
Przed nami gigantyczna książka Portretprowincji.pl, zawierająca ponad 150 fotografii Jacentego Dędka, wraz z tekstami Katarzyny Dędek. Kompleksowy, wielowymiarowy, złożony portret małych miasteczek. Życie codzienne i niecodzienne portrety. O wieloletniej pracy nad książką, o charakterze portretów oraz o tym, co właściwie można spotkać na prowincji, Jacenty Dędek opowiada Joannie Kinowskiej
Joanna Kinowska: Książka jest ogromna. To zwieńczenie wieloletniej pracy na polskiej prowincji. Bardzo mnie ciekawi moment, w którym zdecydowałeś się na napisanie książki. Kiedy się wpada na taki pomysł?
Jacenty Dędek: Takie pomysły nie biorą się z niczego. Nie wpada się na nie nagle w zimową sobotę. To zawsze jest twórcze rozwinięcie, czy konsekwencja jakichś wcześniejszych działań. Przez lata byłem fotografem robiącym reportaże dla gazet, magazynów. Dużo jeździłem po Polsce i przyglądałem się temu, co się dzieje. Akcja wielu moich reportaży rozgrywała się w małych miejscowościach, często na obrzeżach naszego kraju. Po wejściu Polski do Unii Europejskiej te małe miasteczka i wsie zaczęły się nagle i bardzo dynamicznie zmieniać. Widziałem to i wiedziałem, że jest to ważny czas. Nie słyszałem, żeby ktoś zajmował się działaniem tego typu, a ponieważ to był też czas kryzysu gospodarczego i z reportażami zaczęło się robić krucho, gazety nie chciały ich zamawiać, zacząłem mieć czas na działanie bardziej osobiste.
Wymyśliliśmy z Kasią, moją żoną, że zbierzemy materiały do książki o życiu i zmianach w tych małych miejscowościach. Kasia nazwała to roboczo Portret prowincji, a ja od razu miałem pomysł, jak opowiadać: przez portrety i zdjęcia dokumentalno-reporterskie pokazujące przestrzeń, w której żyją nasi bohaterowie, przez ich życie codzienne. Ponieważ zawsze imponowali mi rzemieślnicy z dziewiętnastowiecznych zakładów, ale i tacy fotografowie, jak Edward Curtis czy August Sander, chciałem zmierzyć się z tym, co było też ich udziałem. Dlatego zdecydowałem się na robienie portretów aparatem wielkoformatowym i to była dobra decyzja.
Publikacja wciska w fotel. I nie mam na myśli jej wagi (2 kg?). Wykonałeś gigantyczną robotę, najpierw jeżdżąc, potem składając książkę. Mamy dzieło totalne. Ty pewnie jesteś wykończony, ale wyobrażam sobie, że jednak dumny?
By