Legion: post-, anty-, superbohater Legion: post-, anty-, superbohater
Przemyślenia

Legion: post-, anty-, superbohater

Kaja Szafrańska
Czyta się 2 minuty

Czas serialowych antybohaterów dobiega końca. Ci, którzy ledwie dwie dekady temu rewolucjonizowali telewizję, wypierając szlachetne postacie będące wzorem dla widzów, ugięli się pod naporem superbohaterów, a ostatnio niewiarygodnych narratorów. Serialowej postaci nie wystarczy więc dziś być już tylko poranionym emocjonalnie i uzależnionym od silnych psychotropów geniuszem medycyny (Dr House). Lepiej być cierpiącym na rozszczepienie osobowości i zaniki pamięci mutantem z rodzinną traumą (Legion).

Ten ostatni doczekał się właśnie serialu, który nie tylko wpisał się w coraz popularniejszy trend nielinearnej fabuły, ale i przez swoją eksperymentalną formę zdołał zredefiniować gatunek seriali superbohaterskich. Napisany i wyreżyserowany przez twórcę antologii Fargo Noah Hawleya Legion jest produkcją zjawiskową z kilku powodów. Po pierwsze, nie próbuje uciekać od komiksowych korzeni i zamiast quasi-realistycznej opowieści w stylu Daredevila czy Jessiki Jones kreuje świat zawieszony poza konkretnym miejscem i czasem. Po drugie, bawi się formą, przyjmując konwencje kojarzone do tej pory z kinem retro, filmem noir, klasycznym science fiction, a nawet francuską Nową Falą. Wprawne oko wyłowi tu nawiązania do filmów Wesa Andersona, Stanleya Kubricka czy Davida Lyncha, ale lista inspiracji jest dłuższa. Po trzecie – ma fantastyczną obsadę, z Brytyjczykiem Danem Stevensem (Downton Abbey) brawurowo posługującym się amerykańskim akcentem i szerokim wachlarzem stanów emocjonalnych.

Mimo że Legion to kolejna odsłona marvelowskiego uniwersum, które zdominowało przemysł rozrywkowy, jest od niego oderwany. Pozostając blisko kanonu, jednocześnie całkowicie odcina się od filmów o X-Menach. Ten serial to anatomia szaleństwa, bo jego główny bohater – David Haller – jest szalony. Noah Hawley w wywiadach podkreślał, że w Legionie próbował zwizualizować widzom, jak czuje się człowiek cierpiący na schizofrenię. Udało się, dzięki czemu Legion to najbardziej nieoczywisty serial superbohaterski, jaki kiedykolwiek powstał.

 

Czytaj również:

Wielkie kłamstewka Wielkie kłamstewka
Przemyślenia

Wielkie kłamstewka

Kaja Szafrańska

Rzadko się zdarza, by w telewizyjnym serialu zagrało obok siebie tyle gwiazd z hollywoodzkiej czołówki, a za kamerą stanął oscarowy reżyser. Rzadko też się zdarza, by banalna powieść o gospodyniach domowych dała początek tak niebanalnemu serialowi, jakim są Wielkie kłamstewka HBO.

Pozornie perfekcyjne życie zamkniętych w złotych klatkach kur domowych to niewyczerpane źródło inspiracji dla filmu, literatury i serialu. Mimo że od lat 60. ubiegłego wieku sporo się pozmieniało w sferze obyczajowej, najwyraźniej nie na tyle, by część opisanych w 1963 r. w Mistyce kobiecości Betty Friedan społecznych mechanizmów straciła na aktualności. W 2017 r. w USA kobiety z wyższej klasy średniej wciąż starają się sprostać wyśrubowanym oczekiwaniom otoczenia, wiodąc idealne życie w idealnej scenerii, w której wychowują idealnie grzeczne i uzdolnione dzieci. To tam właśnie, pod powłoką doskonałości, rodzą się najgłębsze frustracje, na których tak ochoczo żeruje popkultura. O tym opowiada też siedmioodcinkowy miniserial HBO Wielkie kłamstewka, oparty na bestsellerowej powieści Liane Moriarty. Z tą różnicą, że choć oglądając promujące go zwiastuny, można odnieść wrażenie, że jest uwspółcześnioną inkarnacją kolejnych Gotowych na wszystko, Wielkie kłamstewka daleko wykraczają poza przypisany im gatunek. Zaryzykowałabym nawet twierdzenie, że łączą ich kilka, będąc po trochu czarną komedią, dramatem obyczajowym, thrillerem psychologicznym i kryminałem.

Czytaj dalej