O potrzebie ateizmu, Stanisławie Lemie, intelektualnych lękach i o tym, że to nauka daje nadzieję – opowiada reżyser teatralny Mateusz Pakuła, którego Lem vs P. K. Dick miał premierę jesienią na deskach Łaźni Nowej w Krakowie. Rozmowę przeprowadziła Paulina Małochleb.
Paulina Małochleb: Skąd wziął się pomysł na zderzenie nie tylko osobowości, ale też twórczości Philipa Dicka i Stanisława Lema?
Mateusz Pakuła: Jako fan obu pisarzy wiele razy czytałem o donosie Dicka na Lema do FBI w latach 70. W pewnym momencie uświadomiłem sobie, że jest to wspaniała trampolina do tekstu dla teatru.
W 1972 r. Stanisław Lem skontaktował się z Philipem K. Dickiem w sprawie wydania w Polsce jego Ubika. Tak narodziła się trwająca kilka lat korespondencyjna przyjaźń, która w pewnym momencie dość gwałtownie się skończyła. A Dick napisał słynny donos (napisał, ale nie wysłał, dlatego rękopis się zachował), w którym twierdził m.in., że Lem to komórka partyjna zza żelaznej kurtyny i wieloosobowy komitet, a nie pojedynczy człowiek.
Zacząłem się wgryzać w biografię Dicka i uświadomiłem sobie, że stateczne życie Lema bardzo się przegląda w niestateczności Dicka.
W Twoim przedstawieniu ich żywoty są symetryczne.
Właściwie mogliby być jedną osobą w dwóch odsłonach: naukowości i chłodowi Lema odpowiada szaleństwo Dicka. Dick rozwodził się wiele razy, Lem był statecznym ojcem rodziny. Dick był „duchowo” rozwibrowany, Lem był niezłomnym ateistą. Dick imprezował, eksperymentował z narkotykami, Lem miał niekontrolowaną słabość tylko do słodyczy (chałwa!). No, może jeszcze do szybkiej jazdy samochodem. Oczywiście, kiedy im się bliżej przyjrzeć, wszystkie te różnice (oraz podobieństwa) stają się znacznie bardziej skomplikowane.
Ateizm Lema był absolutny, wojujący?
Nie wiem, czy aż wojujący. Sądzę, że on był absolutnie antyreligijny,