Wzór na szczęście
i
„Agent szczęścia”, reż. Arun Bhattarai, Dorottya Zurbó, materiały prasowe Millennium Docs Against Gravity
Doznania

Wzór na szczęście

8 poruszających filmów na festiwalu Millennium Docs Against Gravity
Mateusz Demski
Czyta się 8 minut

Czy istnieje jeden, sprawdzony sposób na zadowolenie z życia? Jednym z głównych tematów 21. edycji festiwalu filmów dokumentalnych Millennium Docs Against Gravity jest szczęście, a przewodnim hasłem: „W relacji ze światem”. Co warto obejrzeć?

W tym roku organizatorzy zapraszają nas na wyprawę w poszukiwaniu poczucia spełnienia i spokoju ducha. Nie jest to łatwe i wymaga wysiłku, nie istnieje jedna definicja szczęścia; jest ono czymś względnym, niepewnym i wymykającym się prostym klasyfikacjom.

Specjalnie dla czytelniczek i czytelników „Przekroju” wybraliśmy kilka filmów z programu Millennium Docs Against Gravity, które pozwolą przyjrzeć się szczęściu z rozmaitych punktów widzenia i zastanowić nad tym, gdzie warto go szukać – w sobie, w innych ludziach i w świecie, który nas otacza.

Każda mała rzecz, reż. Sally Aitken

Ile waży szczęście? Bohaterka filmu Każda mała rzecz twierdzi, że od 2 do 20 gramów. Tyle waży przeciętny koliber ‒ najdrobniejszy ptak świata, który wciśnie się w każdą szczelinę. W swoim domu w Kalifornii Terry Masear prowadzi infolinię ds. wymagających pomocy kolibrów i przeznaczony dla nich ośrodek rehabilitacji. Jak sama twierdzi, na widok rannych ptaszków ludzie dokładają wszelkich starań, aby je ratować: wskakują w ubraniach do wody, rzucają się pod koła samochodu, wdają się w bójkę z rottweilerami. Następnie dzwonią pod całodobowy numer alarmowy i przywożą jej chore ptaki – święta nie święta, Terry zawsze jest na posterunku. Przez ponad 20 lat uratowała 20 tys. maleńkich pacjentów.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Kolibry są dla niej cudem, który niezmiennie zachwyca i zadziwia. Mają rozliczne zwyczaje i niesłychany zmysł estetyczny – malują i dekorują swoje gniazda; tak jak my ozdabiają domy, by odróżnić się od innych. Ludzkie oko nie jest w stanie dostrzec ruchu ich skrzydeł, bo trzepoczą one 90 razy na sekundę. Terry nie robi jednak z pomocy kolibrom wielkiej sprawy. Lubi na nie patrzeć. Ciekawi ją moment, gdy podfruwają, śmiesznie zadzierają łebek, zawisają w powietrzu i patrzą na nią. Czemu ludzie je tak ciekawią? Jak wygląda nasz świat widziany oczami pierzastego stworzenia? I jeszcze jedno: co nam daje pomaganie tym maciupkim istotom? Odpowiedź, według Terry, jest prosta: „Wielkość człowieka objawia się wtedy, kiedy okazuje współczucie i miłość; wola pomagania jest najsilniejszym wskaźnikiem szczęścia”.

„Każda mała rzecz”, reż. Sally Aitken, mat. prasowe MDAG

Zieloni giganci, reż. Laurence Billiet, Rachael Antony

Pomaganie jest naszą powinnością. Tak przynajmniej twierdzi Bob Brown, australijski aktywista klimatyczny i senator, który od pięciu dekad walczy o ocalenie lasów Tasmanii ‒ jednego z najstarszych ekosystemów na Ziemi. Jego motto brzmi: „Pochodzimy z natury. Nasze ciała i umysły są przez nią kształtowane. Natura jest miejscem, które powołało nas do istnienia i obdarza człowieka szczęściem”. Wszystko zaczęło się od zaledwie 16 osób, które spotkały się w domu Browna w 1976 r. Tamtego dnia powstała The Wilderness Society, organizacja na rzecz przyrody sprzeciwiająca się budowie tamy i hydroelektrowni na jeziorze Pedder. Stowarzyszenie szybko przerodziło się w masowy ruch. Dziś ponad 25% powierzchni całej Tasmanii jest objęte ochroną.

Gdy w filmie pada pytanie, czy można sobie w ogóle wyobrazić Australię bez Boba Browna, ktoś odpowiada: „Na pewno nie byłoby tu dziś zielonych gigantów”. Tytułowe olbrzymy to eukaliptusy, które od tysięcy lat rosną w lasach pierwotnych – drzewa te są większe niż jakikolwiek dinozaur żyjący niegdyś na Ziemi; większe niż płetwal błękitny, rozmiarami zbliżony do kilkupiętrowego wieżowca. Brown jest natomiast uznawany za ojca aktywizmu klimatycznego, który przetarł szlak kolejnym pokoleniom. „Czasem budzę się w środku nocy, bo praprawnuki nie dają mi spać – opowiada. – Przychodzą w snach i pytają: »Co zrobiłeś, gdy Ziemia była plądrowana i się rozpadała? Kiedy ssaki, gady i ptaki umierały. Co zrobiłeś, gdy się o tym dowiedziałeś?«”.

„Zieloni giganci”, reż. Laurence Billiet, Rachael Antony, materiały prasowe MDAG

Jestem rzeką, rzeka jest mną, reż. Petr Lom

Czy instytucje, prawa i koncepcje polityczne można zmienić tak, by w większym stopniu uwzględniały dobro naturalnych środowisk? W 2017 r. parlament Nowej Zelandii uznał rzekę Whanganui za osobę prawną – w świetle obowiązujących przepisów jest więc istotą żywą, która ma własną tożsamość, przysługują jej prawa i obowiązki. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ traktowanie przyrody jako bytu skłania nas do uważności; pozwala na odkrywanie jej wartości. Chodzi o to, żeby przyjąć istnienie rzeki i patrząc na nią, zrozumieć, co nas łączy. Do tego rodzaju uważności sprowokowali nowozelandzki rząd Maorysi, którzy uznają Whanganui za swojego przodka, tkankę życia i źródło szczęścia. Rzeka ma ogromny wpływ na to, kim są; czują, że ich zadaniem jest dopilnowanie, aby to, co sami otrzymali, przekazać innym. W ciągu stulecia, przede wszystkim za sprawą działań i zaniechań korony brytyjskiej, plemię zostało odcięte od rzeki – duże szkody wyrządziło masowe wydobycie żwiru rzecznego i budowa zapór wodnych z myślą o przemyśle włókienniczym. Dyskusja na temat Whanganui popycha dziś innych do działania i pozwala spojrzeć głębiej, dalej, poza to, co widoczne na pierwszy rzut oka. Ruch Rights of Nature jest obecnie najprężniej rozwijającym się kierunkiem prawnym na świecie – zapisy dotyczące praw przyrody przybierają formę przepisów konstytucyjnych, ustaw, rozporządzeń i orzeczeń sądowych w ponad 40 krajach.

„Jestem rzeką, rzeka jest mną”, reż. Petr Lom, materiały prasowe MDAG

Przynoszę Ci dzikość, reż. Dyba Lach

„Jesteśmy nad Odrą. Na brzegu leżą masy, ogromne masy martwych ryb; ciągną się kilometrami, gdzie wzrok sięga – opowiada Michał Zygmunt, bohater filmu Przynoszę Ci dzikość. – Nikt w ostatnim stuleciu nie traktował Odry jako żywej istoty; była odbiornikiem ścieku. Zabili moją rzekę. Wiele miesięcy byłem częścią żałoby. A wiosną poczułem, że znów mogę jej wysłuchać. Przyszła do mnie w dźwiękach, których wcześniej nie słyszałem”.

Film duetu Dyba & Lach staje się przeżyciem immersyjnym, głęboko kontemplacyjnym. To opowieść o tym, że nasz świat składa się w dużej mierze z dźwięków, które mają źródło w dzikiej przyrodzie. Zygmunt wyrusza w podróż drewnianą szalupą po Bugu, Wiśle, Noteci, Warcie i Odrze, aby wsłuchać się w ślady pierwotnego głosu tych rzek, w brzmienie rozlewisk i budzącej się do życia wiosny. „Dzikość to zagubiona część tego świata. Kto wejdzie choć raz na rzekę, ten zrozumie” – przekonuje, i wzywa nas, byśmy przyznali skażonej Odrze (na niektórych jej odcinkach zasolenie jest zbliżone do zasolenia Morza Bałtyckiego) należne jej prawa i dostrzegli, że wszyscy nosimy w sobie jej dźwięki.

„Przynoszę Ci dzikość”, reż. Dyba Lach, materiały prasowe MDAG

Las, reż. Lidia Duda

„Jak to wszystko pogodzić: mieć życie, dzieci i miesiącami, latami chodzić do tego lasu? Jak można pić kawę, kiedy tam ludzie umierają?” – pytają bohaterowie nowego filmu Lidii Dudy. Asia i Marek po studiach przenieśli się na Podlasie. Wymarzyli sobie miejsce, które będzie ich rajem, schronieniem, bezpieczną przystanią. „Pierwsze zebrane porzeczki ‒ jakie to było szczęście!” – wspomina Asia. Kiedyś puszcza dawała dużo piękna, spokoju. Ale już tak nie jest. Polskie służby rozciągnęły przy granicy drut kolczasty, potem wyrósł tam mur. Ludzie, którzy prosili o azyl i walczyli w lesie o przeżycie, byli siłą wyrzucani przez strażników za „żyletki” (drut żyletkowy – przyp. red.) na Białoruś. Asia i Marek zaczęli pomagać całą rodziną, chociaż można się w ten sposób narazić na represje. Inaczej jednak nie potrafią. Nie umieją odwrócić się od krzywdy plecami i pójść w swoim kierunku.

Pomoc na granicy, jak mówi Lidia Duda, to sprawdzian z człowieczeństwa. To poczucie bycia naprawdę dla innych jest najcenniejszym, co można zrobić i dla siebie, i dla drugiego człowieka, ale jest to również spotkanie strachu ze strachem. Ci, którzy zostali uwięzieni w puszczy, mają w oczach przerażenie. Ci, którzy idą tam, by kogoś nakarmić, opatrzyć, pocieszyć, też mają w sobie lęk, bo nie są w stanie przewidzieć, co zobaczą. Ludzie wracają z lasu inni, odmienieni, tracą niewinność. W najmocniejszej scenie filmu widzimy, jak w dziecięcych zabawach pojawia się granica, uchodźca, akcja pomocowa – budowane z klocków Lego. Cierpienie i poczucie krzywdy zatruwają teraźniejszość i przyszłe życie.

„Las”, reż. Lidia Duda, materiały prasowe MDAG

Echa miłości, reż. Zara Zerny

Żałoba to rzecz dziwna, niechciana. Victor Borge, duńsko-amerykański komik i pianista, stwierdził kiedyś, że stracić kogoś bliskiego to jak stracić kończynę. Bohaterkami i bohaterami filmu Zary Zerny są starsi ludzie, którzy uczą się żyć w pojedynkę po utracie najbliższych. Z jednej strony mamy tu opowieść o tymczasowości naszego losu; pojedynku człowieka z migotliwym życiem. Z drugiej zaś jest w tym coś więcej, niewątpliwie znacznie bardziej ekscytującego. A mianowicie: lekcje z miłości. Czym jest ta miłość? To stan, kiedy zatrzymuje się czas, gdy jesteśmy gdzieś poza światem, pogrążeni w sobie nawzajem.

Wszystko jednak przemija; w pewnym momencie zostają już tylko odpryski wspomnień, tytułowe echa miłości i pytania zasadnicze, na które nie ma odpowiedzi: czy jest coś dalej? Czy jeszcze kiedyś się zobaczymy? A może – idąc za bohaterami filmu – zamiast się zadręczać i co chwilę rozdrapywać rany, lepiej pielęgnować w sobie to głębokie uczucie zdumienia, zaskoczenia i szczęścia, gdy zobaczyło się ukochaną osobę po raz pierwszy?

„Echa miłości”, reż. Zara Zerny, materiały prasowe MDAG

Posłuchaj, co chcę Ci powiedzieć, reż. Małgorzata Imielska

Gosia otwiera nowy etap w życiu – skończyła 19 lat, przystąpiła do matury, spędziła dwa lata w ośrodku psychiatrycznym i właśnie wraca do domu. Od kilku lat słyszy w swojej głowie niezliczone głosy, które mieszają się i znikają, szaleją i nie dają o sobie zapomnieć – raz głośniej, raz ciszej, ale cały czas tam są. Diagnoza: schizofrenia; towarzyszą jej stany psychotyczne i urojenia prześladowcze. Jednak choroba nie musi przesądzać o nieszczęściu. Gosia ma motywację do działania – chce pójść na studia, pedagogikę specjalną, by pomagać ludziom doświadczającym tego samego. Ale chciałaby też móc poczuć się na tym świecie jak w domu; mieć kogoś, przy kim czułaby się kochana. Siła woli i bezwarunkowe wsparcie będą kluczowe w zmaganiach z chorobą.

Posłuchaj, co chcę Ci powiedzieć to również historia rodziców, którzy na każdym kroku słyszą tylko: „Nie ma miejsca, nie przyjmiemy…”. Brak możliwości zwrócenia się o pomoc. Brak wsparcia po wyjściu dziecka ze szpitala. Psychiatria dziecięca tonie w niedoborach, niedofinansowaniu i bezsilności organizacyjnej – na oddziałach nie wystarcza łóżek; personel i specjaliści są przeciążeni. Mimo to rodzice nigdy się nie poddają; sami się organizują, tworzą grupy wsparcia. Ewa, mama Gosi, gotowa jest zrobić dla córki wszystko. To więc przede wszystkim opowieść o tym, jak kochać bezinteresownie i bezwarunkowo; o sile poświęcenia, przekraczaniu granic i o tym, że w życiu z drugim człowiekiem osiągamy pełnię.

„Posłuchaj, co chcę Ci powiedzieć”, reż. Małgorzata Imielska, materiały prasowe MDAG

Agent szczęścia, reż. Arun Bhattarai, Dorottya Zurbó

Czy istnieje matematyczny wzór na szczęście? Brytyjscy naukowcy twierdzą, że owszem, brzmi on: P + (5 x E) + (3 x H). „P” to spontaniczność, elastyczne podejście do życia, otwartość. Pod „E” kryją się zdrowie, przyjaźń i stabilność finansowa. „H” tłumaczy się jako świadomość własnej wartości, ambicje oraz poczucie humoru. Podobne rozważania snuli Arystoteles, Hobbes, Kartezjusz, Kant czy Einstein. Ten ostatni opracował tzw. teorię szczęścia, według której spokój i skromne życie przynoszą go więcej niż dążenie do sukcesu łączące się z ciągłym niepokojem. Einstein wymyślił także uniwersalne równanie: szczęście = praca + pasja + umiejętność trzymania języka za zębami.

W 1972 r. Jigme Singye Wangchuck, ówczesny król Bhutanu, stworzył wskaźnik GNH (Gross National Happiness), znany jako „indeks szczęścia krajowego brutto”, który od pół wieku służy do mierzenia jakości życia obywateli. Dziś badania prowadzi 75 „agentów szczęścia” podróżujących po kraju i zachęcających ludzi do wypełniania kwestionariusza. Pytań jest 148 (uwzględniają m.in. związek z naturą, zaufanie do sąsiadów, równowagę między pracą a życiem prywatnym, liczbę kóz, owiec, osłów i mułów w gospodarstwie); wynik badania ma udzielić odpowiedzi na pytanie, na ile dana osoba jest szczęśliwa i życiowo spełniona. Z filmu płynie jeden wniosek: nie da się ocenić poziomu zadowolenia w skali od 1 do 10, u każdego ta wartość jest inna. Jak stwierdził jeden z ankieterów: „Szczęście trzeba sobie stworzyć samemu. Nie można go kupić na targu. Szczęście musi płynąć z serca; jest w tym, co robimy na co dzień. Zbierzesz to, co zasiałeś”.

„Agent szczęścia”, reż. Arun Bhattarai, Dorottya Zurbó, materiały prasowe MDAG


21. edycja Millennium Docs Against Gravity odbędzie się w formule hybrydowej – organizatorzy zapraszają od 10 do 19 maja 2024 r. do kin oraz na platformę MDAG.pl, na której do 3 czerwca będzie można obejrzeć wybrane produkcje.

Czytaj również:

Ucieczka od betonozy
i
„Architecton”, reż. Victor Kossakovsky, materiały prasowe Millennium Docs Against Gravity
Marzenia o lepszym świecie

Ucieczka od betonozy

Rozmowa z Victorem Kossakovskim, reżyserem filmu „Architecton”.
Mateusz Demski

Jaką wartość naszemu życiu nadaje architektura? Czego mogą nas o niej nauczyć budowle sprzed setek i tysięcy lat? Dlaczego piękno i tajemnice antyku zamieniliśmy na szary, monotonny beton? Jak budować lepiej, zanim będzie za późno? Opowiada Victor Kossakovsky, reżyser pokazywanego na festiwalu Millennium Docs Against Gravity filmu Architecton.

Mateusz Demski: Architektura bardziej Pana przeraża czy zadziwia?

Czytaj dalej