W Polsce duma z malarstwa Tamary Łempickiej przewyższa chyba dumę z dorobku Marii Skłodowskiej-Curie – a przynajmniej takie mam wrażenie, gdy czekam w kolejkach w Muzeum Narodowym w Krakowie.
Stojąc najpierw przed kasą, a później czekając na możliwość zbliżenia się do obrazów umieszczonych w pierwszej sali wystawy, zastanawiam się, czy można o Łempickiej myśleć inaczej niż w kategoriach gwiazdy kultury popularnej, artystki szalenie drogiej i ekskluzywnej, kobiety skandalistki. Łempicka należy bowiem do tego wąskiego grona twórczyń, którego właściwie publiczności nie trzeba przedstawiać, prezentowanej na tysiącu stron internetowych, reprodukowanej na skarpetkach, okładkach kalendarzy i parasolach. Ale jednocześnie do jej twarzy oraz pracy przywarły nieprawdopodobnie skostniałe maski; pisze się o niej z zachwytem, a zarazem bezmyślnie i lekceważąco. Zachwyt nie wyklucza jednak używania języka patriarchalnego, umniejszającego wartość jej malarstwa.
Ściana u Madonny
Każda nota o Łempickiej zawiera listę amerykańskich celebrytów, którzy na swoich ścianach powiesili jej obrazy – tak jakby dzieło słynnej malarki wymagało potwierdzenia. Haki wbite na ścianach Barbry Streisand, Jacka Nicholsona czy Madonny stanowią dziś