O niestabilnej granicy między Ziemią płaską a okrągłą oraz o tym, czy w każdej nieskrępowanej artystycznej duszy nie drzemie przypadkiem odrobina płaskoziemca, opowiada Stach Szabłowski.
„Ziemia znów jest płaska” – ogłasza Muzeum Sztuki w Łodzi w tytule wystawy, którą pokazuje w fabrykanckim pałacu przemienionym w świątynię awangardy.
Czyżby instytucja ufundowana na spuściźnie walczących o postęp artystów nowoczesnych przemieściła się z awangardy do ariergardy? Czyżby muzeum przeszło na stronę płaskoziemców?
Taka możliwość wydawała się leżeć poza granicami prawdopodobieństwa, a przecież była intrygująca w swojej ewentualnej heretyckiej skandaliczności – i nie dawała mi spokoju. Wybrałem się więc do Łodzi, by na miejscu ocenić, jak się sprawy mają.
*
Między Warszawą a Łodzią pejzaż jest tak płaski, jakby tylko czekał na inwestorów z branży golfowej. Albo na płaskoziemców! Ci ostatni zalecają, aby krytykę teorii o kulistości naszej planety zacząć od zawierzenia własnym zmysłom: gołym okiem widać przecież, że Ziemia jest płaska – a już szczególnie w Łódzkiem!
Istnieje rozpowszechnione przekonanie, że wiara w płaski kształt Ziemi jest powrotem do wierzeń naszych przodków sprzed przewrotu kopernikańskiego. To nie do końca prawda. Geocentryczna wizja kosmosu była wprawdzie w starożytności i średniowieczu powszechna, ale umieszczoną w sercu wszechświata Ziemię niekoniecznie wyobrażano sobie jako płaską. Już 2500 lat temu pitagorejczycy na podstawie obliczeń matematycznych doszli do wniosku, że świat ma kształt kuli; ludzie wykształceni generalnie podzielali ten pogląd na długo przed pojawieniem się na scenie Mikołaja Kopernika i innych nowożytnych astronomów.
Korzenie współczesnego płaskoziemstwa nie sięgają więc głęboko w mrok dziejów. Przeciwnie, jest ono produktem nowoczesności, a jego początków można dopatrywać się w działalności niejakiego Samuela Birleya Rowbothama. Ten angielski pisarz i wynalazca w 1881 r. opublikował rozprawę pod tytułem Zetetyczna astronomia. Dowodził w niej, że Ziemia jest ogromnym, płaskim dyskiem otoczonym ścianami z lodu. W centrum świata miał znajdować się biegun północny. Słońce, Księżyc i inne planety wisiały mniej więcej 5000 km nad dyskiem, całość przykryta zaś była rodzajem kopuły.
Rowbotham zmarł w 1884 r., ale jego myśl żyła dalej i była propagowana przez grupki wyznawców. Teoria o płaskiej Ziemi na szczególnie podatny grunt padła w kręgach fundamentalistów chrześcijańskich w Stanach Zjednoczonych. Jakże mogłaby się im nie spodobać, skoro kluczową inspiracją Rowbothama było dosłowne odczytanie tekstu Pisma Świętego? „Biblia, zgodnie z naszymi obserwacjami, głosiła ideę, że Ziemia jest płaska i nieruchoma, a ta podstawowa prawda nie powinna być odrzucana wyłącznie na podstawie ludzkich przypuszczeń” – głosił autor Zetetycznej astronomii. Płaskoziemstwo dobrze rymowało się z kreacjonizmem, negowaniem teorii ewolucji i nieufnością, jaką wobec nauk przyrodniczych żywią osoby mocno przywiązane do religijnej wizji rzeczywistości. Niemniej przez pierwszą połowę XX w. przekonanie o płaskości Ziemi nie wykroczyło poza wymiar światopoglądowej ciekawostki. Nowe życie wstąpiło w ruch płaskoziemców dopiero w epoce lotów kosmicznych. Paradoks? Na pierwszy rzut oka totalny, bo mogłoby się zdawać, że loty kosmiczne, a szczególnie lądowanie na Księżycu, powinny przynieść ostateczny koniec dyskusji nad kształtem Ziemi. W rzeczywistości jednak niezbite naukowe dowody okazały się dla płaskoziemstwa wysokokaloryczną pożywką. Płaskoziemstwo należy bowiem do tego rodzaju światopoglądowych konstrukcji, którymi fakty nie są w stanie zachwiać. Przeciwnie, to właśnie negowanie faktów umacnia tę konstrukcję, wizje takie jak dysk świata zamknięty pod wielkim kloszem to zaś niewiele więcej niż produkt uboczny negacji, której praktykowanie jest wartością samą w sobie.
Kiedy na scenie cywilizacji pojawił się Internet, płaskoziemcy byli gotowi. Wraz z wyznawcami wszelkiej maści teorii spiskowych znaleźli w sieci przestrzeń, o której zawsze marzyli – uniwersum, gdzie głos każdego płaskoziemca ma taką samą wagę co słowa noblisty. Uniwersum, w którym czasoprzestrzeń zakrzywia się wdzięcznie pod wpływem filmików z YouTube’a, prawa fizyki ustala się zaś w komentarzach do postów. Świat pełen baniek, w których – nareszcie! – spotkać można wyłącznie ludzi podzielających nasze poglądy.
Jadąc do Łodzi, przypomniałem sobie Behind the curve, całkiem niezły dokument o płaskoziemstwie, który wciąż można obejrzeć na Netfliksie. Reżyser Daniel J. Clark zabiera nas m.in. na zloty entuzjastów teorii o płaskim kształcie świata. Imprezy wyglądają sympatycznie; są przekąski, koszulki i gadżety, wśród nich oczywiście modele nakrytego kopułką z pleksi świata dysku. Są prelekcje i dużo śmiechu; płaskoziemcy dobrze bawią się w swoim towarzystwie, tworzą wspólnotę umacnianą poglądami, które cementują tę wielką rodzinę, zapewniając jej członkom poczucie jedności i wyjątkowości zarazem. Przyjemnie jest gdzieś przynależeć. W gruncie rzeczy te zgromadzenia nie różnią się zbytnio od zlotów fanów Star Treka, Władcy Pierścieni czy innych fanowskich konwentów. A więc wszystko to jest nieszkodliwą zabawą, no bo co komu szkodzą ludzie upierający się, że biegun północny znajduje się w środku świata? Wprawdzie w filmie zaglądamy również w mroczniejsze zakątki płaskoziemskiego uniwersum. Jeżeli Ziemia naprawdę jest płaska, jak wyjaśnić, że niemal wszyscy, na czele z uczonymi autorytetami, twierdzą, że ma kształt kuli? Wielu płaskoziemców nie widzi innego wyjaśnienia, jak tylko spisek – i to zakrojony na dosłownie kosmiczną skalę. Wśród pokazanych w filmie osób nie brakuje takich, które demonstrują skłonność do myślenia paranoicznego, a tego rodzaju myślenie nie jest już tak urocze jak plastikowe modele płaskiej Ziemi. Popularna wśród płaskoziemców youtuberka Patricia Steere, która na swoim kanale propagowała teorię płaskiego świata, wyznaje, że część środowiska zaczęła widzieć w niej rządową tajną agentkę. Skąd to podejrzenie? Cóż, kto ma oczy otwarte, ten dostrzeże, że imię pani Steere kończy się trzema złowieszczymi literami: CIA. Oczywiście to jeszcze nieprzesądzający dowód, ale wystarczająca przesłanka, by apostołce płaskoziemstwa nie ufać i formułować pod jej adresem pomówienia w Internecie.
Film Behind the curve został nakręcony przed pandemią, a jednak w dyskursie płaskoziemców pojawiają się – jakże proroczo – wątki antyszczepionkowe.
W dokumencie Clarka oprócz płaskoziemców i antyszczepionkowców występuje też kilkoro fizyków, astronomów, psychiatrów i psychologów społecznych. Szukają wyjaśnienia fenomenu: jak to możliwe, że w XXI w. niemała grupa osób jest tak odporna na moc dowodów naukowych, tak głucha na głos autorytetów – i na przekór wszystkiemu wierzy w rzeczy, które nie trzymają się kupy. Występujący w filmie eksperci mają na ten temat różne teorie, ale są zgodni co do jednego: wszyscy przestrzegają przed stygmatyzowaniem, a już szczególnie wyśmiewaniem płaskoziemców – drwiny jedynie utwierdzą tych ludzi w ich poglądach.
Muzeum Sztuki w Łodzi nie szydzi zatem z płaskoziemców, a wystawa Ziemia znów jest płaska nie została pomyślana jako przestrzeń piętnowania błędów poznawczych i paranoicznego odchylenia wyznawców teorii spiskowych. Przeciwnie, kiedy wchodzi się na wystawę, można wręcz odnieść wrażenie, że wkroczyło się do jaskini wyznawców konspiracyjnej wizji świata i alternatywnych ścieżek poznania. Na ścianach wiszą prace Marka Lombardiego z cyklu Struktury narracyjne, w których artysta wizualizuje w formie diagramów związki między ośrodkami władzy politycznej, instytucjami z rynków finansowych, tajnymi służbami, mediami, lobby militarnymi i zorganizowaną przestępczością. W tych skomplikowanych grafikach łatwo się zgubić, a kiedy już to nastąpi, trudno rozstrzygnąć, jak je traktować. Jako dzieła sztuki konceptualnej? W takiej roli występują tu przede wszystkim. Czy jednak należy w nich widzieć źródło realnej wiedzy, czy też raczej dostrzegać piękno paranoicznych konstrukcji, wznoszonych przez artystę na fundamencie podejrzliwości i obsesji na punkcie tropienia grup dzierżących globalną władzę?
Podobną poetyką posługuje się Nowozelandczyk Michael Stevenson, twórca rozbudowanych gablot, w których gromadzi dokumenty, wycinki prasowe, wydruki z Internetu, a także rozmaite przedmioty – niczym zbiory materiałów dowodowych w sprawach branych na warsztat. W jednej z nich przewija się postać amerykańskiego astronauty Jamesa Irwina, pilota statku Apollo 15 i ósmej osoby w historii ludzkości, która postawiła stopę na Księżycu. Jakiś czas po powrocie z kosmosu badacz przestrzeni międzyplanetarnych przedzierzgnął się w ewangelistę i założył organizację religijną propagującą pogląd, że Ziemia powstała w ciągu sześciu dni i zgodnie z kosmogonią biblijną liczy sobie parę tysięcy lat.
Jeżeli dodamy do tego pracę Jakuba Woynarowskiego pt. Templum, pogłębi się tylko wrażenie, że znaleźliśmy się nie w muzeum, lecz w kwaterze demaskatorów konspiracji, którzy snując teorie spiskowe, zawiązują jednocześnie własne intrygi. Woynarowski kreśli na posadzce muzeum diagramy, geometryczne figury, co prawda abstrakcyjne, ale nieodparcie kojarzące się ze scenografiami z filmów grozy. W horrorach takie rysowane na podłodze kompozycje służą zwykle jako ramy do odprawiania okultystycznych rytuałów – zwłaszcza że artysta w niektórych punktach układu stawia świece!
Sztuka współczesna sama bywa postrzegana jako jedna wielka konspiracja; Jean Baudrillard o „spisku sztuki” pisał przecież już w 1997 r. Z kolei spiskowe teorie i alternatywne porządki wiedzy mają często – jeżeli nie zawsze – coś z intelektualnej urody konceptualnej sztuki. Czyż w sensie czysto estetycznym wizja płaskiej Ziemi nie jest pięknym konceptem? Nic też dziwnego, że zainteresowanie sztuką idzie nierzadko w parze z upodobaniem do kontemplowania spiskowych teorii; muszę wyznać, że sam dostrzegam u siebie tę skłonność. Zamiary Jakuba Gawkowskiego, kuratora projektu Ziemia znów jest płaska, są jednak poważniejsze i głębsze niż tylko gra na fascynacji analogiami między konspiracyjnymi scenariuszami a sieciami intryg tkanymi przez współczesnych artystki i artystów. W gruncie rzeczy Gawkowski używa toksycznego, ale uwodzicielskiego czaru myślenia spiskowego jako przynęty na takich jak ja widzów – przerażonych, a jednocześnie ulegających fascynacji otchłaniami paranoi. Tytułową ideę płaskoziemstwa kurator traktuje nie tyle jako propozycję kosmologiczną, ile pewną alegorię. We wprowadzeniu do wystawy pisze, że współczesna, ponowoczesna Ziemia naprawdę w pewnym sensie stała się płaska. Spłaszczyła ją globalizacja, uniwersalna, nierespektująca żadnych granic gospodarka neoliberalna, przepływy kapitałów zalewających równinę światowej ekonomii oraz, last but not least, Internet.
Jak jednak wiemy choćby z błyskotliwych książek Terry’ego Pratchetta, światy w kształcie dysków pełne są sprzeczności i paradoksów. Jeden z nich polega na tym, że płaski świat wcale nie jest równy. Przeciwnie – nierówności, które w nim panują, są ogromne, rosnące i tak widoczne, że kłują w oczy. Powszechny dostęp do informacji ma zaś swojego sobowtóra – powszechny dostęp do dezinformacji. Współczesny rozkwit ruchu płaskoziemców jest jednym z niezliczonych słodkich, choć niekoniecznie zdrowych owoców tego poznawczego chaosu.
Kiedy przychodzi jednak do dzielenia owoców poznania na zdrowe i pożyteczne oraz podejrzane i szkodliwe, trzeba zachować polityczną ostrożność, bo wiedza jest władzą. Świetnie ilustruje to instalacja wideo Andrása Csefalvaya – Szczyt bogów. Tytułowa góra to wygasły wulkan Mauna Kea na Hawajach. Jest on dziś przedmiotem sporu między uczonymi reprezentującymi uniwersalną nowoczesną naukę a rdzennymi mieszkańcami wysp. Astronomowie budują na wulkanie teleskopy; Mauna Kea jest doskonałym punktem, z którego można spoglądać w głąb kosmosu. Z kolei Hawajczycy uważają to miejsce za święte i stoją na stanowisku, że obecność obserwatoriów je bezcześci. Oczywiście opór rdzennych mieszkańców wobec służącego nauce przedsięwzięcia może jawić się jako nierozsądny. Trzeba jednak pamiętać, że ten sam nowoczesny rozum, który buduje teleskopy na szczytach świętych wulkanów, był mózgiem kolonizacji Hawajów. To ludzie Zachodu zdecydowali, który rodzaj wiedzy jest wartościowy, a który pozostanie jedynie folklorystyczną ciekawostką, nadającą się – w najlepszym razie – na przedmiot etnograficznych badań. Mauna Kea może być postrzegany na różne sposoby: jako święty szczyt albo doskonałe miejsce do prowadzenia astronomicznych obserwacji, ale tylko jeden z tych punktów widzenia ma charakter uprzywilejowany i wpisany jest w historię kolonizacji, dominacji i podporządkowywania społeczności, których systemy organizacji wiedzy zostały uznane przez nowoczesność za „nieprawidłowe”.
Na wystawie Ziemia znów jest płaska pełno prac, w których artyści flirtują, a czasem wręcz wchodzą w gorące romanse z alternatywnymi porządkami wiedzy, takimi jak nieortodoksyjne kartografie, okultyzm, astrologia czy też paranoiczne, obsesyjne dedukcje. To niebezpieczne związki; dość spojrzeć na kłopoty z ruchem antyszczepionkowym, który jest bliskim krewnym płaskoziemstwa, ale pozbawionym zabawnej niewinności i pratchettowskiego uroku tego ostatniego. Rozsądni ludzie wzywają, by ci, którzy nie stracili rozumu i pozostają zwolennikami nauki – w tym poglądu, że Ziemia jest okrągła – zwierali szeregi w celu obrony dziedzictwa nowoczesności oraz oświecenia przed naporem alternatywnych faktów, zabobonów i paranoicznych teorii. I w tym właśnie momencie Jakub Gawkowski robi wystawę, która na pierwszy rzut oka zdaje się wyłomem w zwartych szykach obrońców naukowej wizji świata. Tymczasem na zewnątrz, za murami muzeum, roi się od negacjonistów wszelkiej maści. Pal sześć, kiedy upierają się, że lądowanie na Księżycu było jedną wielką mistyfikacją; gorzej, gdy przeczą faktom, które nie podlegają dyskusji, takim choćby, jak istnienie pandemii koronawirusa. W tym kontekście mogłoby się wydawać, że chwila na realizację takiej wystawy, jak Ziemia znów jest płaska jest niefortunna. W rzeczywistości trudno sobie wyobrazić właściwszy moment na zrobienie takiego projektu. Jeżeli mamy bronić naukowego paradygmatu, musimy być gotowi do konfrontowania go z innymi systemami poznania, na poddawanie tego paradygmatu nieustannej krytyce, a także do odważnego spoglądania w jego ciemne rewiry. Światło oświecenia im jaśniej bije, tym głębsze rzuca cienie, w których kryje się historia kolonializmu i uwikłanie wiedzy w struktury władzy.
Płaskoziemcy różnie wyobrażają sobie krańce dysku, na którym rzekomo mieszkamy, ale najpopularniejsza teoria głosi, że świat otacza coś w rodzaju lodowego muru, który zwolennicy poglądu o okrągłym kształcie Ziemi biorą za Antarktydę. Za tym „ogrodzeniem” znajduje się zaś krawędź – i przepaść. Idąc za myślą Boaventury de Sousy Santosa, kurator łódzkiej wystawy proponuje, aby pomyśleć o tej przepaści jako o otchłani, do której zachodnia nowoczesność spychała wszystko, co nie mieściło się w jej granicach. Tego rodzaju otchłań przypomina ludzką nieświadomość w wersji zbiorowej i globalnej – treści do niej wypierane nie znikają, a jedynie są usuwane z pola widzenia, by wcześniej czy później powrócić ze zdwojoną siłą. Spychanie w przepaść to przemocowa praktyka, a poza tym przestała działać, jest już nieskuteczna. Jeżeli wystawa Ziemia znów jest płaska ma przesłanie, to takie, że przyszłość cywilizacji nie leży w wykluczeniu jednych systemów organizacji wiedzy przez drugie, lecz raczej w namyśle nad tym, jak odmienne sposoby poznawania rzeczywistości mogą się nawzajem dopełniać i wzbogacać.
*
Po sąsiedzku z wystawą Ziemia znów jest płaska trwa projekt Awangardowe muzeum. To opowieść o międzywojennej awangardzie, która próbowała nie tylko na nowo wynaleźć sztukę, lecz także stworzyć zupełnie nowy typ instytucji artystycznej. Flagowym przykładem takiego projektu jest oczywiście samo Muzeum Sztuki w Łodzi – instytucja powstała w latach 30. XX w. staraniem artystów i artystek awangardy. Dziś ma status jednego z najważniejszych ośrodków badania tradycji awangardowej w Europie Wschodniej. Tradycja ta kojarzy się z geometrią, nowoczesnością, fascynacją nauką i technologią oraz wiarą w postęp. Ale jej elementem – istotnym, choć mniej eksponowanym w historii sztuki – była również ezoteryka. Tak się bowiem składa, że zastanawiająco wielu ojców awangardy – od Mondriana przez Kandinskiego i Paula Klee po Malewicza – miało związki z kołami teozoficznymi, interesowało się okultyzmem i nieortodoksyjnymi poszukiwaniami duchowymi. W tym sensie Ziemia znów jest płaska doskonale wpisuje się w ducha ożywiającego muzeum, które prezentuje tę wystawę. Nie jest to negacjonistyczny duch płaskoziemców uciekających od rzeczywistości w kosmologiczne fantazje. Nie jest to jednak również duch strażników obiektywnych prawd, którzy owych płaskoziemców wykluczają jako heretyków poza granice debaty. Duch prawdziwej sztuki jest wolnomyślicielski i dialektyczny, nieskrępowany żadną ortodoksją, zdolny do przekraczania granic dzielących inne dziedziny, a nawet z pozoru nieprzekraczalnej granicy, która dzieli płaską Ziemię od okrągłej.
Ziemia znów jest płaska
Muzeum Sztuki, Łódź – do 27 lutego
kurator: Jakub Gawkowski
www.msl.org.pl