Pisanie opowiadań przychodziło Susan Sontag z trudem. Bardziej niż w esejach odsłaniała w nich siebie. Po 40 latach od wydania w USA poprzedniego zbioru ukazuje się kolejny. Debriefing: Collected Stories to historie intymne, niektóre autobiograficzne. Opisuje w nich m.in. rozczarowujące spotkanie z Tomaszem Mannem.
Mówiła, że o ile pokój dzienny w jej mieszkaniu nadaje się w sam raz do pisania esejów, o tyle do tworzenia opowiadań niezbędna jest sypialnia. Susan Sontag nie wchodziła tam często – do literackiej strefy intymności, gdzie pozostawała w zawieszeniu, ulegała dwuznacznościom. W porównaniu z esejami, które były jej czynnością odruchową, naturalnym sposobem formułowania myśli, opowiadania stanowiły akty wielkiego zrywu.
Nieliczne ukazywały się m.in. w „New Yorkerze”, „Playboyu” czy „American Review”. Teraz zostały zebrane w tomie Debriefing. Część z nich ukazała się w poprzedniej kolekcji I, etcetera w 1978 r.
Wyboru do Debriefing dokonał Benjamin Taylor, który wcześniej opracowywał m.in. korespondencje Saula Bellowa i prozę Prousta. Wybór 11 różnorodnych opowiadań Taylor uzasadnił łączącą je cechą: obnażeniem. Jego zdaniem autorka nigdzie i nigdy nie zbliżyła się do siebie tak bardzo.
W niespójności, a także niedoskonałości utworów zebranych w Debriefing odsłania się najciekawsze, mało znane oblicze Sontag. Tutaj więcej jest też, wszytych w fabułę i przypisanych fikcyjnym bohaterom, jej doznań i uczuć. Nie konfrontuje się z nimi bezpośrednio, raczej otula fabularnym kocem, trochę tak, jakby opowiadała je komuś innemu, aby samej siebie nie przestraszyć.
Tylko dwa pierwsze opowiadania są wprost autobiograficzne. W otwierającym Pilgrimage Sontag to nastolatka, przerażająco oczytana i chłonna, ale jednak tylko dziewczyna przerzucona nagle z pustkowi Arizony na wybrzeże Kalifornii w wyniku decyzji dorosłych – matki i jej drugiego męża. Jest rok 1947, ona ma 14 lat i nareszcie opuszcza „więzienie swego dzieciństwa”. Czuła się drastycznie odmienna od wszystkich wokół. Uważała, że jest w swoim życiu na wycieczce – takiej, jaką się odbywa w dzielnicach biedoty, ze współczuciem i żalem, ale także pewnością, iż jest się w obcych sobie okolicznościach, które zaraz przeminą.
Susan odczuwała w nastoletności ciężar wstydu. Nacechowane nim było to, co mówili i robili ludzie wokół, ale i ona ważyła każdy gest w obawie przed kompromitacją i pośledniością. Pewnego dnia wytrącił ją z tej pozy przyjaciel, Merill. On też uwielbiał Tomasza Manna. Dowiedział się, że pisarz mieszka w okolicy, znalazł jego numer w książce telefonicznej i po prostu zadzwonił. Odebrała Katia Mann i po chwili zawiadomiła życzliwie, że autor czeka na dwójkę licealistów w najbliższą niedzielę, z herbatą i ciasteczkami.
Popołudnie spędzone ze sztywnymi plecami i spoconymi dłońmi w jego dusznym gabinecie Sontag opisuje jako katastrofę. Towarzyszyło jej poczucie zawstydzenia, ale także rozczarowania Mannem – starym, wycofanym, niezaskakującym, skupionym na sobie i powstającym właśnie Doktorze Faustusie. W opowiadaniu potrafi się cofnąć do swojej dziewczęcej wersji, odnaleźć nie tylko zapachy, detale, pełne napięcia czekanie w samochodzie (przyjechali dwie godziny za wcześnie), ceremonię podawania herbaty przez panią Mann, ale przede wszystkim przełomowy moment dojrzewania. Spotkanie z mitem i uwewnętrznionym olbrzymem, unicestwienie idola i przebudzenie do rozpoznania własnych możliwości. Aż do napisanego po kilku dekadach opowiadania nikomu nie mówiła o tamtym spotkaniu „dwóch fantomowych istot znajdujących się w drodze dokądś indziej – zakłopotanego, rozpalonego, odurzonego literaturą dziecka i boga na uchodźstwie, mieszkającego w domu w Pacific Palisades”.
Drugie autobiograficzne opowiadanie to Project for a Trip to China. Sontag powraca w nim do Chin – ziemi, na której niespodziewanie zmarł jej ojciec i gdzie została poczęta. Opowiadanie tworzy z krótkich akapitów i pojedynczych zdań – puzzli, krystalicznie czystych fraz. Jest w tym bliższa stylistyce swoich esejów, ale wydaje się również, że próbuje naszkicować przestrzenną mapę żałoby – nie potrafi jej wypełnić, zna tylko zarys, niepowiązane punkty. Rozrzuca skojarzenia (pierwsze trampki „Made in China”, smaki z nowojorskiego Chinatown), fantazje o Chinach, szczątki faktów o ojcu, drobiny wiedzy z historii i kultury. W jej przeżyciu podróż tam staje się drogą najdalszą z możliwych. „Czy wyprawa do Chin jest jak wyprawa na Książyc? Powiem wam, gdy wrócę”. Planuje pobyt przez topografię – umawia się ze sobą, co zrobi na miejscu, skąd i dokąd przejedzie. Musi się czegoś trzymać. W opowiadaniu uderza dysproporcja pomiędzy jej intelektualnym przygotowaniem a uczuciem lęku przed podróżą. Opowiadanie jest kieszonką, w której szuka schronienia. „Może napiszę książkę o swej wyprawie do Chin, zanim wyjadę?” – notuje na koniec, jak nadzieję, że wszystko da się jeszcze odwołać.
Z pozostałych opowiadań wyłowić można wplecione w fikcję biograficzne zdarzenia i kluczowe wątki całej jej twórczości: motywy utraty, śmierci, cierpienia, wolności i integralności osobistej, współczesnej Ameryki. Sontag nie czuje się w tych formach jak ryba w wodzie (marzyła, by pisać powieści jak Dostojewski), jednak odnosi literackie triumfy. Choćby w budowaniu postaci. Za każdym razem robi to inaczej. American Spirits to złożona z epizodów i zwariowana biografia Miss Flatface, kobiety walczącej o wyzwolenie z męskiego świata, tragikomicznej postaci prześladowanej przez paskudne typy i tandetne okoliczności. Sontag zawiesza jej życiorys między dramatem a groteską, tworzy coś na podobieństwo filmu drogi. Portretuje „self-made woman” spragnioną idealnej miłości i uciekającą przed prozą prowincji. To scenariusz na długi metraż o białoskórej siostrze Tarantinowskiej Jackie Brown, która musi ograć wszystkich, by ocalić siebie.
W The Letter Scene konstruuje sylwetki z opiłków. Zarysowuje postaci w zwrotnych momentach. W chwilach, w których piszą najważniejszy w życiu list. List jako ratunek, jako wołanie, pożegnanie. W kilku zdaniach kreśli ludzi boleśnie prawdziwych. Podając zaledwie tropy, uruchamia w czytającym wyobraźnię, prowokuje do opowiedzenia sobie reszty.
W The Dummy próbuje jeszcze innej sztuki. Narratorem jest mężczyzna, który zamawia sobowtóra – żywego manekina, który doskonale udaje oryginał i zastępuje go w rutynie codzienności biurowej, rodzinnej, mężowskiej. Sontag dowcipnie, ale nie rezygnując ze smutnego poszycia, pozwala rozkwitać fantastycznej przypowieści o niespełnieniu, pragnieniu bycia kimś innym, gdzie indziej.
Perłą zbioru jest Baby – opowiadanie w formie monologu rodziców spędzających lata, dzień w dzień, w gabinecie psychiatry. Są tam z powodu swojego „Baby” – genialnego i niebezpiecznego syna, który terroryzuje ich nieposkromioną mądrością i nieprzewidywalnością. Z ust rodziców (przemawia głównie matka, ojciec jest obecny jako milczący i potakujący) płyną doniesienia o kolejnych wyczynach niemowlaka, chłopca, mężczyzny. Rozdygotani, zagubieni ludzie miotają się między miłością a bezsilnością. Monolog otrzymuje finałową kulminację, by w ostatnim zdaniu uświadomić czytającemu, że wszystko to jest lamentem. Żałobą po dziecku, które zmarło, a być może nigdy się nie narodziło. Sontag mistrzowsko portretuje życie niewydarzone, jego otchłań.
Śmierć, choroba – to jej terytorium, głęboko przebadane w eseistyce, jednak tu ukazane jako żywa rana, pozbawione intelektualnego pocieszenia. Takie jest kończące zbiór opowiadanie Debriefing – intensywny, pisany językiem mówionym raport z odejścia młodego mężczyzny chorego na AIDS. Opowiadają przyjaciele i bliscy. Słów jest za dużo – to zamierzony kontrast szumu z ciszą odchodzenia. Na śmiertelne milczenie Sontag wylewa potoki słów. Opowiadanie wydaje się zapowiedzią tego, że po latach autorka – sama cierpiąca na nieuleczalną chorobę – w pisarstwie odnajdzie szlachetną formę dla swego osamotnienia i bezsilności.
Zdaniem krytyków literackich Susan Sontag pozostaje autorką niewprawną w tworzeniu opowiadań. Na szczęście. Każde pisała, zaczynając od zera. Debriefing to księga początków.