Gdyby René Dubos pisał blurba na okładkę książki Witaj w świecie bez architektów (wyd. Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie 2021), zapewne umieściłby tam swoje słynne zdanie: „Myśl globalnie, działaj lokalnie”. O projektowaniu przestrzeni i związanych z tym paradoksach, z autorem, architektem Jakubem Szczęsnym, rozmawia Ania Diduch.
Ania Diduch: Punktem wyjścia dla Twojej książki Witaj w świecie bez architektów jest wystawa Architecture Without Architects, którą pokazano ponad pół wieku temu, w 1964 r. w MoMA w Nowym Jorku. Trzy lata później Jacques Tati nakręcił Playtime – komedię o opresji modernistycznej architektury, która może przywodzić na myśl Proces Kafki. Przecież nas ostrzegano! Co w takim razie poszło nie tak?
Jakub Szczęsny: Możemy podać całą listę, od zauroczenia rozmachem, przez chęć wpływania na życie mas, po wiarę, że ludzi można wcisnąć w dowolną formę i że będą zawsze szczęśliwi, cokolwiek by im nie zaproponować.
Poza tym nowe miało być ładniejsze niż stare. Miało być też wolne od obciążeń przeszłości, a w praktyce od części kontekstu, który należało rozjechać buldożerami. W końcu modernistyczne budynki-rzeźby najlepiej wyglądają z pustym przedpolem.
Napisałem książkę dlatego, że chciałem, żeby moi synowie lepiej rozumieli otaczający ich świat – ten zbudowany – i rozumieli go nie tylko poprzez filtr estetyczny. Bo on jest często irracjonalny: ograniczamy się do stwierdzenia, że coś nam się podoba albo nie, ale nie jesteśmy w stanie powiedzieć dlaczego. Żeby przestrzeń była zrozumiała, musimy również wziąć pod uwagę tło, czyli kontekst, w jego zależnościach i całym skomplikowaniu. Na kształt otaczającego nas świata wpływają m.in. takie obszary, jak prawo, kultura budowlana, ekonomia, a także psychologia – osobowość zamawiającego i jego osobiste doświadczenia.
Piszesz, że projektowanie przestrzeni jest przede wszystkim projekcją nas samych. Eksportujemy to, czego nam brak lub to, co mamy w nadmiarze.
Oczywiście! Nasze dusze są „niemyte”, więc dlaczego mielibyśmy oczekiwać, że rzeczy, które budujemy, będą anielsko czyste, eleganckie i wytworne? Przestrzeń jest efektem działania społeczeństwa. Uważam, że myślenie kategoriami estetycznymi jest błędem. Za efektem stoją często bardzo racjonalne powody. Na przykład to, że samochody w wersji basic są dzisiaj odchudzone o elektronikę, to skutek pandemii COVID-19, która przerwała płynność produkcji i dostaw podzespołów elektronicznych. I tak na desce rozdzielczej nowego auta w 2021 r. zamiast funkcji, które dotychczas były standardem, mamy szare zaślepki. Nie znając tła, nie zrozumiemy otaczającej nas rzeczywistości.
Drugim obszarem, który mnie interesował podczas pracy nad książką, była architektura powstająca wskutek anonimowych, grupowych decyzji, podejmowanych przez nieprofesjonalnych architektów.
Myślenie o architekturze jako wspaniałej przestrzeni tworzonej przez elitarną grupę zawodową jest złudne – w ten sposób powstaje jedynie 2% budynków na świecie. Bardzo wiele ciekawych „architektur” nie jest wyłącznie budynkami albo domami, tylko zespołami budynków, konstruowanymi w oparciu o anonimową wiedzę, będącą efektem kumulacji wiedzy z przeszłości. Uznaje się ją za lokalny standard, który trudno jest kwestionować. To dotyczy na przykład tradycji architektury wernakularnej: kiedy się było chińskim czy polskim chłopem, to po prostu wiedziało się, że dom ma wyglądać tak i tak, bo buduje się go tak i tak. To miało swoje minusy, m.in. ograniczało fantazję, ale z drugiej strony, kiedy wojna i komunizm przerwały w Polsce tradycje budowlane, to później, po 1989 r., obserwowaliśmy istny wybuch fantazji – i nagle zobaczyliśmy co z nadmiaru wolności i braku lokalnego kanonu mogą produkować nasze głowy.
Alex Kerr w swojej słynnej Japonii utraconej ubolewa nad zanikiem tradycyjnego budownictwa w regionie Iya, gdzie sam kupił dom, i przeciwstawia owo budownictwo betonozie japońskich miast i plaż. Samo przerwanie tradycji chyba nie jest naszym największym problemem?
Bardzo chciałbym, żebyśmy przestali postrzegać przestrzeń w kategoriach skrajności. Logika, że brzydkie jest złe, a piękne dobre, jest infantylna. Widząc obdrapany wieżowiec w Sao Paulo od razu zakładamy, że rozgrywają się tam same patologiczne, wręcz dantejskie sceny. Tymczasem mamy do czynienia z bardzo ciekawym fenomenem społecznym. Po ucieczce wielkich podmiotów finansowych i klasy średniej na przedmieścia, do wieżowców zaczęli wprowadzać się mieszkańcy wsi, którzy chcą być pełnoprawnymi mieszkańcami miasta i wkładają dużo wysiłku w to, żeby powiedzieć głośno: „my jesteśmy tymi dobrymi, to my robimy bezpieczne centrum”. Przy okazji okazuje się, że urbanistyczna struktura pozioma wsi zaczyna funkcjonować w nowej, pionowej przestrzeni wieżowca. Wiejskie społeczności tworzą w biurowcach piekarnie, żłobki, domy kultury, sklepy… A to wszystko przy często niedziałających windach.
O przestrzeni powinniśmy myśleć jak o kolejnej decyzji życiowej, stawiając ją w jednym rzędzie z braniem kredytów, wychowywaniem dzieci, rozwojem kariery.
W jaki sposób powinno odbywać się czytanie tła, o którym wspominałeś?
Polecam stosować metodę gradacji planów. Pierwszy, najsilniej wpływający na struktury zabudowania, to geografia i klimat. Drugi to system kapitalistyczny – oparty na obsesji ciągłego wzrostu, doprowadza do powstawania rzeczy, które są coraz bardziej gargantuiczne, nieadekwatne do faktycznych potrzeb i możliwości sprostania wymaganiom lokalnej architektury.
Finalnie taka architektura bardzo dużo kosztuje, zarówno w sensie finansowym, jak i ekologicznym, wystarczy wspomnieć ślad węglowy. Efektem jest wielkie niezrównoważenie, ale ta refleksja pojawia się za późno. A kiedy się pojawia to jest greenwashingiem.
O tej logice tła opowiada niezwykły film Koyaanisqatsi z 1982 r. Zastanawiam się jednak, dlaczego nie odbił się szerszym echem, dziś prawie nikt o nim nie pamięta.
Mam wrażenie, że w Koyaanisqatsi chodzi raczej o pokazanie planety Ziemia jako jedności, której piękna nie doceniamy, nie rozumiemy jej i bezpardonowo ją niszczymy. Koyaanisqatsi bardzo przypomina mi Diunę, zarówno książkę, jak i film Davida Lyncha, uświadamiając mi bezwzględność podporządkowania ponadludzkiej skali procesów, od których mieliśmy uciec dzięki technologii, przemysłowi i nowej kulturze.
Mój kolega, twórca i wokalista Beneficjentów Splendoru, Marcin Staniszewski, śpiewał kiedyś prześmiewczo: „Chroń planetę eliminuj siebie/ Dawaj lufę do skroni/ By planetę swą bronić”. Jak przekonać tych, którzy chcą żyć wygodnie, jednocześnie nie pogłębiając kryzysu klimatycznego, że nie muszą dawać lufy do skroni?
Kluczem jest wrażliwość oraz dostosowanie przekazu i proponowanych rozwiązań do różnych „grup docelowych”, jak to nazywają marketingowcy. Weźmy za przykład zagadnienie poruszania się w przestrzeni. Kiedy wychodzę z mieszkania, to staję przed problemem mobilności – jak dojdę do szkoły, pracy czy sklepu, jak pokonam narzucone mi geograficznie odległości? Na część z tych elementów mogę wpłynąć, podejmując konkretne decyzje, np. wybierając taką szkołę dla moich dzieci, która jest blisko domu. Może będzie publiczna i będzie miała niższy poziom, a ja wolałbym jednak, żeby była prywatna, choć jest dalej. Wówczas podejmuję wyzwanie dowożenia dzieci i tu pojawia się kolejny wybór. Nie chcę jeździć samochodem na paliwo, więc może kupuję samochód elektryczny? Ale w Polsce ten drugi wariant nie jest wygodny. Może więc kupię rower typu cargo, do którego wsadzę mniejsze dzieci, a potem w miarę szybko nauczę je jeździć innymi rowerami. Słowem, nieuchronnie musimy myśleć o różnych grupach osobno, z atencją je obserwować i dobierać środki pod ich życie.
To są konkretne decyzje, które poszczególne grupy podejmują bardzo kontekstualnie. Jeżeli kierujesz się paradygmatem, który mówi: „przykładajmy się małymi gestami do ratowania Ziemi, a jak będzie można, to i dużymi gestami”, to w końcu zaczniesz projektować każdy aspekt codzienności. Oczywiście w granicach komfortu oraz pieniędzy i czasu, jakimi dysponujesz.
Czy w toku pracy nad książką zrobiłeś rachunek sumienia i wprowadziłeś jakieś przyjazne planecie zmiany do swojego codziennego życia?
Zainwestowałem w instalację filtra węglowego i piaskowego w kuchni, pozbyłem się drugiego samochodu, a dzięki założeniu pracowni przy domu jeżdżenie pierwszym ograniczyłem do minimum. Wierzę w sumę małych gestów: wyjście na miasto z własnym metalowym lub szklanym kubkiem na wynos, używanie własnych materiałówek zamiast plastikowych siatek.
Każda zmiana przekłada się bezpośrednio na zamieszkiwanie. Na przykład w mojej kuchni, która ma około 8 m kw. powierzchni, pod zlewem mamy przestrzeń do segregacji podstawowej. Ona nie jest w stanie pomieścić ilości śmieci produkowanych przez cztero-, pięcioosobowe gospodarstwo domowe. W rezultacie jeszcze kawałek kuchni zajmują dodatkowe pojemniki segregacyjne i musimy dzielić się obowiązkiem chodzenia do śmietnika. To kolejny przykład przenikania się lokalności z globalnością: z poziomu planety prosto do twojej kuchni.
W Witaj w świecie bez architektów przytaczasz wypowiedź pewnej poznanej na lotnisku psycholożki z Melilli: „Kiedy mieszkasz w miejscu, które ewidentnie nie ma sensu, zbyt często zadajesz sobie pytanie czy twoje życie ma jakikolwiek sens”. Nie planujesz może kolejnej książki, która rozwinęłaby tę myśl, oferując coś na kształt pozytywnej instrukcji obsługi na linii umysł – przestrzeń zewnętrzna?
Książka, nad którą właśnie pracuję, będzie trochę na ten temat. Na bazie kilkunastu przykładów z całego świata, będzie opowiadać jak na przestrzeni ostatnich mniej więcej 120 lat wyglądały pomysły na lepszą i sensowniejszą przyszłość oraz jak wpłynęły na architekturę. Książka pokaże powiązania między ideologią lub założeniami religijnymi, pomysłem na działanie jakiejś nowej społeczności a architekturą. W końcu inżynieria społeczna i architektura są mocno powiązane. Każdy kto uważa, że utknęliśmy w ślepym zaułku cywilizacji, znajdzie w tej książce przykłady udanych alternatyw, które powstały w przejściowych momentach historycznych: od upadku arystokracji u progu wielkich wojen XX w., aż po kontrkulturową rewolucję lat 60. Dziś również mamy taki moment: kończymy dany rozdział – i za diabła nie wiemy, co nas czeka w następnym.
Jakub Szczęsny:
Achitekt, autor Domu Kereta: budynku mieszkalnego i jednocześnie instalacji artystycznej, powstałej w 2012 r. w wąskiej szczelinie pomiędzy blokiem a kamienicą na rogu warszawskich ulic Chłodnej i Żelaznej.