Od początku czerwca mamy największy obraz nad Wisłą, w Warszawie – i w Polsce. Namalował go na czterech fasadach Muzeum Sztuki Nowoczesnej wciąż jeszcze młody (33 lata) artysta Sławomir Pawszak.
Żeby zobaczyć to dzieło w całości, trzeba sobie zrobić mały spacer. Chodząc dookoła obrazu, zastanawiam się, czy malarz „dał radę”. Mam mieszane uczucia. Bo co znaczy właściwie „dał radę” w tym przypadku? Czego tak naprawdę oczekujemy od malarza, który zmienia budynek w jeden wielki (największy! – 1600 m2) obraz?
*
Historia Muzeum Sztuki Nowoczesnej to niezła epopeja. Wylano kilka ładnych kubłów atramentu, żeby ją opisać, więc ja nie będę już powtarzał tej burzliwej opowieści. Przypomnę tylko, że starania o wybudowanie muzeum trwają już prawie 20 lat, a końca tej operacji nie widać. Tymczasem sama instytucja działa od dawna, i to bardzo prężnie, w kolejnych tymczasowych siedzibach. Najnowszą jest przenośny pawilon wystawowy projektu Adolfa Krischanitza. Pamiętam, go, kiedy niespełna 10 lat temu stał w Berlinie, w pobliżu zburzonego enerdowskiego Pałacu Republiki – w latach 2008–2010 odgrywał tam rolę tymczasowej Kunsthalle. Potem trafił do magazynu swojej właścicielki, austriackiej fundacji Thyssen-Bornemisza. Bezdomne warszawskie MSN wypożyczyło go i postawiło przy nadwiślańskim bulwarze.
Mówi się, że epoka white cube’a – „białego pudełka” – do pokazywania sztuki nowoczesnej już się skończyła. Pawilon Krischanitza tym jednak właśnie jest. To najbardziej minimalistyczna architektura, jaką można sobie wyobrazić – przypomina wielkie, prostopadłościenne pudło, w którym kryje się muzeum. To pudło jest białe, ale tylko przejściowo. Projekt Austriaka zakłada bowiem, że ilekroć pawilon zostanie gdzieś postawiony, jego zewnętrzne ściany należy oddać w ręce malarza lub malarki.
Wracamy zatem do Sławka Pawszaka i jego największego nad Wisłą obrazu.
Mural to niby nic nadzwyczajnego – w Polsce panuje nań moda. Samorządy i inwestorzy, którzy kiedyś kojarzyli malowanie na murach głównie z wandalizmem i puszką sprayu w niewidzialnej ręce nieznanego sprawcy, przodują teraz w zamawianiu u artystów murali na ślepe ściany różnych budynków.
Tyle że ślepe ściany Muzeum nad Wisłą to jednak nie pierwsze z brzegu ślepe ściany w mieście. W tych ścianach mieści się instytucja, która nadaje ton dyskusji o sztuce. Mural na Muzeum to oblicze anonimowego „białego pudełka”, statement i komunikat.
Co zatem komunikuje superobraz Pawszaka?
Cóż, twardych konkretów nie będzie, tego komunikatu trzeba się domyślić, a nawet trochę go wymyślić, bo mural Pawszaka jest abstrakcyjny. Ściany pawilonu pozostały białe, ale pojawiły się na nich kolorowe formy. Niektóre mogą kojarzyć się z podmorskimi stworzeniami, inne z planetami i kosmicznymi ciałami niebieskimi. Ten ostatni trop potwierdza artysta, który opowiada, że jedną z jego inspiracji był Cosmos, popularnonaukowy serial z lat 80. Pawszak wspomina także o Kandinskim, kinie s.f. i „kosmicznych” pejzażach malowanych sprayami przez ulicznych artystów na turystycznych deptakach.
Do tych inspiracji należałoby dopowiedzieć PRL-owskie dekoracje ścienne, mozaiki i murale, które pojawiały się na socmodernistycznych budynkach w latach 60. Galaktyka nieokreślonych „kosmicznych” form, która płynie przez białe ściany Muzeum, kojarzy się mocno z tamtą poetyką. Kiedy skończył się stalinowski socrealizm, PRL zapragnął oderwać się od pejzażu dymiących fabryk, traktorów oraz muskularnych robotnic i poszybować ku nowoczesności, a nawet jeszcze dalej – w kosmos. Były to w końcu czasy, w których podbój przestrzeni międzygwiezdnej promowano jako nowy wielki projekt Związku Radzieckiego oraz jego satelitów. Wyklęta przez Stalina abstrakcja także wróciła do łask. Efektem ubocznym otwarcia się reżimu na nowoczesność (w sztuce i technologii) była cała seria fantastycznych wielkoformatowych realizacji w duchu surrealizującej abstrakcji; kosmos pozostawał jednym z ulubionych tematów tych przedsięwzięć. Niestety, wiele z nich nie dotrwało do naszych czasów. W III RP inwestorzy i developerzy jakby uwzięli się na architekturę PRL-owskiego modernizmu, z upodobaniem burząc jego zabytki, żeby zrobić miejsce dla swoich interesów. Wraz z budynkami niszczono murale i mozaiki. Kapitalne dekoracje ścienne autorstwa Edwarda Krasińskiego i małżeństwa Rechowiczów w nieodżałowanym warszawskim pawilonie Supersamu są symbolem tych zniszczeń.
W PRL-u kosmiczna abstrakcja miała futurystyczny wyraz, wpisywała się w oficjalną opowieść o wierze w postęp, przyszłość i nowoczesność. Wielkie malowidło Pawszaka, nawet jeżeli wygląda trochę podobnie, gra raczej na nostalgii i rezonuje z przeszłością. W XXI w., kiedy myśli się o przyszłości, mało kto spogląda w kosmos.
Mural Pawszaka jest przyjemny dla oka. Czy to wystarczy? Kiedy go oglądam, nie mogę pozbyć się powidoku innej warszawskiej instytucji kultury – Teatru Powszechnego. Wisi na nim wielki napis „Teatr, który się wtrąca”. „Kto mieczem wojuje, od miecza ginie” – można by rzec. Teatr się wtrąca, więc publiczność wtrąca się w teatr; ilekroć „Powszechny” gra Klątwę, pod jego murami zbierają się nacjonalistyczne bojówki, mistycy i wierni, którzy spóźnili się na średniowieczne krucjaty. Do nieba płyną modły i unoszą się dymy z zapalonych rac, pod adresem teatru lecą wyzwiska, są protesty.
Mural Pawszaka można interpretować na różne sposoby, ale na pewno nie mówi, że „Muzeum się wtrąca”. Przeciwnie, Muzeum raczej zaprasza – i obiecuje wrażenia artystycznej nie zaś politycznej natury. Czy będzie to tak oderwana od rzeczywistości oferta wrażeń, jak kosmiczne malowidło warszawskiego artysty? Ustami Pawszaka instytucja nie mówi na fasadzie nic konkretnego, zostawia sobie swobodne pole manewru. Poprzestaje na przesłaniu tak ogólnym, że prawie banalnym: ten budynek jest pudłem na sztukę, wyobraźnię i, za przeproszeniem, kreatywność. Co artyści w przyszłości w jego wnętrzu sobie wyobrażą i co wykreują, to już inna sprawa. Póki co, Muzeum chce się pokazać (od zewnątrz) jako miejsce przyjazne, wpisujące się w spacerowo-relaksacyjny nastrój bulwarów, przy których stanęło. Inauguracyjna wystawa o syrenach również była utrzymana w tym duchu. Muzeum w swoim nowym, nadwiślańskim wcieleniu nie chce się kłócić z rzeczywistością i wchodzić w spór ze społeczeństwem, pragnie się z nim zaprzyjaźnić. Przyjemny, dekoracyjny i, powiedzmy sobie szczerze, trochę mdły mimo swoich rozmiarów mural Sławomira Pawszaka to kolejny z przyjaznych gestów wykonanych przez instytucję. Problemy świata współczesnego są nabrzmiałe i wiele nas dzieli, ale przecież wszyscy lubimy syreny – i nikt chyba nie ma nic przeciw kosmosowi, w którym dryfujemy na wspólnej planecie?