Na betonowym rynku życia zwykle nie ma. Nie sposób przysiąść tu latem na rozgrzanej ławce, zatem Piekło Dantego pozostaje czytać w domu. A może nie? Poza rynkami, które zniszczyła betonoza, istnieje w miastach wiele mniejszych przestrzeni, które nadają się do zielonej transformacji. Nie jest za późno, by tchnąć w miejską przestrzeń życie, przekonuje Jan Mencwel. Z autorem książki Betonoza. Jak się niszczy polskie miasta rozmawiał Grzegorz Przepiórka.
Grzegorz Przepiórka: Jak wgryźć się w beton?
Jan Mencwel: Wbrew pozorom nietrudno, bo jest wiele ludzi nieobojętnych na ten temat. W czerwcu zeszłego roku, podczas fali upałów w Polsce, zamieściłem na Twitterze zdjęcie ogołoconego z drzew rynku w Skierniewicach, którym zabrakło wtedy wody. Chciałem w ten sposób zwrócić uwagę, że przestrzeń miejska ma znaczenie podczas suszy, a zieleni nie zastąpią fontanny. W odpowiedzi na twitta bardzo wiele osób wysłało zdjęcia ze swoich miast, gdzie też wycięto drzewa, przekształcając rynki w betonowe pustynie. Wtedy zrodziły się: pomysł użycia hasła „betonoza” oraz pytanie, skąd wzięła się moda na betonowanie przestrzeni.
Wpuszcza Pan czytelnika do swojej książki przez Piekło.
Wybrałem na motto cytat z Dantego, żeby pokazać, jak nisko upadliśmy w podejściu do miejskiej przyrody. Chciałem nami w tej książce potrząsnąć. Liczę na to, że zmienimy podejście o 180 stopni i zaczniemy traktować drzewa jako zieloną infrastrukturę. Zarówno wśród samorządowców, jak i mieszkańców miast to wciąż jest temat niszowy.
W którym kręgu się znajdujemy? Jaka jest skala betonozy?
Podjęto oddolnie kilka prób ilościowego ujęcia zjawiska. Przykładem jest facebookowy profil Polska z Sentinela, na którym za pomocą analiz zdjęć satelitarnych pokazano skalę uszczuplenia terenów zielonych w Krakowie. Nie mamy jednak całościowego obrazu, nikt nie liczy, ile drzew wycina się we wszystkich miastach. To błąd, gdyż właśnie od systematycznego liczenia powinniśmy zacząć, a najlepiej, gdyby uwzględnić od razu straty, które