Lepiej po dobroci Lepiej po dobroci
i
Claudia Hammond, zdjęcie: dzięki uprzejmości Canongate
Przemyślenia

Lepiej po dobroci

Rozmowa z Claudią Hammond
Paulina Wilk
Czyta się 18 minut

Im więcej życzliwych gestów wykonamy w kierunku innych, tym lepiej będziemy się czuć: psychicznie i fizycznie. O wnioskach, jakie przyniosło niedawne, zakrojone na światową skalę badanie dobroci, opowiada Claudia Hammond, jego współtwórczyni. 

Głos tej dziennikarki zna pół ­Anglii – od lat prowadzi w BBC audycje popularnonaukowe z zakresu psychologii, neurologii i zdrowia mentalnego. Opowiada w nich, jak można wyniki nowych, nieraz przełomowych badań wykorzys­tywać w praktyce. Jest autorką książek: Sztuka odpoczynku (Czarna Owca, 2021) oraz The Keys to Kindness (Canongate, 2022), które powstały na podstawie współtworzonych przez nią międzynarodowych badań nad odpoczynkiem (The Rest Test) i dobrocią (The Kindness Test). Podróżuje po świecie, wygłasza wykłady otwarte i prowadzi debaty dotyczące zdrowia. „Przekrój” złapał ją w domu w Londynie, na dzień przed wylotem do Nowej Zelandii.

Paulina Wilk: Chciałabym zacząć od podziękowania. To bardzo miłe, że zgodziłaś się poświęcić czas i podzielić wiedzą z nieznaną dziennikarką z Polski. Ale chyba lubisz rozmawiać z ­nieznajomymi?

Claudia Hammond: To prawda! Często zaczepiam obcych. Ucinam sobie z nimi pogawędki w sklepach albo w metrze.

Po co to robisz?

Kilka lat temu zaangażowałam się w prowadzone przez BBC i University of Manchester badanie nad samotnością [zrealizowano je w 2017 r. pod nazwą Loneliness Experiment, wzięło w nim udział 55 tys. osób – przyp. red.]. Jego wyniki pokazały, że rozmowy wcale nie muszą być głębokie, aby znacznie zmniejszać poczucie osamotnienia. Wystarczą drobne uwagi. Gdy witasz się i przez chwilę gawędzisz z kimś w sklepie, możesz być jedyną osobą, z którą ten ktoś porozmawia przez cały dzień. Twój gest i to, że poświęcasz mu trochę czasu, mogą mieć dla niego wielkie znaczenie. Wymiany zdań, nawet te małe, dają poczucie człowieczeństwa i wspólnoty. Pozwalają zrozumieć, że cokolwiek nas spotyka, nie jesteśmy sami.

Z drugiej strony zagajanie do obcych ludzi wystawia nas na ryzyko.

Większość z nas obawia się, że zostanie to źle odebrane, tymczasem badania pokazują coś przeciwnego: zdecydowana większość osób odpowiada chętnie i cieszy się, gdy ktoś ich zaczepi. Drugą ważną przeszkodą dla okazywania życzliwości jest brak czasu. To akurat nie dziwi – ludzie żyją w pośpiechu i nawet jeśli myślą o aktach dobroci, nie zawsze mogą faktycznie się na nie zdobyć. Dużo bardziej zaskoczyło mnie, że powstrzymuje nas też obawa przed zawstydzeniem. Sama staram się pracować nad tym poczuciem wstydu, powtarzam sobie, że choć oferując pomoc, ryzykuję bycie źle zrozumianą, to ewentualna strata będzie niewielka. Nawet jeśli zrobi mi się głupio, to przecież nie znam tej osoby i pewnie nigdy więcej jej nie zobaczę.

Informacja

Z ostatniej chwili! To druga z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Czy 30 lat temu, przed nastaniem ery smartfonów, byliśmy bardziej skłonni do pogawędek z nieznajomymi?

Trudno powiedzieć, bo nie było wtedy badań, z którymi możemy porównać współczesne wyniki. Na pewno wiele naszych zachowań zależy od tego, w jakim miejscu się znajdujemy i czy czujemy się bezpieczni. W Anglii, gdzie mieszkam, jeś­li pójdziesz na spacer po wsi, to każdy, kogo spotkasz wśród pól, przywita się z tobą i porozmawia. W centrum Londynu nic takiego się nie zdarzy – ludzi jest zbyt wiele, nie da się wymieniać uprzejmości ze wszystkimi. Poza tym nie rozmawiamy z obcymi na ulicy, gdy wracamy do domu w nocy. Co jednak nie oznacza, że miasta nie są pełne przejawów serdeczności.

Wspólnie z innymi badaczami z University of Sussex przeprowadziłaś The Kindness Test, badanie nad dobrocią, które objęło 144 kraje i przynios­ło wiele odkryć. Największe dotyczy chyba samej definicji dobroci: składają się na nią niepozorne gesty i zachowania.

Oczywiście znane są akty wyjątkowego altruizmu, takie jak oddanie nerki obcej osobie, ale one nie wyczerpują pojęcia dobroci. To zjawisko znacznie szersze, rozciąga się od czegoś tak prostego jak zaparzenie komuś herbaty po uratowanie komuś życia. W wynikach The Kindness Test bardzo interesujące wydają mi się zachowania wskazywane jako najczęstsze. Były to drobne rzeczy: przytrzymanie komuś drzwi, podniesienie czegoś, co ktoś upuścił, współczucie dla osób, które mają gorzej. O części tych zachowań badani mówili: „To tylko dobre maniery, wychowanie”, tymczasem są one odbierane przez innych właśnie jako dowody dobroci. Najłatwiej ją więc zdefiniować jako działanie podjęte z intencją niesienia korzyści komuś innemu.

Jednak w The Kindness Test nie podsunęliście uczestnikom żadnej definicji. Zaplanowaliście badanie tak, by to oni wskazali, co uważają za dobroć.

Chcieliśmy poznać tę definicję od strony praktycznej. Jako akademicy toczymy teoretyczne spory i zastanawiamy się, czym się różnią od siebie empatia, współczucie, uprzejmość i dobroć. Ale nasze badanie – w którym wzięło udział ponad 60 tys. uczestników – było świetną okazją, by dowiedzieć się, jak dobroć rozumieją nieakademicy. Otrzymaliśmy pełną paletę czynności, a także pojęć z nimi kojarzonych, takich jak empatia, troska, pomaganie, życzliwość, współczucie, miłość.

Skoro dobroć i życzliwość są powszechne, dlaczego ich nie doceniamy, a często nawet nie zauważamy?

Życzliwość jest wszędzie, ale, jak wiemy z psychologii, wszystko, co negatywne – zdarzenia, emocje, informacje – ma dla człowieka większą wagę. To kwestia ewolucji. Powiedzmy, że spacerujesz ulicą, odwracasz się i widzisz, że masz za plecami niedźwiedzia i małego ślicznego kotka. Z tej pary niedźwiedź będzie dla ciebie ważniejszy – od takiej kwalifikacji zależy twoje bezpieczeństwo. Podobnie jest z wiadomościami: większość z nich stanowią doniesienia o negatywnych zdarzeniach i to jest naturalne – musimy wiedzieć, jeśli dzieje się coś, co nam zagraża. Ale też w ten sposób wykrzywiamy obraz świata. Bo choć wokół dochodzi do koszmarnych aktów okrucieństwa, to w tym samym czasie wydarza się wiele dobra. Nasze badanie pokazało, że ludzie, którzy dostrzegają więcej aktów serdeczności, o wiele lepiej się czują. To dowodzi, że już samo zauważanie pozytywnych wydarzeń wpływa na nas korzystnie. W książce The Keys to Kindness proponuję więc, byśmy zaczęli świadomie obserwować dobroć.

Można tę umiejętność ćwiczyć?

Ja zaczęłam prowadzić dziennik. Robiłam notatki w telefonie, a potem przepisywałam je do notesu. Wypatrywałam trzech rodzajów sytuacji. Po pierwsze szukałam ludzi dobrych, życzliwych wobec innych. Po drugie – osób dobrych wobec mnie i po trzecie – okoliczności, w których to ja byłam dobra dla innych albo przynajmniej myślałam o okazaniu dobroci, nawet jeśli ostatecznie się przed tym powstrzymałam. Ta metoda sprawiła, że zaczęłam zauważać dobro wszędzie. Jeżdżę metrem przez Londyn i wciąż dostrzegam, ilu ludzi ustępuje miejsca innym, podnosi i oddaje upuszczone rękawiczki czy zapomniane parasolki. Znamy ten mechanizm psychologiczny z różnych badań. Na przykład prosimy ich uczestników, by przed snem notowali trzy dobre rzeczy, które przydarzyły im się w ciągu dnia. Szybko okazuje się, że te osoby przez cały dzień wypatrują zdarzeń, które mogłyby wieczorem zanotować. Ich uwaga przekierowuje się na pozytywne treści. Od lat polecam tę technikę ludziom, którzy są przytłoczeni życiem, samotni, cierpiący na depresję. Kiedy sama zaczęłam ją stosować, szybko udało mi się nie tylko dobroć dostrzegać, ale wręcz wymyś­lać, co pozytywnego mogę zrobić, i planować to. Choćby ugotować coś pysznego.

The Kindness Test dowodzi społecznej wartości aktów dobroci. Jest też badaniem bez precedensu. Dlaczego przeprowadziliście je właśnie teraz? Czyżby kierowała Wami obawa, że współcześnie życzliwość i dobro są w odwrocie?

Faktycznie taka myśl przychodziła mi do głowy. Ale pomysł badania narodził się w pandemii, gdy zaobserwowałam coś całkiem przeciwnego: jak dobrzy byliśmy dla siebie na ulicach, w sklepach, w mediach społecznościowych. W mojej okolicy wciąż prężnie działa internetowa grupa „Pożyczę/oddam/zamienię”, która powstała w czasie lockdownu. Wczoraj ktoś szukał na niej odtwarzacza kaset, żeby zagrać z dziećmi w swoją ulubioną grę komputerową z lat 80. W ciągu pięciu minut zgłosił się jakiś sąsiad z propozycją, że pożyczy.

Miałam podobną historię z kluczykami do auta zgubionymi w parku w Warszawie. Nie wierzyłam, że uda się je odnaleźć w wysokiej trawie. Zamieściłam informację na Facebooku i po kwadransie kluczyki do mnie wróciły. Znalazcy dostali ode mnie lody i szampana, było z tego wszystkiego dużo obopólnej radości.

Sama, gdy czytam, że ktoś coś zgubił, bardzo chcę to odnaleźć, mam nadzieję, że wypatrzę na ulicy te zgubione słuchawki do telefonu! Prawda jest taka, że pragniemy być tymi, którzy niosą dobro.

Wasze badanie objęło przedstawicieli rozmaitych kultur i narodowości. Czy było widać różnice pomiędzy nimi?

Zestawialiśmy ze sobą wyniki z niektórych krajów albo porównywaliśmy całe regiony. Okazało się, że krajem, w którym ludzie widzą i zaznają najwięcej aktów dobroci, jest Irlandia. Tuż za nią Kanada, dalej Wielka Brytania i USA, potem kraje Europy kontynentalnej – różnice między nimi są niewielkie. Z kolei jeśli chodzi o dostrzeganie dobroci, to najczęściej zauważają ją mieszkańcy Afryki i Ameryki Północnej, za to umyka ona uwadze Europejczyków. Czyli dajemy i otrzymujemy podobnie dużo dobra, ale inaczej je postrzegamy. W większości regionów świata badani uważają, że pandemia uczyniła ludzi lepszymi, bardziej życzliwymi – tak sądzi dwie trzecie mieszkańców Wielkiej Brytanii. Uderzającym wyjątkiem są Stany Zjednoczone, gdzie aż 42% uczestników testu stwierdziło, że pandemia zmieniła ludzi na mniej uczynnych i uprzejmych.

Skąd ta różnica?

Myślę, że poglądy mieszkańców USA uleg­ły ostrej polaryzacji. Spory o noszenie ­maseczek czy szczepienia były tam zaciek­lejsze, ludzie kłócili się, byli dla siebie okropni. Znalazło to odzwiercied­lenie w wynikach naszego badania. Pytaliśmy też jego uczestników w różnych krajach, ile czasu spędzają na wspieraniu innych oraz ile pieniędzy na to wydają. Wiemy, że mieszkańcy Stanów i Kanady przeznaczają na pomoc więcej pieniędzy niż Europejczycy, Azjaci czy mieszkańcy Oceanii, natomiast obywatele Azji i Afryki poświęcają innym więcej czasu. Także kwestia oporów przed czynieniem dobra okazuje się zróżnicowana. To w Europie, Afryce i Azji ludzie boją się, że ich inicjatywa zostanie źle zrozumiana – ciekawe, że znacznie mniejsze zahamowania w tym względzie mają Amerykanie czy Australijczycy. Osoby z USA wskazały też, że przeszkodą dla aktów dobroci są media społecznościowe, które antagonizują ludzi. Europejczycy częściej mówili o braku czasu. Najbardziej zdziwiło nas, że wskaźniki ilościowe dobroci – dawanej i otrzymywanej – nie różnią się znacznie w odleg­łych od siebie społeczeństwach. Okazało się też, że to osobowość, a nie wiek czy płeć ma największy wpływ na nasze podejście do aktów życzliwości.

Mnie zdziwiło co innego: że osoby, które robią coś dobrego dla innych, czerpią z tego korzyści dużo dłużej niż odbiorcy ich działań.

Świadczy o tym wiele eksperymentów i ba­dań neurologicznych. Oczywiście jeden szlachetny uczynek nie uszczęśliwi nas na zawsze, ale zwiększy zadowolenie z życia, co jest zmianą, którą – jak wiadomo z psycholo­gii – niezwykle trudno osiągnąć. Tomografy komputerowe potwierdzają, że gdy dajemy komuś pieniądze lub czekoladę, aktywują się obszary w mózgu podobne do tych odpowiadających za system nagrody. Z kolei dodatkowe obszary ­zostają pobudzone, kiedy rozdajemy pieniądze, a nie wtedy, gdy je otrzymujemy. Stąd wiemy, ­­że czynienie dobra poprawia samopoczucie i ten efekt utrzymuje się długo.

Przywykliśmy utożsamiać czynienie dobra z poświęceniem. Czy czerpanie emocjonalnych korzyści z naszej szlachetności jest w porządku?

Wydaje mi się, że źródła takich wątpliwości mogą tkwić w myśleniu religijnym. Wiele Kościołów promowało etykę dobroci czystej, wyzbytej uznania, publicznego dostrzeżenia. Szkoda byłoby, gdyby takie myślenie zniechęcało nas do działań, które także nas cieszą i nam służą. Życzliwość przynosi korzyść obopólną. Ludzie, którzy oddając własny organ, ocalili kogoś, mówią, że to najlepsze, co kiedykolwiek zrobili. Neuronauka pokazuje wyraźnie, że ­szlachetne uczynki „rozświetlają” nasze mózgi rodzajem poświaty w obszarach odpowiadających za odczuwanie przyjemności. Nie ma sensu walczyć z własną naturą. Nie ma też nic złego w postanowieniu: „Od dziś będę lepszy dla innych”. Jeśli efektem ubocznym tej zmiany będzie poprawa naszego samopoczucia, to tym lepiej. Badaliśmy ludzi działających w wolontariacie. Większość z nich wybiera taki rodzaj zaangażowania, jaki sprawia im przyjemność. ­Jeśli ktoś nie znosi grzebania w ziemi, nie przyłącza się do aktywistów ogrodniczych. Ci, którzy nie lubią rozmawiać z ludźmi, nie zgłaszają się do pomocy w domach opieki. Pomagamy tak, jak chcemy i lubimy. Uczestnicy badania mówili szczerze o tym, czego dla innych nie robią: jeżeli np. są nieśmiali, nie podnoszą upuszczonej rękawiczki. Wybierz takie działanie, z którym dobrze się czujesz. I nie narzucaj swojego sposobu innym.

Czy można powiedzieć, że bycie dobrym dla innych prowadzi do lepszego, zdrowszego, a nawet dłuższego życia?

Jeszcze nikt nie próbował zbadać dobroci w tak ogólnym wymiarze. Na razie przyglądamy się konkretnym jej aspektom, np. wolontariatowi. Wiemy już, że osoby, które w późnym wieku są wolontariuszami, żyją dłużej. Czy dzieje się tak dlatego, że pozostają aktywne fizycznie, czerpią energię z relacji z ludźmi i są mniej samotne, czy z samego faktu pomagania – trudno ustalić. Być może wszystkie te pozytywne zjawiska są efektami ubocznymi dobroci, czyli angażowania się w pomaganie innym. Wiemy również, że ludzie, którzy regularnie wpłacają pieniądze na cele charytatywne, mają wyższe wskaźniki dobrego samopoczucia i stanu zdrowia. I to bez względu na poziom zarobków.

Zastanawiam się, czy dbanie o dobroć może nam pomagać w umacnianiu demokracji, która wymaga dialogu, ochrony mniejszości i poszanowania odmienności.

Jest pewien szczególny aspekt dobroci, który ma tu znaczenie. Empatia i rozumienie czyjegoś punktu widzenia wpływają na funkcjonowanie społeczeństw, m.in. na tworzenie przepisów i wdrażanie konkretnych rozwiązań. Aby być życzliwymi wobec innych, potrzebujemy empatii, czyli zdolności wyobrażenia sobie, co oni czują. Oczywiście sama dobroć nie zaprowadzi sprawiedliwości społecznej, ale badanie, jak akty życzliwości pomagają się porozumieć, może wpłynąć na to, jak radzimy sobie z polaryzacją postaw. Ona jest szczególnie ostra w mediach społecznościowych, w których nie ma miejsca na niuanse, bo reagujemy szybko i staramy się w skrócie wyrazić swoje poglądy. Silne emocje wywołują interakcje, te są nagradzane przez algorytmy i wyświetlają się większej liczbie odbiorców. Powin­niśmy doprowadzić do promowania ludzi czy przekonań stonowanych, zrównoważonych. To mniej rozrywkowe, lecz możliwe. Mamy szansę przekierować naszą uwagę na dobro. Miliony ludzi na świecie zgadzają się co do tego, że ekstremiści są zbyt widoczni.

Jak nagradzać dobroć na co dzień? Jako dorośli czujemy się niepoważnie albo naiwnie, gdy bronimy zwyk­łej życzliwości.

Bo dobroć ma problem wizerunkowy. Człowieka dobrego uważamy za „miękkiego”, dlatego np. w biznesie mili szefowie kryją się za etykietą „etycznego przywództwa”. Musimy odzyskać dobroć jako moc, przestać utożsamiać serdeczność ze słabością. Życzliwość jest siłą typową dla rodzaju ludzkiego, która nam – homo sapiens – pozwoliła przetrwać i współpracować. Kluczem naszych relacji jest zaufanie. Ufamy, że w większości przypadków inni zachowają się przyzwoi­cie. Dzięki temu możemy prowadzić wymianę handlową z kimś mieszkającym na drugim brzegu oceanu albo zamówić coś z antypodów i mieć pewność, że paczka do nas trafi. Co więcej, jeśli przesyłka nie dociera, jesteś­my rozczarowani i źli, bo naprawdę wierzymy innym. Jak zatem wzmacniać dobroć? Na początek zachęcać siebie oraz innych do mówienia o niej częściej i więcej. Możemy też z uwagą słuchać, gdy inni do nas mówią – nie przeglądać wtedy wiadomości w telefonie, ale naprawdę słuchać i dać im znak, że są dla nas ważni, że cenimy to, co mają do przekazania.

Wspomniałaś o miękkim, pełnym dobroci przywództwie. Sądzisz, że jest na nie miejsce w polityce?

Istnieje badanie dotyczące tweetów publikowanych przez Donalda Trumpa. Wynika z niego, że nawet jego zwolennicy w większości nie lajkowali negatywnych przekazów byłego prezydenta oraz ich nie pochwalali. Okazuje się, że popierali go pomimo jego nieuprzejmości, a nie ze względu na nią. Czyli nawet wyborcy Trumpa chcieli, aby był miły, nie arogancki.

Czy możemy pójść krok dalej? Współtworzone przez Ciebie badanie dobroci i książka pełna wskazówek, jak być życzliwym dla innych, zjawiają się mniej więcej w tym samym czasie, w którym rodzą się postulaty wprowadzenia do życia politycznego takich wartości, jak godność, przyjaźń i zaufanie. O tego rodzaju polityce przyszłości dyskutują np. myśliciele skupieni wokół Berniego Sandersa.

Idea dobroci zaczyna się rozprzestrzeniać, ludzie są gotowi rozmawiać o niej otwarcie. Jacinda Ardern, była premierka Nowej Zelandii, mówi, że odpowiedzią na wyzwania współczesności powinny być dobroć i uprzejmość. Uznaje je za swój atut, dzięki któremu zaszła tak daleko. Nie boi się, że narazi ją to na śmieszność czy zarzut bycia niepoważną. Weźmy też sport: Gareth Southgate, selekcjoner reprezentacji piłkarskiej Anglii, mówił publicznie, że chce stworzyć drużynę, której członkowie są dla siebie mili. Jego zawodnicy podkreślają, jaki jest dla nich dobry. I proszę – zwykle piłkarz utożsamiany jest z macho, a nikt się z serdeczności Southgate’a nie naśmiewa, przeciwnie: jest za nią chwalony. Z drugiej strony słyszałaś pewnie o brytyjskim piłkarzu, który kopnął kota. Film pokazujący jego zachowanie obiegł świat i wywołał oburzenie, w wyniku którego odebrano mu zwierzęta i skazano na prace społeczne. Myślę, że jeszcze 10 lat temu tak by się nie stało. Coś się zmienia. Dobroć, nie tylko wobec ludzi, lecz także innych istot żywych i – szerzej – natury, przechodzi rodzaj publicznej reaktywacji. Prowadzone przez nas badania pokazały, że na postawy wobec aktów życzliwości większy wpływ niż religia ma system wartości. Poza tym osoby, które wskazały, że cenią szczodrość i dobro ogółu,­ uzys­­­kiwały wyższe wskaźniki dobroci niż ci, którzy cenią osiągnięcia i władzę. Widzę w tym powody do optymizmu.

Wyobrażasz sobie, że w przyszłości będziemy dobroci uczyć w szkołach albo prowadzić w tej dziedzinie kursy zawodowe?

To już się dzieje. Na przykład u nas na Wyspach młodzi lekarze przechodzą szkolenia z umiejętności komunikacyjnych i empatii w stosunku do pacjentów oraz ich rodzin. Medycy dowiadują się, jak to jest być chorym otrzymującym złą wiadomość. Mamy też szkoły, które uczą dzieci dobroci poprzez m.in. takie ćwiczenie: zaplanuj trzy miłe rzeczy, które zrobisz w tym tygodniu dla kogoś z twojej klasy. Uczniowie dostają odznaki, złote gwiazdy. Można je zdobyć zarówno za przygotowanie pracy domowej, jak i za zrobienie czegoś serdecznego dla innych. To pokazuje, że życzliwość jest ceniona i można ją trenować.

W latach 90. polska telewizja pokazywała program dokumentalny Zwyczajni niezwyczajni o osobach, które zrobiły coś niezwykłego – uratowały komuś życie, bo przypadkiem znalazły się w odpowiednim miejscu i czasie. Oglądaliśmy ten program z podziwem dla bohaterstwa, ale też lękiem, że i nas życie może wystawić na podobną próbę. Piszesz, że da się nie tylko ćwiczyć dobroć, lecz także przygotować się na chwile heroizmu.

Po pierwsze bohaterowie niczym się od nas nie różnią. Przeprowadziłam wywiady z wieloma osobami, które dokonały nadzwyczajnego aktu dobra. Wszyscy powtarzają: „Na moim miejscu każdy zrobiłby to samo”. Według niektórych szacunków człowiek ma szansę przynajmniej pięć razy znaleźć się w położeniu, które wymaga działania ratującego czyjeś życie. Dlatego uważam, że warto zawczasu zapytać siebie: co chciałbym/chciałabym zrobić? Czy znajdę w sobie odwagę, by interweniować? Wyobrażam sobie, że będę świadkiem bójki dwóch mężczyzn. Pewnie, że nie wkroczę między nich, bo nie umiem się bić. Ale mogę zadzwonić po policję, nagrać zdarzenie telefonem, zawołać innych na pomoc. Mogę już dziś rozważyć, którą z tych akcji bym podjęła. Wiesz, czego uczą na kursach pierwszej pomocy? Asertywności. Cokolwiek robisz, by komuś pomóc, musisz być w tym zdecydowana.

A co z dobrocią wobec nas samych? Przychodzi chyba najtrudniej, bo kojarzy się z egoizmem i próżnością. To z kolei ciekawie łączy się z ustaleniami z Twojej poprzedniej książki Sztuka odpoczynku, w której pisałaś, że relaks jest wręcz rugowany z życia, bo kojarzy się z lenistwem.

Lęk przed samowspółczuciem jest wśród ludzi bardzo powszechny. Gdy jesteśmy wobec siebie surowi, odmawiamy sobie dobroci czy regeneracji, warto zapytać, czy powiedzielibyśmy coś równie okrutnego swojemu przyjacielowi. Czy powiesz koledze, który popełnił błąd w pracy i teraz się tym zamartwia: „Tak, jesteś skończonym idiotą i nie dziwię się, że znów zrobiłeś coś głupiego”? A jednak sobie taki komunikat serwujesz. Kolega raczej usłyszy od ciebie: „Hej, na pewno bardzo się starałeś i zrobiłeś, co w twojej mocy. Nie martw się, nauczysz się na błędach i wszystko się ułoży”. Spróbujmy siebie potraktować właś­nie tak. Boimy się, że postępując w ten sposób, popadniemy w lenistwo, przestaniemy trzymać standardy, sprawimy zawód. A jednocześnie wiemy z badań, że nadmierna krytyka wywiera niszczący wpływ, zwiększa chociażby ryzyko depresji. Ci, którzy są dla siebie lepsi, mają niższe wskaźniki problemów psychicznych. Bycie wyrozumiałym dla siebie, umożliwianie sobie wypoczynku pozytywnie wpływa na zdrowie psychiczne i fizyczne. Pamiętaj o tym, gdy znów podkusi cię, by sobie dołożyć. Kiedy np. stłuczesz szklankę, a w głowie odezwie się głos: „Zawsze jesteś niezdarą!”.

Mój ośrodek nagrody w mózgu „rozświetli się”, jeśli będę dla siebie dobra?

Tak! I zachęci, byś robiła to częściej.

Czy sztuka odpoczywania jest ważna w kontekście czynienia dobra?

Zmęczenie utrudnia bycie empatycznym. Sprawia, że jesteśmy mniej cierpliwi i tolerancyjni. A poza tym, gdy jesteś zmęczona, nie masz siły, by pomagać, robić coś dla innych czy słuchać z uwagą. A więc regeneracja i dobroć dla siebie są warunkami wstępnymi do niesienia dobra innym.

Odbiorcy tej rozmowy czytają jej ­­zapis już od kilkunastu minut. I chyba ­lubią czytać, bo „Przekrój” publikuje wiele długich tekstów, dlatego może zaciekawić ich, że w obu ostatnich książkach podkreślasz szczególną wartość czytania. W badaniu­­ odpoczynku ludzie na całym globie wskazali czytanie jako czynność, która przynosi im najgłębszy relaks. A w waszym badaniu nad dobrocią czytanie okazało się najlepszą lekcją empatii. Czy to nie zaskakujące?

Byliśmy zdumieni, że spośród 10 czynności zapewniających najlepszy wypoczynek zwyciężyło właśnie czytanie, a nie np. kąpiel czy spacer. Przecież wymaga ono wysiłku poznawczego, musisz nadać konkretnym słowom sens, odnieść go do swojego stanu wiedzy, do wspomnień, do zdarzeń we wcześniejszej części literackiej opowieści, a więc trzeba dużo myśleć. A jednak czytanie wygrało. W naszym przekonaniu jego największą zaletą jest to, że dostarcza rozrywki, odrywa od tego, czym żyjesz. Jest również trampoliną do snucia marzeń na jawie, a to także jedna z najbardziej relaksujących aktywności. Odpoczynek zaczyna się wtedy, gdy dochodzi do rozproszenia uwagi, a w głowie przestają dudnić te same, nawracające myśli. Odpoczynkiem może być więc nawet tzw. czytanie bezrefleksyjne, gdy skanujemy wzrokiem stronę, ale mentalnie krążymy z dala od tekstu, meandrujemy w innych światach. Liczy się to, że lektura przenosi nas z naszego życia do czyjegoś – do cudzej wyobraźni, przeżyć i motywacji. Dzięki temu pielęgnujemy zdolność współodczuwania, bo czytanie daje nam doświadczenie najbardziej zbliżone do przebywania w czyjejś głowie. Wypoczęci i rozumiejący jesteśmy bardziej skłonni do życzliwości.

Swoją książkę otwierasz wzmianką o pomniku wystawionym przy londyńskiej Abbey Road na cześć rzeźbiarza Edwarda Onslowa Forda. Jego znajomi upamiętnili go, bo był człowiekiem niezwykłej dobroci. Gdybyś mogła wybierać, czy po śmierci zostaniesz zapamiętana jako pionierka badań nad dobrocią, czy jako dobra osoba, co byś wolała?

Zdecydowanie życzyłabym sobie, aby pamiętano mnie jako kogoś dobrego, serdecznego. Każdy może być badaczem, ale nie każdy niesie dobro. Pracuję dla BBC, prowadzę tam wiele programów popularyzujących naukę i choć chciałabym, aby moi współpracownicy uważali nasze osiąg­nięcia za wartościowe, bardziej zależy mi, żeby myśleli o mnie jak o dobrej koleżance i kimś miłym. To naprawdę znaczy więcej.

Czytaj również:

Zanim się zacznie Zanim się zacznie
i
Najwcześniej (i to o prawie całą dobę!) słońce wstaje na wyspie Upolu w archipelagu Samoa. Za to pod każdą szerokością geograficzną zachwyca tak samo. Park Narodowy Amboseli, Kenia; zdjęcie: Ray in Manila (CC BY 2.0)
Pogoda ducha

Zanim się zacznie

Paulina Wilk

W Kenii świt wygląda jak krwawa wstęga. W Peru poranek to wielka cisza. W Indiach jest porą ulotnej świeżości. A w Seulu nie ma go wcale.

Wódz mówi, że miasto jest niebezpieczne. W przeciwieństwie do ziemi, przez którą teraz idziemy; ona nie ma przed nim tajemnic. Mówi też, że chłopcy z jego plemienia udają się do buszu na wiele miesięcy i wracają do wioski dopiero wtedy, gdy nauczą się radzić sobie z zagrożeniami. Małymi i wielkimi. „Nie bój się stada pędzących antylop. Bój się tego małego pająka. Jeśli ukąsi, umrzesz”. Odsuwa kijem drobnego stawonoga szybko pokonującego nierówności na chłodnej jeszcze ziemi. Ledwie zdążam go dostrzec, a znika w ciemności. Światło zapiętej na głowie latarki wykrawa niewielki krąg w zupełnej, niepoddającej się negocjacjom czerni. Zmrok w Masai Marze zapadł wczoraj w okamgnieniu, nieodwołalnie. Zdążyłam jeszcze dostrzec idących ku nam Masajów w czerwonych kraciastych kangach; w ich strojach odbijało się niknące światło dnia, wydawało się, że świecą. A po chwili nie widać już było niczego. Czerń nakryła nas, siedzących wokół ognia, jak ciężki smolisty płaszcz.

Czytaj dalej