Mohsin Hamid stworzył literacką wizję świata, w którym ludzi przestaje różnić kolor skóry. Jednak jego The Last White Man nie jest ani bajką, ani dystopią. To ujęta w powieściowe ramy refleksja nad tym, co buduje bliskość między ludźmi.
Nienazwane, duże miasto we współczesnej Ameryce. Anders, młody mężczyzna, który pracuje jako trener w siłowni, budzi się pewnego dnia i odkrywa, że jest czarnoskóry. Wczoraj położył się spać jako biały człowiek, teraz nie rozpoznaje siebie. Poza skórą zmieniły się jego twarz, włosy, dłonie, przyrodzenie. Z dawnego Andersa zostały płeć, wzrost, głos, no i osobowość. Bohater wciąż czuje się sobą, choć wygląda jak ktoś inny. Jego pierwszą reakcją na przemianę jest szok, zaraz po nim przychodzi lęk. Mężczyzna nie zjawia się w pracy, z domu wymyka się tylko po niezbędne zakupy. Wkrótce dowie się z mediów, że nie jest sam. Podobne przeobrażenia przechodzą kolejni ludzie. Liczba przypadków rośnie szybko, a ponieważ przyczyna i znaczenie zjawiska pozostają tajemnicą, mieszkańcy miasta wpadają w panikę, która rodzi agresję. Zaczynają się zamieszki, rozboje i podpalenia. Ulica staje się miejscem niebezpiecznym, półki w sklepach zostają ogołocone, coraz więcej lokali i biur zamyka się na cztery spusty. Przemienieni w czarnoskórych padają ofiarą prześladowań. Samozwańcze oddziały białych stróżów etnicznego porządku krążą po mieście, zbierają donosy i próbują aresztować tych, którzy ulegli metamorfozie. Przychodzą także po Andersa. W drzwiach jego domu zjawia się trzech mężczyzn – w jednym z nich rozpoznaje on swojego dobrego znajomego. Próbują zabrać dokądś bohatera, ale ponieważ jest przygotowany na tę sytuację i mierzy do nich ze strzelby, rezygnują. On zaś ucieka i zaczyna ukrywać się na przedmieściu, w domu ojca.
Mocne otwarcie nowej powieści Hamida, cenionego pakistańskiego pisarza, którego dorobek został wyróżniony długą listą międzynarodowych nagród, może budzić skojarzenia z Przemianą Franza Kafki czy Miastem ślepców Joségo Saramago. Jednak autor poprowadzi historię w inny sposób. Dość szybko przekierowuje fabułę – z sytuacji zapowiadającej potężny przewrót wysyła bohaterów na spokojne wody i zarządza nastanie nowej normalności społecznej. Białych ludzi w mieście etnicznego przemienienia jest coraz mniej i staje się oczywiste, że wkrótce wszyscy będą czarni. Rasizm traci impet, bo ostatni obrońcy podziałów etnicznych okazują się mniejszością, a wreszcie całkiem znikają. Zamieszki się kończą, powraca spokojna codzienność. Zmiana, która na pierwszych stronach powieści zapowiadała coś złowrogiego, okazuje się powierzchownym zakłóceniem rzeczywistości.
Hamid posługuje się jedynie szkicem fabuły o wspólnocie poddanej zaskakującej próbie, by zwrócić naszą uwagę na wewnętrzną przemianę bohaterów, a przede wszystkim na ich relacje z najbliższymi. Można nawet odnieść wrażenie, że autor zabawił się z czytelnikiem niczym wyrachowany twórca newsowych nagłówków. Sam tytuł, The Last White Man, zapowiada przecież opowieść o ostatnim przedstawicielu białoskórych. Zabieg ów elektryzuje i każe spodziewać się powieściowej antyutopii, rozbudowanej fantazji o kresie koncepcji rasy. Hamid prowokuje jednak do rozważań. Czy brak jednej z ważnych dla etniczności cech fizycznych musiałby wywołać społeczny kryzys? Czy zniknięcie rasy, tego konstruktu kulturowego, koniecznie spowodowałoby tąpnięcie? Autor daje znak, że widzi inną możliwość, i stara się demontować nasze wyobrażenia – nie tylko te o wadze etniczności, lecz także o roli samej literatury. Już kilka lat temu mówił w wywiadach o potrzebie tworzenia powieści wyzwalających od schematów i pomagających „przymierzać” inne wersje świata. I właśnie tak skonstruował The Last White Man – by wytrącić nas z przyzwyczajeń i pokazać, że przyszłość nie została jeszcze napisana, nie musi przebiegać zgodnie z dominującymi obecnie dyskursami.
Jak to robi? Przede wszystkim lekkością formy i zmianą akcentów – z perspektywy zbiorowej na indywidualną. The Last White Man jest krótką historią. Doświadczenie lektury znakomitych książek Hamida, m.in. powieści Uznany za fundamentalistę czy Drzwi na Zachód, podpowiada, że tym razem autor z premedytacją nie wchodzi w szczegóły ani nie nakreśla szerszej panoramy. Nie tłumaczy, kto i w jakim celu zlikwidował biały kolor skóry. Akcja błyskawicznie prowadzi do tego, co pisarz uznał za meritum: opisu osobistej, intymnej przemiany bohaterów. Anders z szoku i paraliżującego lęku wywołanego transformacją wydobywa się dzięki bliskości innych. Jego dziewczyna, Oona – nauczycielka mindfulness – jest z nim od niedawna, nie planowała angażować się w związek. Jednak w obliczu niezwykłych zdarzeń oboje decydują się na pogłębienie tej relacji. Ich pierwszy seks po przeobrażeniu Andersa jest jak reset związku: zbliżają się na nowo, zaglądają pod powłokę fizyczności i badają, kim w istocie są. Wkrótce także Oona zmieni kolor skóry.
Powieściopisarz składa hołd przemianie. Jest dla niego siłą, dzięki której możemy dostać nowe życie – jeśli nie kompletnie inne, to co najmniej odświeżone. Zamiast opowiadać o rasowości jako elemencie polityki, skupia się na jednostkowym doświadczaniu przemiany. Zrzucanie skóry może być zarówno częścią procesu przeistaczania się występującego w świecie przyrody, jak i szansą na przyjrzenie się sobie. Zamknięci w ciasnych ramach swoich przekonań, będący pod wpływem medialnych przekazów często nie zdajemy sobie sprawy, ile na takim przeobrażeniu moglibyśmy zyskać. Weźmy relacje między głównymi bohaterami oraz ich rodzicami. Od wielu lat ojciec był dla Andersa niemal obcą osobą, nie okazywał mu czułości, widywali się rzadko. Teraz jako stary, schorowany i umierający człowiek przyjmuje do domu czarnoskórego syna i za ostatnią w swoim życiu ważną misję uznaje otoczenie go opieką. Chce również odejść w taki sposób, który nie sprawi Andersowi zbyt wiele bólu. Gdy miastem wstrząsają napady i podpalenia, ojciec i syn spędzają razem dziwne, przesycone lękiem dni. Udaje im się odbyć zaległe rozmowy i pożegnać się. Anders towarzyszy ojcu w chwili śmierci – tak dobrej, jaką mogła tylko stworzyć wyobraźnia wrażliwego pisarza. Druga ważna postać w powieści, Oona, musi wytrzymać rasistowskie komentarze matki – kobiety pełnej uprzedzeń, przerażonej zmianą, karmiącej się toksycznymi telewizyjnymi przekazami. Ale nawet ona, gdy dostrzeże miłość córki do Andersa, doceni siłę uczucia i znajdzie w sobie pokłady empatii. Hamid stawia bohaterów w ciasnych narożnikach, po czym pozwala im dokonać mądrych wyborów. Pomaga im się wydostać z fatalnego położenia dzięki akceptacji zaistniałych zmian, a nie walce z nimi.
Powieść – zgodnie z przewidywaniami – kończy się happy endem. Finałowa scena rozgrywa się kilka lat po etnicznej przemianie; w społeczeństwie, które zapomina, że kiedyś spierało się o różnicującą cechę, już nieistniejącą i nieważną. Oczywiście tak silnie przesycona nadzieją książka ma swoje mankamenty. Wartka akcja i skupienie na ideach sprawiły, że autor poszedł na kompromis z walorami literackimi. Nie można się tu rozsiąść, by rozsmakować się w lekturze, kolejne sceny zmieniają się prędko. Język jest prosty. Hamid stara się nadać mu pewien rytm, stosuje powtórzenia i pętle, jakby snuł opowieść mantrę. Może próbuje w ten sposób zaklinać rzeczywistość. Jego eksperyment jednak działa. Podczas czytania towarzyszy nam myśl o tym, jak zrzucenie starej powłoki – tej okleiny z przyzwyczajeń, nawyków i utartych poglądów – otwiera drogę do swobodniejszego życia w zgodzie ze sobą.
The Last White Man
Mohsin Hamid Hamish Hamilton,
Londyn 2022