Moda w potocznym postrzeganiu jest ekscesem czasu pokoju i dobrobytu. Ale to, w jaki sposób się ubieramy, jest najbliższym nam, codziennym przeżywaniem kultury i budowaniem siebie. I w tym najstraszliwszym czasie, w najstraszliwszych miejscach, jakie ludzie wymyślili, widać to bardzo wyraźnie – mówi Karolina Sulej, autorka książki „Rzeczy osobiste. Opowieści o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady”. Rozmawiał Robert Rient
Robert Rient: Kim jest zugang?
Karolina Sulej: „Zugang” po niemiecku znaczy dojście, dostęp, przystępowanie. Spolszczając ten niemiecki rzeczownik, zugangami w gwarze obozowej nazywano wkraczających na teren obozu po raz pierwszy, nowicjuszy tego doświadczenia. Ich status jest niejasny – już nie są wolnymi ludźmi, ale jeszcze nie są więźniami, wciąż jeszcze myślą według reguł świata poza obozem, nie mogą uwierzyć w to, co widzą. Zugang to postać graniczna, nowoprzybyły, który albo zostaje przedmiotem działań, które mają pozbawić go życia, albo musi przejść przez podzielony na etapy proces wcielenia do obozu, przeistoczenia w więźnia, zarówno na poziomie fizyczności, jak i umysłowości.
Osoba czytająca Rzeczy osobiste. Opowieści o ubraniach w obozach koncentracyjnych i zagłady szybko zorientuje się, że narracja prowadzi drogą, którą pokonywali uwięzieni. Od transportu do krematoriów lub więziennej pryczy. Prowadzisz czytających krok po kroku, to pomaga zrozumieć, ale również budzi grozę. Dlaczego wybrałaś taką formę?
Zastanawiałam się długo, jak opowiedzieć o doświadczeniu materialności w obozie, żeby czytelnik, który o ubraniach myśli w kontekście czasu pokoju, dobrobytu, kojarzy je z konsumpcją, ekscesem, błahostką, uwierzył w historię, którą chcę snuć. Miałam kilkadziesiąt teczek dokumentów, stosy książek, notatki i nagrania z rozmów z Ocalałymi, za sobą wizyty w działach zbiorów rozmaitych miejsc pamięci. Wiedziałam, że wybranie dla tej książki odpowiedniego tonu będzie najtrudniejsze. Przez lata albo byłam przekonana, że będzie to ton naukowy, jako że moimi badaniami zajmowałam się jako doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej, albo, że musi być to ton reporterski, bo przecież pracowałam jako dziennikarka, pisałam książki non fiction. Dopiero kiedy kilka miesięcy temu rozpakowałam majdan swoich badań w salonie mieszkania Wisławy Szymborskiej, gdzie przebywałam na stypendium, zrozumiałam, że wcale nie muszę tej książki napisać według określonej sztancy, że powinnam najpierw pomyśleć o tym, jak prowadzi mnie opowieść, a dopiero potem, jeśli w ogóle, zacząć myśleć o tym, jaki to gatunek. Śmieje się, że to może zasługa podpowiedzi od Wisi.
Masz potrzebę określić gatunek tej książki?
Moja opowieść, tak jak rozmowy z