Królowa Nocy Królowa Nocy
i
kolaż Martyny Majewskiej
Doznania

Królowa Nocy

Sylwia Stano
Czyta się 9 minut

Nie mogę ruszyć głową. Nie mogę przekręcić jej ani w lewo, ani w prawo. Nie jest to nawet nieprzyjemne. Jakby fryzjerka zostawiła mnie w umywalni i zapomniała o mnie. A ja siedzę z głową wygiętą w nienaturalnej pozycji i czekam. Może to środa? Co środę kończyłam wcześniej próby lub lekcje i jechałam do zakładu fryzjerskiego. Kiedyś jeździłam we wtorki. Mycie, czesanie, układanie na wałki. Straszna nuda. Do tego stopnia, że zawsze po takiej wizycie pozwalałam sobie na małe przyjemności. Pralinki w Arko, kieliszek wina albo pizza hawajska. Czasem nawet pieczywo czosnkowe. Akcenciki.

Teraz mogłabym jeść same leguminy i nie przejmować się dietą. Tyle by chociaż mogło być z tej starości! A tu nadwrażliwość, nerwica i papki. Starość się Panu Bogu nie udała, oj nie. Zawsze to powtarzam, nie wiadomo po co. Całe życie na diecie, a potem szpital, odżywki truskawkowe i śmierć, która odbiera apetyt.

A miałam taką ulubioną dietę po szaleństwach. Ananasy i szampan! 

– Pani profesor znowu na diecie? – pytali studenci. 

Informacja

Z ostatniej chwili! To ostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

– O, tak! – odpowiadałam radośnie.

– Służy pani – zapewniali. 

Jakżeby nie? Na śniadanie kieliszek szampana i plaster ananasa. Na kolację ananas moczony cały dzień w szampanie. I szampan! Głodu nie było czuć, cały dzień na miłym rauszu. Można się było uzależnić od tego chudnięcia.

Pamiętam, że raz praliny prawie przywiodły mnie do zguby. Przedstawienie za cztery godziny, jadę pociągiem. Mała stacja, postój dziesięć minut. A mi się tak zachciało pralin! Myślę: „Zdążę kupić w dworcowym sklepie”. Wracam z wielkim pudłem czekoladek i widzę, jak mój pociąg odjeżdża! Z walizkami i sukniami! Ze wszystkim! A ja sama na peronie z czekoladkami. Kto zaśpiewa Królową Nocy? Dyrektor wysłał po mnie taxi aż z Bonn. Wpadłam na ostatnią chwilę. Nie było czasu na żadne przymiarki i pasowanie zapasowych sukni. Ale jakimś cudem pasowała! Chciałam biec na scenę, ale królowa w koronie nie biega. Idzie z godnością. Dobrze, że nie pobiegłam, bo tam była taka niezwykła scenografia. Miałam śpiewać na drabinie! Pamiętam to. Ciężar korony, musowanie bąbelków, słodycz marcepanu. Co się z tym wszystkim stanie? A jeśli zapomnieli o mnie w tej umywalni? Zapomnieli! O mnie!

***

Szukam sali numer cztery. Zły znak dla Chińczyków. Czwórka nie istnieje, bo brzmi jak śmierć. Nie można jej zanucić. Krzyżuję odruchowo palce. „Wytrzymaj” – proszę. Szpitale zawsze są przerażające. Zwłaszcza szpitale ze starymi ludźmi. Nie jestem typem pielęgniarki. Chciałabym stąd uciec, ale nie zrobię tego. Będę czuwać całą noc, bo tak trzeba. Już się nie umiera w domu, przy bliskich, tylko tu, wśród rurek i piszczących sprzętów. 

Jest, leży. Głowę ma dziwnie wygiętą. Nie jest jej wygodnie. Mnie też coś zaczyna uwierać, dla niej. 

Siadam i biorę ją za drobną rękę. Oto moja historia kobiecości. Zresztą wszyscy już wszystko opowiedzieli. Za dużo mówiłam o książce i ktoś już ją napisał. A to miała być opowieść o mnie, o mojej matce i babce. O kobietach, których nikt nie nauczył, jak żyć.

– Babciu, jak żyć? 

– Nie powiem ci. I nie mów do mnie: babciu!

– Ale przecież wiesz, jak.

– Wiem, ale ci nie powiem. Do wszystkiego musiałam dojść sama. Ty też musisz.

***

Prawdy nieprzekazywalne:

Zasada nr 1 
Jak jesteś miła, nikt cię nie szanuje. 
(Zasada nie zwalnia z obowiązku bycia miłą).

Zasada nr 2
Pewność siebie nie przychodzi z wiekiem. Nic samo nie przychodzi z wiekiem, tylko zmarszczki.

Zasada nr 3
Kobiety są silniejsze od mężczyzn.

Zasada nr 4
Jeśli urodziłaś się z żydowskim sercem, umrzesz z żydowskim sercem.

Prawdy przekazywalne:

Zasada nr 1
Choćby mężczyzna klęczał u twych stóp – nigdy mu nie wierz.

Zasada nr 2
Nigdy nie zakochuj się w artyście.
(Ta jedna jest akurat wartościowa).

Zasada nr 3
Kobiety są słabsze od mężczyzn
pod każdym względem. 

Zasada nr 4
Milczenie jest złotem.

***

Łóżko obok zajmuje stara Cyganka. Wokół niej stale trwa przynajmniej dziesięć osób. Tłum. Lamentują, śmieją się, ucztują, potem znowu płaczą. Przyglądam się z zaciekawieniem. U nas śmierć jest świątynią. Wszyscy zachowują się cicho, chodzą na palcach, wyłączają dźwięk dzwonka, nie chrupią i nie siorbią. U Cyganki non stop impreza. Zamykam oczy. „Ciszej, proszę!”. Przeszkadzają mi. Nic im oczywiście nie powiem. Nie wiem, skąd jest ta zasada, że w szpitalu powinno się zachować ciszę. Nie wiem, czy jest jakiś paragraf pozwalający w ciszy kontemplować ostatnie chwile z ukochaną babcią. Pewnie nie. Nie my mamy tu władzę tej nocy. Ja po prostu zawsze wybrałabym ciszę. Staram się nie słuchać, ale zawodzenie staje się coraz głośniejsze, lament, maszyny, oddechy. 

– Proszę opuścić salę! Wszyscy muszą opuścić salę! – mówią lekarze.

Wciąż milczę, kiedy przykrywają ciało za krótkim prześcieradłem i stawiają parawan. Wydaje mi się, że moja babcia wygląda nagle inaczej niż zawsze, ale nie mam czasu się przyjrzeć.

Idę do domu. Muszę zadbać o mój dobry polski sen. Od Dunaju aż po Łabę. Dla urody. Dla polskich korzeni. Doprowadzam do skrajnych sytuacji. Świadomie. Próbuję się przekonać, jak silne są więzi z ludźmi. Wystawiam je na próbę. Rzucam telefonem, obrączką. Odkładam telefon. Odchodzę. Albo przetrwa, albo nie. Ale wolę zakładać, że nie. Tępy ból i jakaś taka myśl, że i tak by się to skończyło.

***

„Zmiany zostaną utracone, jeśli ich nie zachowasz”. Zapamiętałam to zdanie z kursu obsługi komputera jako jedyne, bo zastanawiałam się, jak je zanucić, na jaką melodię. Nie znalazłam odpowiedniej. Usunęłam wszystko. 

Basta, zamawiam taksówkę i jadę do miasta.

Pamięci Niny Stano
Mojej Busi
Sylwia Stano

kolaż: Martyna Majewska
kolaż: Martyna Majewska

Czytaj również:

Szwedzka teoria samotności – rozmowa z Katarzyną Tubylewicz Szwedzka teoria samotności – rozmowa z Katarzyną Tubylewicz
i
zdjęcie: Daniel Tubylewicz
Opowieści

Szwedzka teoria samotności – rozmowa z Katarzyną Tubylewicz

Agnieszka Drotkiewicz

Samotność bywa udręką, ale nieraz bywa też wybawieniem i furtką do metafizycznych przeżyć. „Bardzo często w życiu kierujemy się lękiem przed samotnością. Zwykle postrzegamy ją jako porażkę, dowód na to, że »nikt nas nie chce«. Z tego powodu uciekamy przed spotkaniem z samym sobą” – mówi Katarzyna Tubylewicz, autorka książki „Samotny jak Szwed?”, z którą rozmawia Agnieszka Drotkiewicz.

Agnieszka Drotkiewicz: Samotny jak Szwed? to książka-obraz. Składają się na nią Twoje teksty i wywiady oraz zdjęcia Twojego syna, Daniela. Kiedy ją czytam i oglądam, mam poczucie, że samotność można postrzegać jako kadr, w którym jest dużo przestrzeni, takie passe-partout. Pozwala nam ona lepiej zobaczyć nas samych, ale to, co zobaczymy, zależy od naszej samowiedzy.

Czytaj dalej