Ludzie nam się przydarzają Ludzie nam się przydarzają
Przemyślenia

Ludzie nam się przydarzają

Rozmowa z Jacentym Dędkiem
Joanna Kinowska
Czyta się 13 minut

Przed nami gigantyczna książka Portretprowincji.pl, zawierająca ponad 150 fotografii Jacentego Dędka, wraz z tekstami Katarzyny Dędek. Kompleksowy, wielowymiarowy, złożony portret małych miasteczek. Życie codzienne i niecodzienne portrety. O wieloletniej pracy nad książką, o charakterze portretów oraz o tym, co właściwie można spotkać na prowincji, Jacenty Dędek opowiada Joannie Kinowskiej

Joanna Kinowska: Książka jest ogromna. To zwieńczenie wieloletniej pracy na polskiej prowincji. Bardzo mnie ciekawi moment, w którym zdecydowałeś się na napisanie książki. Kiedy się wpada na taki pomysł?

Jacenty Dędek: Takie pomysły nie biorą się z niczego. Nie wpada się na nie nagle w zimową sobotę. To zawsze jest twórcze rozwinięcie, czy konsekwencja jakichś wcześniejszych działań. Przez lata byłem fotografem robiącym reportaże dla gazet, magazynów. Dużo jeździłem po Polsce i przyglądałem się temu, co się dzieje. Akcja wielu moich reportaży rozgrywała się w małych miejscowościach, często na obrzeżach naszego kraju. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej te małe miasteczka i wsie zaczęły się nagle i bardzo dynamicznie zmieniać. Widziałem to i wiedziałem, że jest to ważny czas. Nie słyszałem, żeby ktoś zajmował się działaniem tego typu, a ponieważ to był też czas kryzysu gospodarczego i z reportażami zaczęło się robić krucho, gazety nie chciały ich zamawiać, zacząłem mieć czas na działanie bardziej osobiste.

Wymyśliliśmy z Kasią, moją żoną, że zbierzemy materiały do książki o życiu i zmianach w tych małych miejscowościach. Kasia nazwała to roboczo Portret prowincji, a ja od razu miałem pomysł, jak opowiadać: przez portrety i zdjęcia dokumentalno-reporterskie pokazujące przestrzeń, w której żyją nasi bohaterowie, przez ich życie codzienne. Ponieważ zawsze imponowali mi rzemieślnicy z dziewiętnastowiecznych zakładów, ale i tacy fotografowie, jak Edward Curtis czy August Sander, chciałem zmierzyć się z tym, co było też ich udziałem. Dlatego zdecydowałem się na robienie portretów aparatem wielkoformatowym i to była dobra decyzja.

Publikacja wciska w fotel. I nie mam na myśli jej wagi (2 kg?). Wykonałeś gigantyczną robotę, najpierw jeżdżąc, potem składając książkę. Mamy dzieło totalne. Ty pewnie jesteś wykończony, ale wyobrażam sobie, że jednak dumny?

By

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Doczekaliśmy się Doczekaliśmy się
Przemyślenia

Doczekaliśmy się

Joanna Kinowska, Katarzyna Sagatowska

Środowisko zamknięte. Podzielone. Książki fotograficzne kursują tylko wśród „swoich”. Pokazy, festiwale, ciągle te same twarze, choć czasem też nowe, młodsze. Ale odbiorca ten sam, środowiskowy. Różny stopień zaawansowania, profesjonalizmu, czasem w drodze, czasem aspirujący, a innym razem – zblazowany. Widać to szczególnie na spotkaniach z fotografami. Takich, które od zarania są podstawą edukacji wizualnej w fotografii.

Bywają oczywiście – wiadomo – warsztaty, szkoły, programy mentorskie itd. Ale tak, żeby się edukować fotograficznie, od zarania polskie środowiska fotograficzne (wzorem zachodnich) spotykały się i rozmawiały. Cykle spotkań okresowo znajdują swoje miejsca, organizatorów, aż się wyczerpią. Bo przepytani zostali wszyscy, czy większość z danego klucza, bo formuła, bo finansowanie… Różnie. Ulotne to spotkania (chyba że nagrywane). A jeśli nawet, to kto do nich sięga, do tych staroci nieaktualnych, bez zdjęć, bez dynamiki i pytań z sali? No właśnie, pytania z sali, te na samym końcu, najbardziej nieśmiałe: a ulubiony obiektyw (aparat, film, filtr – niepotrzebne skreślić), to jaki? A wtedy reszta sali się uśmiecha albo ziewa. Ale to ciągle jedno środowisko.

Czytaj dalej