Nie mogę ruszyć głową. Nie mogę przekręcić jej ani w lewo, ani w prawo. Nie jest to nawet nieprzyjemne. Jakby fryzjerka zostawiła mnie w umywalni i zapomniała o mnie. A ja siedzę z głową wygiętą w nienaturalnej pozycji i czekam. Może to środa? Co środę kończyłam wcześniej próby lub lekcje i jechałam do zakładu fryzjerskiego. Kiedyś jeździłam we wtorki. Mycie, czesanie, układanie na wałki. Straszna nuda. Do tego stopnia, że zawsze po takiej wizycie pozwalałam sobie na małe przyjemności. Pralinki w Arko, kieliszek wina albo pizza hawajska. Czasem nawet pieczywo czosnkowe. Akcenciki.
Teraz mogłabym jeść same leguminy i nie przejmować się dietą. Tyle by chociaż mogło być z tej starości! A tu nadwrażliwość, nerwica i papki. Starość się Panu Bogu nie udała, oj nie. Zawsze to powtarzam, nie wiadomo po co. Całe życie na diecie, a potem szpital, odżywki truskawkowe i śmierć, która odbiera apetyt.
A miałam taką ulubioną dietę po szaleństwach. Ananasy i szampan!
– Pani profesor znowu na diecie? – pytali studenci.
– O, tak! – odpowiadałam radośnie.
– Służy pani – zapewniali