Młoda kobieta po pięćdziesiątce
i
zdjęcie: John Sciulli/Getty Images for WIRED
Przemyślenia

Młoda kobieta po pięćdziesiątce

Artur Zaborski
Czyta się 12 minut

Maria Bello, gwiazda Ostrego dyżuruAgentów NCIS, opowiada Arturowi Zaborskiemu o kobiecej armii w królestwie Dahomeju i tłumaczy, dlaczego celebryci muszą dziś – chcąc nie chcąc – przejmować obowiązki ekspertów.

Na 59. Festival de Télévision w Monte Carlo, gdzie rozmawiamy, Maria Bello zjawiła się z synem Jacksonem Blue McDermottem i najlepszą przyjaciółką. Nawet gdy była w ich towarzystwie, fotoreporterzy na ściance na próżno błagali ją o uśmiech. Amerykańska aktorka o włosko-polskich korzeniach do popularności podchodzi na własnych warunkach. Niektórzy dziwią się, jak to możliwe, że jest na topie już kolejną dekadę – sławę przyniósł jej Ostry dyżur, w którym wystąpiła jeszcze przed trzydziestką – skoro nie szczerzy się do paparazzich, a jej profile w mediach społecznościowych zioną pustką. Co więc przyciąga do niej dziennikarzy i widzów? Przede wszystkim autentyczność, empatia i życiowa mądrość.

W Monako Bello z góry zastrzegła, że nigdy wcześniej nie była w tej części Europy, dlatego chciałaby maksymalnie wykorzystać czas na spacery i poznawanie kultury. Bo to właśnie chłonięcie nowych miejsc jest dla niej największą wartością, jaką oferuje jej zawód. Cenniejszą niż wszystkie nagrody i nominacje, nawet te do Złotych Globów, które ma na koncie dwie: za CoolerHistorię przemocy. Dla gwiazdy serialu Agenci NCIS, który w Polsce emituje telewizja AXN, ważne jest to, co gromadzi w głowie, a nie to, co stawia na półce.

Artur Zaborski: Żałujesz, że odeszłaś z Ostrego dyżuru, kiedy był na ustach wszystkich?

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Maria Bello: Ostry dyżur przydarzył mi się na początku kariery, kiedy byłam jeszcze niedojrzałą i kobietą, i aktorką. Z perspektywy czasu moja decyzja o odejściu z produkcji, która była na szczycie popularności, może się wydawać błędna. Ale ja tak bardzo chciałam grać w filmach i innych serialach, że nie potrafię myśleć o niej inaczej niż jako jedynej słusznej. Dziś na pewno bardziej doceniłabym, że w tak młodym wieku dostałam tak dużą szansę. Jednak młodość rządzi się swoimi prawami – człowiekowi wydaje się, że jest wolny, ma realny wpływ na rzeczywistość i stanowi o sobie.

Kiedy uświadomiłaś sobie, że tak nie jest?

Odpowiem ci jako kobieta po pięćdziesiątce, choć wciąż nie mogę uwierzyć, że jestem już w tym wieku. W ogóle się na tyle nie czuję. Zawsze mi się wydawało, że w piątej dekadzie życia człowiek staje się nieciekawy świata, zdystansowany do otoczenia, wybredny i protekcjonalny. Nie wiem, skąd takie głupoty wzięły się w mojej głowie. Jedną z wyraźnych różnic pomiędzy mną dzisiaj a mną z okresu Dyżuru jest chyba tylko świadomość powtarzalności. Wtedy wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem i zaraz na pewno dostanę propozycję, która przebije pod kątem atrakcyjności Ostry dyżur. Dziś wiem, że aktorstwo to nic innego jak czekanie na telefon, który raz dzwoni, a raz nie, niezależnie od stopnia popularności. Teraz umiem na niego cierpliwie czekać.

Niepewność, czy jutro będziesz mieć pracę, nie zniechęciła Cię do tego zawodu?

Przeciwnie – niewiedza, czy dostanę nową propozycję, mnie ekscytuje. Lubię nie wiedzieć, bo niepewność jutra pozwala mi cieszyć się tym, co robię dziś. Dlatego nie wyobrażam sobie siebie w normalnej pracy z umową na czas nieokreślony. To nie dla mnie. Dzięki temu, że w jednym roku pracuję dziesięć miesięcy, a w następnym pięć tygodni, jestem maksymalnie kreatywna. Muszę całą swoją energię i potencjał wykorzystać wtedy, gdy staję przed kamerą. Taka kumulacja powoduje, że gdy wchodzę na plan, czuję się atrakcyjna i seksowna. Nie fizycznie, tylko mentalnie. I to jest jeden z powodów, dlaczego nie czuję się pięćdziesięciolatką.

Takie nastawienie pozwala Ci nie przejmować się przyszłością? Umiesz żyć tak, jakby jutra miało nie być?

Nie. Mam mnóstwo obaw. Teraz najbardziej boję się, że Donald Trump znów wygra wybory prezydenckie, a moja ojczyzna, która do pewnego czasu hołubiła równość, szacunek i braterstwo, zmieni się w rzeczywistość z Opowieści podręcznej. Nie mogę patrzeć, jak prawa kobiet oraz mniejszości seksualnych i etnicznych stają się znowu tematem dyskusji. Jak można w ogóle dyskutować o czymś, co powinno być niezbywalne? Skąd biorą się ludzie, którym przychodzi do głowy, że mogą mówić innym, co mają robić? Czy oni czują się bardziej wartościowi od swoich kolegów i koleżanek? Kiedy słyszę mężczyzn roszczących sobie prawa do decydowania o ciele kobiet, mówienia im, co mają zrobić z niechcianą ciążą, i wtrącają się w ich życie seksualne, dostaję białej gorączki. To, że komuś podobne rzeczy mogą przejść przez gardło, budzi we mnie grozę. Od dekad jestem na te kwestie wyczulona.

Dlaczego są dla Ciebie aż tak ważne?

Zanim weszłam w aktorstwo, studiowałam na Villanova University w Pensylwanii nauki polityczne ze specjalizacją prawa kobiet. W latach 80. zaczęłam staż przy projekcie w Filadelfii. Moja praca polegała na odbieraniu telefonów, wysłuchiwaniu i spisywaniu historii kobiet doświadczających przemocy, a następnie przekazywaniu ich narracji prawnikom. Oni zaś decydowali, czy się tymi sprawami zajmować. Codziennie miałam stały kontakt z osobami, które zmuszano do rodzenia dzieci z gwałtów albo które bały się wyjść z domu, bo ich mężowie mogli im urządzić za to piekło. To był dla mnie jednocześnie koszmar i wybawienie. Koszmar, bo byłam za młoda, żeby udźwignąć ten bagaż emocjonalny. Wybawienie, bo wydostałam się dzięki temu z mojej kolorowej bańki. Od tamtej pory noszę w sercu wiele historii kobiet, którymi chciałabym się podzielić ze światem.

To dlatego jako producentka skupiasz się wyłącznie na herstoriach?

Uważam, że wciąż za mało jest doświadczenia kobiet na ekranie. Niedawno rozmawiałam z kimś, kto powiedział mi, że historie kobiet są teraz modne, że wcześniej w kulturze ich nie było. Zirytowałam się, bo to kompletna bzdura! Niedługo to udowodnię filmem, na który bardzo się cieszę. Chodzi o The Woman King z Violą Davis. Scenariusz oparty jest na historii, jaką napisałam na podstawie afrykańskiej opowieści o kobietach w królestwie Dahomeju, które na początku XIX w. tworzyły pięciotysięczną prawdziwą armię – chodziły na wojny, stawały w szranki z mężczyznami. Zapowiada się żeński odpowiednik Brave­heart, bo to opowieść o matce i córce, wojowniczkach, które wspólnie idą na wroga. Zdjęcia ruszają jeszcze w tym roku w Afryce.

Uważasz, że dziś artyści mają obowiązek walczyć o istotne dla nich sprawy i tematy?

Żyjemy w czasach dewaluacji ekspertów. Powinnością popularnych osób stała się walka o zmianę świata. A przecież nie każdy rodzi się aktywistą. Część z nas traktuje swój zawód jako pracę, do której chodzi i z której chce jak najszybciej wyjść. Obrażanie się na takie osoby, że nie wypowiadają się w sprawach ważkich, jest pozbawione sensu. Czasami to nawet lepiej. Kiedy słyszę polityków zabierających głos w sprawie kultury, zdarza się, że jest mi słabo. Wyobrażam sobie, że tak samo czują się politycy, kiedy słyszą niekompetentnego w danej dziedzinie celebrytę. Zostawmy wypowiadanie się w istotnych dla społeczeństwa sprawach specjalistom w danej dziedzinie, a sami walczmy o poprawę jakości naszego życia poprzez działanie dookoła nas i pomoc tym, którzy nas otaczają. Oczywiście tym artystom, którzy dniami i nocami zgłębiają tematy, o których chcą dyskutować, daję do tego pełne prawo. Cieszę się, że chcą wykorzystywać swoją pozycję jako platformę do głoszenia istotnych dla nich przekazów, jeśli te mają na celu troskę o innych czy o planetę. Sama śledzę wiele osób, które są dla mnie inspiracją – Rosario Dawson, Sophia Bush, Mariska Hargitay to silne, niezależne kobiety, które mają coś do powiedzenia, a ludzie chcą ich słuchać. Cieszę się, że wykorzystują swoją pozycję, by zwiększać świadomość na temat obecnej sytuacji kobiet.

A jak Ty oceniasz tę sytuację?

Czy mamy dziś dobrą ochronę prawną kobiet w USA? Oczywiście, że tak. Ale czy to oznacza, że nie ma powodu, żeby się martwić? Oczywiście, że nie, czego najlepszym dowodem jest to, że dziś nadal istnieją politycy, którzy zastanawiają się nad tym, czy kobieta ma prawo do decydowania o własnym ciele. Kiedy ich słyszę, czuję się, jakbym wciąż była stażystką w latach 80. i nic się nie zmieniło. Żebyśmy się dobrze zrozumieli: nie chcę narzekać. Jestem dumna z tego, że jestem Amerykanką. Ale to właśnie dlatego nie potrafię się pogodzić z Trumpem w Białym Domu.

Na co dzień starasz się nie narzekać?

Od lat obserwuję nastawienie ludzi do świata i widzę, że sprowadza się ono tylko do dwóch schematów. Pierwszy to ci, którzy zakładają, że wszystko dookoła nas dzieje się po to, żebyśmy byli nieszczęśliwi. A drudzy to ci, którzy są przekonani, że wszystko dzieje się po to, żeby byli szczęśliwi. Moja mama zawsze mi powtarzała, że bycie w pierwszej grupie nie ma najmniejszego sensu, bo kosztuje człowieka tylko zły humor i fumy. I chyba udało jej się mnie przekonać, bo to, co przydarza mi się w życiu, traktuję zawsze jako środek do celu. Nawet jeśli to, co się dzieje, nie jest przyjemne.

No a praca aktora też potrafi być nieprzyjemna.

Nie uważam tak. Bawi mnie, kiedy aktorzy narzekają, że nasz zawód jest pełen trudnych wyzwań. Jest raczej lekki i przyjemny. Ale może to jest kwestia tego, kim się otaczamy? Ja mam to szczęście, że trafiam na naprawdę dobrych ludzi. Teraz kręcę kolejny sezon Agentów NCIS, przy którym pracuję z Markiem Harmonem. On zawsze powtarza, że chce pracować wyłącznie z ludźmi, którzy chcą z nim grać. „Jeśli nie masz na to ochoty, to jedź do domu” – mówi. Bardzo mi się to myślenie podoba. Jestem fanką tego, żeby się do niczego nie zmuszać. Jeśli gdzieś nam źle, to jaki sens ma zagryzanie zębów i robienie czegoś na siłę? Żeby coś komuś udowodnić? Ale po co? Zamiast tracić czas na pokazywanie innym, że potrafię ich przetrzymać, wolę go wykorzystać na robienie tego, co przynosi mi satysfakcję i spełnienie. Bo jeśli satysfakcjonujące ma być pracowanie na poklask ze strony innych, to chyba coś tu jest nie tak.

Agentami NCIS związałaś się naprawdę na długo. To do Ciebie niepodobne.

To, co najbardziej lubię w tym serialu, to relacja, w jakiej są bohaterowie. Moja doktor Jacqueline „Jack” Sloane nie pracuje na swojego partnera, tylko kwestionuje jego metody. Jest mu równa, są partnerami. Nie jest tak jak w serialu Z Archiwum X, w którym Scully cały czas gra na Muldera. Uważam, że dziś, w czasach #MeToo to szczególnie ważne. Wielokrotnie przekonałam się, jaka jest różnica między facetem w mundurze a kobietą. Kiedy zdarzyło się, że nosiliśmy z Markiem na planie odznaki i uniformy, czasami nie chciało nam się ich zdejmować. Szliśmy w nich na obiad. Gdy on wchodził do baru, wszyscy natychmiast się prostowali. Ale na mnie patrzyli pobłażliwie. Musiałam wykazać, że mam testosteron, żeby wzbudzić podobne reakcje.

Jak kobieta może wykazać, że ma testosteron?

Może krzywo się spojrzeć, wpatrzyć się przy­padkowej osobie głęboko w oczy, stać wyprostowana jak struna. To wszystko zagrania, które podkreślają czujność. A w tym zawodzie to właśnie czujność budzi zakłopotanie innych. Bo każdy ma coś do ukrycia. Może niekoniecznie to, że łamie prawo, ale wszyscy przecież przybieramy maski i boimy się, że ktoś nas przejrzy. Mężczyznom w mundurze zdolność do przejrzenia drugiej osoby przypisujemy kulturowo. Nawet kiedy policjant luzackim krokiem wchodzi do knajpy po pączka i kawę, budzi niepokój. Kobieta musi dopiero wysłać sygnał, że węszy, żeby zostać uznana za godnego uwagi przeciwnika. Dzisiaj tak często słyszę o płynnej granicy między płciami czy o płynnej seksualności. Cieszy mnie to, ale gdy przychodzi do takich weryfikacji płynności jak ta z mundurem, okazuje się, że jednak stary podział ma się bardzo dobrze.

A kobietom kulturowo przypisuje się kuchnię i gary. Buntujesz się przeciwko takiemu skojarzeniu?

Przeciwnie – kocham gotować i uważam, że jestem w tym świetna. Moja matka zaraziła mnie pasją kucharską. Ona to dopiero dobrze radzi sobie w kuchni! Do tego stopnia, że wydała nawet książkę z własnymi przepisami. Ale podzieliła się ze mną sekretami, których nie znajdziesz w tej książce. Zawsze kiedy z nich korzystam, myślę o niej. I ogromną przyjemność sprawia mi świadomość, że już za tydzień wrócę do domu i stanę do pracy w swojej kuchni. Uwielbiam kulinarne wyzwania. Na przyjęcie urodzinowe, które wyprawiłam w kwietniu 2018 r., sama przyrządziłam 200 klopsów z sosem mamy i dojrzewającym parmezanem, który bardzo lubię. Kiedy jeden z przyjaciół poprosił mnie o namiary na firmę cateringową, która obsłużyła moją imprezę, poczułam się urażona. Szybko jednak zamieniłam obrazę w radość, bo przecież jego słowa były tak naprawdę miłym komplementem, skoro wziął moje gotowanie w pojedynkę za efekt pracy całej firmy (śmiech).

Kiedy więc doczekamy się Twojej książki kucharskiej?

Na razie muszę wydać kilka pozycji prozą, które już napisałam, ale trafiły do szuflady. Teraz, po latach, wracam do nich. Jestem na etapie przeredagowywania. Myślę, że za jakiś czas prześlę je do zaprzyjaźnionego wydawnictwa i trafią do szerokiej publiczności.

Granie, gotowanie, pisanie, zbawianie świata… Czy jest w ogóle jakaś dziedzina, w której nie czujesz się dobrze?

Fatalnie śpiewam i mówię tylko po angielsku. Uczyłam się trzy miesiące francuskiego, tyle samo hiszpańskiego i miałam prywatnego nauczyciela włoskiego – nic z tego. Jestem nogą językową. Mówię to ze wstydem.

A czy na wakacje wystarcza Ci czasu?

Wystarcza, ale one też się różnie kończą. Jak wtedy, gdy w 2008 r. pojechałam na Haiti. Od razu się zakochałam i wiedziałam, że to będzie moje miejsce na Ziemi. Rok później zabrałam tam moją najlepszą przyjaciółkę, z którą jeżdżę na festiwale – tutaj, w Monte Carlo, też ze mną jest. Razem zaczęłyśmy nawiązywać znajomości, które szybko przerodziły się w przyjaźnie. Myślałam, że już zawsze tak będzie, że będziemy mog­li cieszyć się naszym towarzystwem w fantastycznych okolicznościach przyrody. Ale przyszło trzęsienie ziemi, w wyniku którego Haiti wpadło w kryzys ekonomiczny. Potem doszły do niego kwestie polityczne i tysiące ludzi wyszły na ulice. Nie mogę być wobec tej sytuacji obojętna. Nie porzucę ziemi, którą pokochałam, gdy wszystko było pięknie, w trudnym dla niej momencie. Żeby pomóc, chociaż spróbować coś zrobić, założyłam organizację WE ADVANCE. Zbieram w niej środki na rzecz pokrzywdzonych, oferuję pomoc prawną kobietom, angażuję się w odbudowę zniszczeń.

Przed naszym spotkaniem przeczytałem sporo wywiadów z Tobą, przejrzałem też media społecznościowe. Nie ma w nich nawet połowy rzeczy, o których mi opowiedziałaś. Dlaczego nie chwalisz się tym, co robisz?

Jestem osobą skupioną na tu i teraz, dlatego nie mam w domu albumów z fotografiami, a folder „Zdjęcia” w moim telefonie jest prawie pusty. Nie myślę o „chwytaniu momentów”, jak to się teraz często mówi. Po prostu skupiam się na radości z chwili, a nie na tym, żeby ją upamiętnić dzięki komórce. Parę razy próbowałam i gdy tylko wyjęłam aparat, cała magia pryskała. Sam fakt, że sięgnęłam po aparat, sprawił, że wszystko stało się sztuczne. A ja stawiam na prawdziwość. Ale nie jest też tak, że nie rozliczam się z przeszłością. Jakiś czas temu wydałam książkę, w której opisałam moje emocjonalne dojrzewanie. Dla mojego ojca to była wyjątkowo trudna i bolesna lektura, bo dowiadywał się o tym, co czułam, a czego mu nigdy nie mówiłam. Cierpiał, kiedy czytał o swoich pomyłkach i błędach. Jednak to właśnie one doprowadziły nas do pojednania i wybaczenia. Uważam, że trzeba takie rzeczy komunikować nawet za cenę cierpienia.

 

Czytaj również:

Bohater numeru – Radość
i
ilustracja: Daniel de Latour
Rozmaitości

Bohater numeru – Radość

Wszystko Będzie Dobrze

Nieoczekiwane radości

Aresztowanie

Wszyscy żyjemy szczelnie zamknięci w swoich bańkach społecznych. Nieoczekiwane aresztowanie może być świetną okazją, aby poznać ludzi spoza naszej bańki!

Choroba

Każdego dnia zamartwiamy się tyloma sprawami. Choroba przynosi nam upragnioną ulgę – od chwili diagnozy martwimy się już tylko jedną rzeczą!

Czytaj dalej