Zaskakująca publikacja autora niesprawiedliwie, jak się okazuje, kojarzonego wyłącznie z grozą i szaleństwem; jest to późne dzieło mistrza z Providence, napisane już po jego konwersji na posoborowy katolicyzm.
Geneza tej antologii jest urocza: pewnego dnia, jesienią 1963, posiwiały i zgorzkniały Lovecraft, z szyderczą intencją, chwycił za Kwiatki św. Franciszka; złośliwie zaśmiał się przy lekturze pierwszej strony; spoważniał po drugiej; przy trzeciej – płakał jak dziecko; czwartej już nie doczytał, tylko zerwał się z fotela i ruszył w pielgrzymkę pokutną do Bostonu. Bóg objawił się w połowie drogi, nalegając, by Amerykanin użył swojego talentu do popularyzacji Ewangelii (o tym wszystkim można przeczytać w przedmowie).
Opowiadania Lovecrafta oscylują wokół odwiecznych ludzkich trosk i zachowań; przepełnia je głęboka sympatia do człowieka i świata. W zbiorze znajdziemy między innymi historię chłopca przygotowującego się do pierwszej komunii świętej. Historię dziewczyny zakochanej w rok młodszym koledze, mającemu tylko baseball w głowie. Historię o przygotowaniach do złotych godów małżeńskiej pary, nie złamanej ani wiekiem, ani chorobą. I wreszcie, w dużym stopniu autobiograficzną, opowieść o niejakim Paulu jadącym rowerem do Pawtucket, któremu objawiło się oślepiające światło – opowieści wywołującej natychmiastowe skojarzenie z przypadkiem św. Pawła podróżującego do Damaszku.
Niektórzy miłośnicy Lovecrafta i wyznawcy mitologii Cthulhu będą robić wszystko, by zbojkotować sprzedaż tej książki. Faktem jest jednak, że przyzwoity historyk literatury nie może przeczyć ani jej istnieniu, ani jej humanistycznym walorom.