Motto: „Trzeba jednak być świadomym, że przed tymi nieudanymi, zdaniem krytyków, projektami nie da się uciec, one są wszędzie, w rzeczywistości stanowią tak naprawdę sól tej ziemi”*
Z nimi jest trochę jak z muzyką Bajmu. Trochę wstyd słuchać, a jeszcze bardziej wstyd się do tego przyznać. Jednak gdy usłyszysz w radio głos Beaty Kozidrak, to rozejrzysz się dokoła siebie, i jeżeli okaże się, że jesteś sam, to pogłośnisz i pośpiewasz. Melodia wchodzi w głowę i nie opuszcza. Nucisz ją do końca dnia. Albo jak z serialem „Klan”. Niby nim gardzisz, ale wiesz kim jest Rysio, znasz na pamięć słowa piosenki Rynkowskiego i cieszysz się, gdy osoba, która siedzi koło Ciebie w pracy podłapie żart sytuacyjny o Lubiczach. Radość z nawiązania nici porozumienia z tymi, co mają te same wspomnienia jest przeogromna.
A z samochodami marki Deawoo jest inaczej? Dzisiaj się ich wstydzisz. Nie kupiłbyś używanej Leganzy, Espero to gówno, a Lanosa po prostu wyparłeś z pamięci. Ale jednak były one dla wielu symbolem pierwszej nowoczesności. Pierwszego luksusu. Zapach skóry, elektryczne szyby, perłowe kolory. Leganza kipiała bogactwem, Espero było na wyposażeniu KPRM, a Lanos w pewnym momencie stał się osiągalny prawie dla każdego, kto wcześniej miał Malucha
Często są niewidoczne. Tylko nieliczne przebiły się do świadomości społecznej. Te, którym się udało, mają odważniejsze formy, żywsze kolory, drogi kamień na elewacji. Reszta wygląda zawsze tak samo – przenikające się bryły o prymarnych kształtach. Sześciany, walce, graniastosłupy proste trójkątne. Na elewacji refleksyjne szkło, płyty ceramiczne instalowane na tzw. żabkach z aluminium, w najtańszych wersjach tynk gruboziarnisty. W kolorach przeważa tercet bieli, błękitu i seledynu, ale jest też złoto, srebro i róż. Wiele z nich podporządkowanych jest bezwzględnej symetrii. Kompozycja ściany kurtynowej i materiałów na elewacji ułożona jest najczęściej podług regularnej, geometrycznej siatki. I ten wszechobecny gres. Najczęściej instalowany w najniższych, widocznych partiach budynku wraz z chromowanymi balustradami, które maja działać jako pochwyt, gdy na gresie noga się poślizgnie. Dalej jest już tylko betonowa kostka.
Są ucieleśnieniem jednego słowa: Biznes. To on je tworzył, kreował popyt na nie, wymagał ich obecności. W całej Polsce jest ich tyle ile odcinków „Mody na sukces”. 7575. A może więcej. I jak w serialu okryte są patyna lat 90. One rodzą się stare, nawet jeśli powstają dzisiaj. Z resztą, z tą modą na sukces to nie koniec. Kto poklatkowo przeanalizuje jej rozbiegówkę, ten je zobaczy. Wysokie, fotografowane z dołu, by jeszcze bardziej panowały nad człowiekiem. Nie jeden polski inwestor chciał mieć w takich biuro. Nie jeden polski architekt chciał je projektować. Katedry wolnego rynku. Domy przedsiębiorczości.
Były symbolem ambicji pokolenia, które wkraczało w epokę transformacji z nadzieją, że się w końcu wzbogaci. Że w końcu dogoni Zachód. Że w końcu rozwinie w sobie te cechy przedsiębiorczości, powagi i woli walki. One były niezwykłe i pospolite jednocześnie. Były konstrukcjami, ze swojej natury mało atrakcyjnymi, ale wzbudzały zachwyt. Formami odważnymi, ale często szpetnymi. Były nadzieją, próbą i rzeczywistością.
Piszemy o nich, bo ukształtowały nie tylko centra naszych miast i ich przedmieścia, ale też nasze wyobrażenia, wrażliwość i wspomnienia. Nie patrzymy na nie z tanim sentymentalizmem, ale ze świadomością, że jest to nasze, bez względu na to jakie jest. Powaga oraz nadzieja, które towarzyszyły ich powstawaniu przekonują nas, że w przeciwieństwie do innych rzeczy, które rzekomo szpecą nasze miasta, te budynki zasługują na naszą pamięć.
tekst: Zygmunt Borawski i Radosław Krajewski.
*Michał Wiśniewski, Architektura Wyparta, Autoportret 3 [54] 2016 „Transformacja”.