Rosną kolejne pokolenia Polaków, którzy nie czytają. Może to dlatego, że zamiast pozwolić książkom żyć, wciąż ślepo czcimy martwe księgi?
Tsunami nowoczesności pochłania książkowe starocie. Zbyt powolna w nich narracja, zbyt statyczne sceny, tu ckliwość, tam mentorski ton czy natrętna moralistyka. Edytorstwo niedzisiejsze. Gdy dziecko jest małe, ważniejszy od książki staje się ten, kto ją głośno czyta, a skoro to dorosły dokonuje wyboru, łatwiej o miejsce dla staroci. Ale łaska czytelnicza 8–10-latka na pstrym koniu jeździ. Dla dziełek skorodowanych przez czas nie ma taryfy ulgowej: wyrok śmierci bez prawa do ułaskawienia.
Gasnące gwiazdy
Konopnicka stała się synonimem lekturowej nudy, chociaż jej Krasnoludki… fascynowały pokolenia. Wypadły z obiegu powieści historyczne Przyborowskiego oraz „indiańskie” Maya, które wzbudzały emocje milionów. Do piekła zapomnienia zstępuje pokolenie pisarzy PRL-owskich – literackich bożyszczy mojej generacji. Daremnie wyczekują oni czytelniczego zmiłowania. Gasną gwiazdy Siesickiej, Snopkiewiczowej, Chądzyńskiej. Żółkną strony książek Niziurskiego, czytanych do zdarcia przez dziesiątki lat.
„Stary Niziur nie rdzewieje” – pisała przed laty Joanna Papuzińska; wtórował jej Krzysztof Varga: „Edmund Niziurski jest nieśmiertelny”. Bezskutecznie zaklinali rzeczywistość. Nie minęła nawet dekada i Wojciech Orliński stwierdził gorzko: „Uświadomiłem sobie, że powieści młodzieżowe Edmunda