Amerykański głód
Przemyślenia

Amerykański głód

Paulina Wilk
Czyta się 7 minut

Beth Macy odmalowuje rozległy i drobiazgowy pejzaż współczesnych Stanów Zjednoczonych, przez które przetacza się przerażających rozmiarów epidemia. Choroba przyszła z Appalachów, z dotkniętych bezrobociem i zapomnieniem górniczych miasteczek, w których rynek wymościły dilerom ból i beznadzieja. Opioidy zabijają dziś w USA więcej ludzi niż broń palna, wypadki samochodowe i HIV razem wzięte. A będzie gorzej.

„Jesteśmy kanarkami w kopalni” – mówi jeden z mieszkańców Roanoke, miasteczka w stanie Wirginia, od 20 lat trawionego przekleństwem opioidów. Uzależnieni są robotnicy i intelektualiści, emeryci i nastolatki, miejscowe gwiazdy. Nie ma rodziny, której nie dotknęłaby „choroba zdesperowanych”.

W wyniku przedawkowania zmarli: uczeń siódmej klasy, lubiany prezenter pogody w telewizji, młoda matka, którą znaleziono ze strzykawką wkłutą w ramię w samochodzie (w foteliku obok niej płakał noworodek). Zmarł też Jesse, dobrze zapowiadający się sportowiec, oraz 29-letnia Tess – poetka, którą po latach życia w nałogu znaleziono zamordowaną, ze śladami znęcania się, na śmietniku tysiące mil od domu.

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Skundlone zwycięstwo
Przemyślenia

Skundlone zwycięstwo

Paulina Wilk

Wojna dziś nie ma końca, rozlewa się na peryferie – logistyczne cmentarzyska, pozostałości biurokratycznego ładu, porzucone inwestycje. Wśród takich resztek pakistański pisarz Mohammed Hanif rozgrywa swą błyskotliwą czarną komedię.

Gdzie toczą się najważniejsze konflikty naszego świata? Trudno powiedzieć. Na ogół na pustyni, afrykańskiej albo arabskiej, gdzie jest dużo przestrzeni, w piaskowym „nigdzie”. Nazwy miejsc zlewają się w pasmo doniesień, z  których trudno ułożyć mapę dotkniętych nieszczęściem lokalizacji. Bo gdzie właściwie dokładnie jest Idlib? Czy to bliżej Ghouty czy Mosulu? A może chodziło o Aden? I, w gruncie rzeczy, co za różnica – wszystkie te śmierci, okrucieństwa i tragedie zachodzą w scenografiach utrudniających pojmowanie doniosłości zdarzeń. Wojny toczą się coraz bardziej inteligentnie i niezmiennie krwawo, ale trudniej ustalić po co – już nie o wolność ani terytorium, prędzej o szyby naftowe i mityczne wpływy. Pragmatyka celów sprawia, że nie sposób się wojnami przejmować. Stały się nieromantyczne, a do tego niewyraźne, pozbawione konturów znanych ze „starych, dobrych konfliktów” toczonych jeszcze w końcu  XX stulecia. Nie ma żadnych żelaz­nych kurtyn ani nawet porządnych granic. Walka zatraca cechy geograficzne i strategiczne – jest zjawiskiem pozbawionym startu, dramaturgii i jednoznacznego finału. Niby trąba powietrzna bierze się nie wiadomo skąd, niesie zniszczenie, ale wzmaga też namnażanie skomplikowanych mechanizmów jej obsługi. Poza zapleczem logistycznym wlecze ze sobą także świeże wytwory globalizacji: biurokrację międzynarodową, opiekę psychologiczną, działania edukacyjne i humanitarne oraz inwestycje offsetowe. Wojna jest złożoną dziedziną gospodarki, zatrudnia armię ekspertów, księgowych, szkoleniowców. A misje cywilizacyjne zmieniły jej alchemię, odebrały wymiar tragiczny. Coraz trudniej nad nią rozpaczać. Za to można się śmiać.

Czytaj dalej