My, stoicy, mamy do wszelkich nagród, uhonorowań, orderów i innych odznak prestiżu stosunek sceptyczny. Wszystko to są bowiem rzeczy zewnętrzne, niezależne od nas.
Co mogę zrobić, żeby otrzymać puchar czy złoty medal? Mogę starać się biec jak najszybciej, dać z siebie wszystko, a i tak ostateczny wynik nie zależy ode mnie. Stoików interesuje wysiłek własny, a nie ostateczne miejsce na mecie… i to nawet w sporcie, gdzie możliwe jest sędziowanie w miarę bezstronne, a wyniki wyrażone są w sekundach, metrach i kilogramach.
A co dopiero w tak nieobiektywnej materii jak literatura! Przyznawanie nagród dla „najlepszych pisarzy”, wyróżnień dla „najlepszej książki roku”, stopniowanie działalności artystycznej, z definicji niemożliwej do bezstronnego uchwycenia, stanowi dla stoika intrygujący absurd. A już przypadkiem szczególnym jest literacki Nobel. Nagroda ogólnoświatowa, przyznawana pisarzom różnych języków, której kapituła nawet nie udaje, że jest w stanie przeczytać wszystko, co warto w danym roku wziąć pod uwagę. Bo nadmiar, bo tłumaczenia, bo rozgrywki koterii. Literackiego Nobla ufundowano na sprzecznościach, a hierarchię wartości, którą (niby) wprowadza – na pozorach.
Oczywiście cojesienny szał zainteresowania (który w tym roku – szczęśliwie – nas ominie) generuje pewne zainteresowanie literaturą. Ale czy o takie zainteresowanie nam chodzi? Jedni się rzucają, żeby wykupić na taniej książce Ishiguro czy innego Modiano, drudzy się zarzekają, że „od zawsze” znają i cenią ich twórczość. „Wszystko to jest bardzo niemądre” – powiedziałby Marek Aureliusz. Zbyt często literatura jest używana do przechwałek, do budowania złudnych dystynkcji i fałszywej wyższości nad tymi, którzy „nie czytają” albo czytają, ale nie to, co akurat nakazuje moda. Tymczasem nie o to w tym wszystkim chodzi.
My, stoicy, mamy do wszelkich nagród, uhonorowań, orderów i innych odznak prestiżu stosunek sceptyczny. Wszystko to są bowiem rzeczy zewnętrzne, niezależne od nas. Co mogę zrobić, żeby otrzymać puchar czy złoty medal? Mogę starać się biec jak najszybciej, dać z siebie wszystko, a i tak ostateczny wynik nie zależy ode mnie. Stoików interesuje wysiłek własny, a nie ostateczne miejsce na mecie… i to nawet w sporcie, gdzie możliwe jest sędziowanie w miarę bezstronne, a wyniki wyrażone są w sekundach, metrach i kilogramach.
A co dopiero w tak nieobiektywnej materii jak literatura! Przyznawanie nagród dla „najlepszych pisarzy”, wyróżnień dla „najlepszej książki roku”, stopniowanie działalności artystycznej, z definicji niemożliwej do bezstronnego uchwycenia, stanowi dla stoika intrygujący absurd. A już przypadkiem szczególnym jest literacki Nobel. Nagroda ogólnoświatowa, przyznawana pisarzom różnych języków, której kapituła nawet nie udaje, że jest w stanie przeczytać wszystko, co warto w danym roku wziąć pod uwagę. Bo nadmiar, bo tłumaczenia, bo rozgrywki koterii. Literackiego Nobla ufundowano na sprzecznościach, a hierarchię wartości, którą (niby) wprowadza – na pozorach.
Oczywiście cojesienny szał zainteresowania (który w tym roku – szczęśliwie – nas ominie) generuje pewne zainteresowanie literaturą. Ale czy o takie zainteresowanie nam chodzi? Jedni się rzucają, żeby wykupić na taniej książce Ishiguro czy innego Modiano, drudzy się zarzekają, że „od zawsze” znają i cenią ich twórczość. „Wszystko to jest bardzo niemądre” – powiedziałby Marek Aureliusz. Zbyt często literatura jest używana do przechwałek, do budowania złudnych dystynkcji i fałszywej wyższości nad tymi, którzy „nie czytają” albo czytają, ale nie to, co akurat nakazuje moda. Tymczasem nie o to w tym wszystkim chodzi.
Ktoś dostaje Nobla – inni składają gratulacje. Czego właściwie gratulują? Napisania świetnej książki? Nie, ona przecież powstała wcześniej. Nikt tu nie oddaje czci samej twórczości, a więc temu, co uczcić i nagrodzić faktycznie warto by. Gratulując komuś Nobla, nie gratulujemy powołania do życia nowego dzieła… gratulujemy de facto tego, że w grze frakcji i stronnictw, podchodów i zabiegów, nacisków i uścisków dłoni, że w tej niejawnej grze jego akurat frakcja wzięła górę. A czy to jest naprawdę coś, czego warto gratulować? I czy było to coś zależnego od autora? Niespecjalnie.
Więc owszem, piszmy na Facebooku, że nowa piosenka Dylana jest genialna. Bo to jest właśnie literatura: święty akt stworzenia. Jest sens w lajkowaniu nowej piosenki. Ale lajk za Nobla? Komu to potrzebne?