W Europie mamy wszystkich siebie nawzajem rozpracowanych, poszufladkowanych, ze spokojem twierdzimy: Niemcy są tacy, Brytyjczycy tacy. Hiszpanie owacy. Unia Europejska nie przeżywa najlepszego momentu, więc to dobry czas na cenne ćwiczenie, żeby się sobie nawzajem bliżej i z większą empatią przyjrzeć. Wszyscy targamy na plecach jakieś ciężary, wszyscy możemy siebie nawzajem zaskoczyć – mówi Aleksandra Lipczak.
Zuzanna Bukłaha: Napisałaś książkę o Hiszpanii. To kraj, o którym każdy ma jakieś wyobrażenie. A Ty na te wyobrażenia rzuciłaś cień.
Aleksandra Lipczak: Hiszpania ma trochę infantylny wizerunek: słońce, plaża, same przyjemności. Jakby nie mogło się tam zdarzyć nic na serio. Było dla mnie bardzo ważne, żeby pokazać Hiszpanię odczarowaną. Ona ma dużo więcej poziomów, niż nam się wydaje. Cieszy mnie, że mogłam jej odbiór trochę skomplikować.
Co Cię do niej przyciągnęło?
Prozaiczna historia. Gdy po raz pierwszy pojechałam do Barcelony, od razu poczułam, że między mną a tym miastem zaistniała chemia. Pamiętam ten moment, listopadowy wieczór, kiedy weszłam na jedną z wież Sagrada Familia i patrzyłam na nie z góry, z przeczuciem, że jeszcze tu wrócę. Nie wiem, czy dzisiaj przydarzyłoby mi się coś podobnego. Sagradę, przed którą stoją kolejki na parę kilometrów, teraz raczej omijam z daleka. Ale to było całe wieki temu, nie było jeszcze tanich lotów ani milionów turystów zadeptujących codziennie miasto. To był też czas tak zwanej hiszpańskiej bonanzy. W tamtym