Szwedzka teoria samotności – rozmowa z Katarzyną Tubylewicz Szwedzka teoria samotności – rozmowa z Katarzyną Tubylewicz
i
zdjęcie: Daniel Tubylewicz
Opowieści

Szwedzka teoria samotności – rozmowa z Katarzyną Tubylewicz

Agnieszka Drotkiewicz
Czyta się 8 minut

Samotność bywa udręką, ale nieraz bywa też wybawieniem i furtką do metafizycznych przeżyć. „Bardzo często w życiu kierujemy się lękiem przed samotnością. Zwykle postrzegamy ją jako porażkę, dowód na to, że »nikt nas nie chce«. Z tego powodu uciekamy przed spotkaniem z samym sobą” – mówi Katarzyna Tubylewicz, autorka książki „Samotny jak Szwed?”, z którą rozmawia Agnieszka Drotkiewicz.

Agnieszka Drotkiewicz: Samotny jak Szwed? to książka-obraz. Składają się na nią Twoje teksty i wywiady oraz zdjęcia Twojego syna, Daniela. Kiedy ją czytam i oglądam, mam poczucie, że samotność można postrzegać jako kadr, w którym jest dużo przestrzeni, takie passe-partout. Pozwala nam ona lepiej zobaczyć nas samych, ale to, co zobaczymy, zależy od naszej samowiedzy.

Katarzyna Tubylewicz: To jedno z najważniejszych przesłań mojej książki – ta myśl pojawia się w wielu rozmowach, czułam to intuicyjnie, jeszcze zanim zaczęłam pisać. Jeden z moich rozmówców, pisarz i były szpieg, Vincent Severski mówi, że samowiedza czy też samoświadomość jest jedną z podstawowych cech, które musi posiadać szpieg. I nie jest to wcale proste, trzeba ją w sobie zbudować, odnaleźć. Inny z bohaterów mojej książki, nauczyciel medytacji Joakim Gavazzeni mówi: „Czy jesteśmy w ogóle świadomi tego, co dzieje się w naszej głowie? Czy może jesteśmy więźniami własnych emocji?”.

Bardzo często w życiu kierujemy się lękiem przed samotnością. Zwykle postrzegamy ją jako porażkę, dowód na to, że „nikt nas nie chce”. Z tego powodu uciekamy przed spotkaniem z samym sobą. Wydaje nam się, że w towarzystwie innych strach przed samotnością zniknie. Tymczasem nieraz bywa inaczej. Szwedzka dziennikarka, Malin Ekman napisała, że samotność na odludnej wyspie Archipelagu Sztokholmskiego, wśród szkierów i blisko wody, może dawać człowiekowi poczucie niezłomności i siły, podczas gdy przebywanie w grupie, w której nie umiemy się odnaleźć, wywołuje niepokój.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Każdy z nas ma w sobie głębokie poczucie samotności egzystencjalnej. Lęk przed tym, że nawet pełne bliskości życie i tak zakończy się samotną śmiercią. Według profesora medycyny paliatywnej, Petera Stranga, który ukoił wiele moich własnych lęków, jedyną metodą na taki strach jest poznanie bliżej i głębiej samego siebie. Warto znaleźć czas na pobycie sam na sam ze sobą, warto zbudować kontakt z tą jedyną osobą, która jest z nami zawsze, przez cały czas.

Strach przed samotnością w momencie śmierci to wielki temat. Pomyślałam o przedstawiającym rycerza grającego w szachy ze śmiercią obrazie, który widziałam w kościele w Täby pod Sztokholmem, i który zainspirował Bergmana, gdy pracował nad Siódmą pieczęcią. Profesor Peter Strang w rozmowie z Tobą mówi, jak bardzo pomaga samowiedza w ostatniej godzinie. Czy możesz opowiedzieć o tej rozmowie?

Peter Strang to niezwykła postać, lekarz humanista, a także pisarz zastanawiający się nad tym, jak ukoić cierpienie człowieka wynikające z jego samotności egzystencjalnej. Co zrobić z prześladującym nas poczuciem, że w różnych dramatycznych chwilach, na pewno także na ostatniej drodze, doświadczamy uczucia, że nikt nie jest w stanie zrozumieć tego, co przechodzimy? Poświęca uwagę tym aspektom medycyny, które są często lekceważone, takim jak np. poczucie samotności pacjentów objętych opieką paliatywną. Wzmaga się ono, gdy czują, że personel szpitala nie obchodzi się z ich ciałem w sposób empatyczny. Z takimi ludźmi jak Peter Strang warto rozmawiać o śmierci. Po tej rozmowie miałam poczucie ukojenia mojego własnego strachu przed odchodzeniem – wierzę, że mogą to poczuć też czytelnicy.

Peter Strang jako metodę poznania siebie, która ma także zmniejszyć nasz lęk przed śmiercią, poleca samotne spacery w naturze. Ty podkreślasz racjonalność i zsekularyzowanie Szwecji – ale czy kontakt z naturą w Szwecji ma w sobie coś metafizycznego?

To jedna z najbardziej charakterystycznych cech szwedzkiego społeczeństwa – tu niemal każdy człowiek podkreśla, jak ważne jest dla niego obcowanie z naturą. Szwedzi silnie romantyzują naturę, to na jej łono ucieka się od problemów i międzyludzkich zależności. Poza tym jest też przestrzenią nowej duchowości. Upraszczając, rzeczywiście można powiedzieć, że Szwedzi zamiast do kościoła chodzą do lasu. Religioznawca David Thurfjell, który napisał na ten temat książkę, opowiadał mi, że jego rozmówcy podkreślali, że chodząc samotnie po lesie, nie czują się sami. W lesie mają przeświadczenie o przynależności do czegoś większego niż oni, o byciu blisko czegoś dobrego. Czasem brakowało im słów, by to wyrazić, bo Szwedzi mają w sobie pewną podejrzliwość względem metafizyki, ale było oczywiste, że chodzi im o doświadczenie duchowe.

zdjęcie: Daniel Tubylewicz
zdjęcie: Daniel Tubylewicz

Uderzyło mnie w opowieści Davida Thurfjella, że Szwedzi często milkną, gdy wchodzą do lasu, jakby nie chcieli zagłuszać przyrody. Czy można z tego wyciągnąć wniosek, że natura w Szwecji jest partnerką w dialogu egzystencjalnym?

Tak. Natura w Szwecji jest partnerem człowieka, jej bliskość pozwala lepiej zrozumieć doświadczenie własnej egzystencji. Kiedy jeździliśmy z moim synem po całym kraju w poszukiwaniu krajobrazów samotności do obfotografowania – często doznawałam epifanii. Nawet kiedy była wichura albo padał deszcz. Obcowanie z pięknem natury, doświadczanie jej bez tłumu ludzi wokół, rozwija w nas coś, co nazywam zmysłem zachwytu. Zachwytu tym, że jesteśmy na tym świecie, a on jest tak cholernie piękny.

Miłość Szwedów do przyrody i wsi wynika także z tego, że szwedzcy chłopi nie byli zniewoleni feudalizmem, prawda? Nie ma więc w Szwecji opowieści o „awansie społecznym do miasta” – albo jest ona zupełnie inna niż w Polsce.

To bardzo ważny element układanki, który tłumaczy coś tak trudnego do uchwycenia, jak szwedzka mentalność. Istnieje wiele teorii dotyczących tego, skąd wziął się szwedzki indywidualizm. Jedna z nich łączy go właśnie z sytuacją szwedzkich chłopów, z ich wolnością i niezależnością. Nawet szwedzki liberalizm w sprawach związanych z ciałem i seksem ma początek w kulturze chłopskiej, choćby w tzw. nocnych zaręczynach, czyli obyczaju, który polegał na tym, że para po zaręczynach po prostu szła ze sobą do łóżka. 

Wieś w oczach dzisiejszych Szwedów to miejsce szczęśliwe, wolne, pełne autentyczności. To w letnim domu na wsi biega się na bosaka, na obiad są śledzie z ziemniakami, a na deser truskawki, to na wsi człowiek powraca do swoich korzeni. W języku szwedzkim nie ma tej masy pogardliwych słów określających wieś i jej mieszkańców, które tak łatwo znaleźć w języku polskim, od „wsioka” i „wieśniary” przez „słomę z butów” po „zabitą dechami wiochę”. Pogarda dla chłopów została w Polsce uwewnętrzniona przez całe społeczeństwo i sprawiła, że także wiejskie życie blisko natury nie jest uważane za coś jednoznacznie dobrego. W Szwecji jest zupełnie inaczej, a awans społeczny nie polega na symbolicznym przejściu ze wsi do miasta.

Mam wrażenie, że samotność może być dla nas narzędziem i podobnie do narzędzi takich jak nóż czy młotek – może być bardzo pożyteczna, ale może też sprawiać ból czy zabijać.

Lubię przywoływać myśl Immanuela Kanta o die ungesellige Geselligkeit der Menschen – „aspołecznej towarzyskości ludzi”. Człowiek według Kanta charakteryzuje się dwoma przeciwnymi skłonnościami – do uspołecznienia się, a zarazem do izolacji. Pragniemy towarzystwa ludzi, chcemy być z nimi, a jednocześnie bardzo chcemy się z tłumu wyróżnić, być osobni. Niechciana samotność może być źródłem wielu problemów, przyczyną depresji, kłopotów zdrowotnych i społecznych. Peter Strang mówi, że brak bliskości i dotyku drugiego człowieka może potęgować fizyczny ból. Erik Gandini, reżyser kontrowersyjnego filmu Szwedzka teoria miłości (do obejrzenia w wolnym dostępie na Ninateka.pl – przyp. red.) sugeruje, że nadmiar samotności w społeczeństwie jest zagrożeniem dla demokracji, bo zwalnia ludzi z poczucia, że coś się innym od nich należy. 

Zbyt dużo samotności sprawia, że ludzie zamykają się, izolują w swoich przyzwyczajeniach, ciężko im akceptować inność. „Możesz dojść do wniosku, że twoje obowiązki względem społeczeństwa załatwia płacenie podatków” – mówi Gandini. Dodaje, że przeraża go typowa w Szwecji postać samotnego mężczyzny, który mieszka w centrum miasta i przestaje umieć żyć w relacji, a także obcować z ludźmi, którzy są od niego odmienni. Z drugiej strony samotność z wyboru, samotność, która jest zdrową osobnością i niezależnością, może być najbardziej kreatywnym czasem, zwłaszcza dla introwertyków. Samotność może dawać odpoczynek, być źródłem siły i energii do nowych spotkań, przestrzenią na odnalezienie siebie.

zdjęcie: Daniel Tubylewicz
zdjęcie: Daniel Tubylewicz

Kiedyś rozmawiałyśmy o Leonardzie Cohenie, jego medytacji nad samotnością. Czy masz poza nim innych artystów, których spojrzenie na ten temat jest Ci szczególnie bliskie?

Rzeczywiście Cohen to jedna z moich wielkich fascynacji, jak nikt inny potrafił uchwycić napięcie pomiędzy głodem miłości a głodem samotności. Ta ostatnia jest silnie obecna w jego poezji, na równi z namiętnością. W życiu prywatnym miał długi okres wielkich miłości i głębokich związków, zdarzało się, że poliamorycznych, oraz czas erotycznych szaleństw, a po nim – kilka lat prostego, samotniczego życia i codziennej wielogodzinnej medytacji w buddyjskim zakonie. Nikt inny tak jak on nie rozumiał samotności człowieka w relacji z kimś drugim, nawet mu najbliższym. Wstrząsający jest pod tym względem tekst piosenki Opowiadania Izaaka

Zawsze ciekawiły mnie samotnicze kobiety, w tym skrajna pod tym względem – zamknięta w czterech ścianach i w sobie – tajemnicza poetka, Emily Dickinson. Ale bliższe są mi silne samotniczki, które nie stronią ani od życia, ani od miłości. Taką postacią jest np. nieznana w Polsce, a w Szwecji kultowa, duńska pisarka, Suzanne Brøgger, piękna, inteligentna, odważnie przekraczająca wszelkie granice. We wczesnej młodości wiodła niesamowicie burzliwe życie, pełne biseksualnych romansów i podróży. Pracowała jako korespondentka m.in. w Afganistanie. Kiedy miała dwadzieścia parę lat, wyprowadziła się samotnie na wieś pod Kopenhagą i przez wiele lat wiodła życie niemal pustelnicze. Pisała wtedy doskonałe powieści konfesyjne, które bulwersowały pół świata. Potem związała się z podobnym do siebie indywidualistą i nawet urodziła dziecko, ale jej niezależność i odwaga w pisaniu były zawsze silnie powiązane ze zdolnością do życia całkowicie samodzielnego, wręcz samotniczego.

Dwoje z Twoich rozmówców – były szpieg i dziennikarka – mówi o tym, że są pacyfistami i że ich praca jest pracą na rzecz pokoju. To mnie bardzo zainteresowało – jak samotność łączy się z działaniem na rzecz pokoju na świecie?

Pisarka i dziennikarka, o której mówisz, to Stina Oscarson. Dzisiejsza Szwecja jest coraz bardziej spolaryzowana, wielu ludzi, także wśród lewicy uważa, że można się „zarazić cudzymi poglądami”, kiedy się rozmawia z kimś nieodpowiednim. Stinie Oscarson bliskie są wartości lewicowe, ale nie zamierza się stosować do ograniczeń lewicowej poprawności politycznej: rozmawia z osobami wykluczonymi z debaty, m.in. za bardzo nieprzyjemne poglądy. Zdarzało się nie jeden raz, że płaciła za to towarzyskim ostracyzmem, ktoś nie chciał z nią rozmawiać, sugerowano, że trzyma z rasistami, choć nigdy tego nie robiła. Tymczasem Stina jest gorącą przeciwniczką obrony militarnej, przemocy i twierdzi, że to dialog stanowi podstawę rozwiązywania konfliktów bez udziału wojska i siły. Jeśli nie potrafimy ze sobą gadać, to jak mamy zachować pokój? – pyta. Dla niej rozmowa to jedyny sposób na to, by się zmierzyć z konfliktami i niezgodnością poglądów, nie mordując się nawzajem. 

Były szpieg, a dziś pisarz, Vincent Severski mówi podobnie. Według niego drogą do pokoju jest wiedza i komunikacja, także ta tajna. Jeśli szpiedzy dobrze pracują, to nie ma wojen. Myślę, że to bardzo mądre. Czasem warto przekraczać naszą chęć odizolowania się od ludzi, którzy nam zagrażają lub naprawdę nie pasują do nas poglądowo i spróbować rozmowy mimo wszystko, po to, by konflikt między nami nie skończył się czymś gorszym.

Czytaj również:

Po co pisarka staje na głowie Po co pisarka staje na głowie
i
zdjęcie: Paul Dunleavy / Flickr (CC BY 2.0)
Przemyślenia

Po co pisarka staje na głowie

Katarzyna Tubylewicz

„Kiedy stoję na głowie,/dusza spada do głowy./Jest wtedy na swoim miejscu” – pisała Anna Świrszczyńska, moja ulubiona poetka i entuzjastka jogi.

Zaryzykowałabym twierdzenie, że obecny w jej poezji radykalny projekt kobiecej cielesności mógł mieć źródło w praktyce asan. Podobnie jak jej odwaga mówienia własnym głosem.Z natury jestem sową i przez wiele lat zarywałam noce, tłumacząc albo pisząc, a rano długo odsypiałam. Żywiłam też silne kartezjańskie przekonanie o dualizmie duszy i ciała. Nie miały ze sobą silnych związków, stan ciała nie przekładał się na stan duszy ani na odwrót. Żywiąc ambicje intelektualne, wybierałam skupienie się na zsekularyzowanej wersji duszy, czyli na umyśle. Nie biegałam, nie gimnastykowałam się, za to dużo czytałam. Ruch kojarzył mi się z czymś mało istotnym i męczącym, a koszmar gier zespołowych w polskiej szkole jedynie owo przekonanie ugruntował. Poza tym byłam stosunkowo racjonalna i nie interesowały mnie tematy w stylu New Age.
Czytaj dalej