Monsieur le bouton – dzwonnik z Notre Dame
i
"Godzinki Étienne'a Chevalier" (fragment), Jean Fouquet, 1452–1460 r./MET Museum
Opowieści

Monsieur le bouton – dzwonnik z Notre Dame

Przekrój
Czyta się 4 minuty

Kto nie czytał „Dzwonnika z Notre Dame” (inna wersja tytułu — „Katedra Marii Panny w Paryżu”), kto nie pamięta pięknej ekranizacji tej powieści Victora Hugo, kto nie słyszał o mrocznej postaci karłowatego olbrzyma Quasimodo, ten niech dalej nie czyta… Reporter „P.” w 1992 r. pojechał sprawdzić, kto dzwoni na wieżach Notre Dame.

Monsieur le bouton, jest pan równie niedostępny jak pański najsławniejszy poprzednik, Quasimodo. Łatwiej mi było dostać się do Pałacu Elizejskiego niż do pana.

Przesadza pan. Wystarczyło przyjść do katedry.

Pan żartuje. Strażnicy nie wpuścili mnie nawet do zakrystii, więc zacząłem szukać protekcji. Red. Jullien z „Le Nouvel Observateur”, w dodatku brat arcybiskupa Reims, polecił mnie księdzu Fournier. Dzięki temu, po kilku dalszych uprzejmych rozmowach, dotarłem do intendenta, tzn. dyrektora administracyjnego katedry. Pan Girard potraktował mnie elegancko, ale odmownie. Ponieważ dzwonnica należy do państwa, więc mogę kupić turystyczny bilet za 6 dolarów, wejść na wieżę i próbować nakłonić strażnika (napiwek to argument najlepszy), aby otwarł kolejne drzwi i pozwolił mi sfotografować wielki dzwon — Emmanuela. Na dalszą rozmowę pan intendent nie miał czasu — teraz pochłonięty jest całkowicie przygotowaniem inauguracji wielkich organów katedralnych.

Musi pan zrozumieć, że nie tylko nasz intendent, ale wszyscy w katedrze, ba — cała Francja żyje tym wydarzeniem. Organy Notre Dame — to chluba naszego kościoła, największy instrument w kraju i jeden

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Historyczny Przekrój przez Przekrój: 500 numerów
i
Od lewej: Jan Szwedo, Stasia Kolankówna, Józef Cercha, Jan Kamyczek, Maria Jarczyńska, H. Mortkowicz-Olczakowa, Renata Złoloryjska, Redaktor Naczelny. Siedzą: przy torcie poetka, Wiera Nadzieja-Miłosz, Merka Ziemiańska, Stefania Kisioł/archiwum, nr 25/1946
Wiedza i niewiedza

Historyczny Przekrój przez Przekrój: 500 numerów

Janina Ipohorska

Nastałem do „Przekroju” przy 5-tym numerze tego pisma. Redakcja mieściła się w jednym pokoju w tzw. „pałacu prasy” w Krakowie. Półeczka, wieszak, okrągły stół, dwa biurka. Przy jednym redaktor naczelny, przy drugim jego zastępca. Klienci, po wejściu do pokoju instynktownie kierowali się do biurka zastępcy, choć stało bokiem. Zastępca był bowiem bardzo eleganckim, reprezentacyjnym chłopem. Podczas gdy naczelny redaktorem. We dwóch robili pismo.

Pisali artykuły polityczne, podpisy pod zdjęcia „Polpressu”, fraszki, odpowiedzi redakcji, sprostowania, felietony, liryczne wiersze, skracali artykuły, robili korektę, rysowali ilustracje i winiety, sporządzali fotomontaże, wymyślali okładki, dowcipy. Jakoś dawali sobie radę, z pomocą sekretarki i maszynistki, w jednej osobie, przystojnej brunetki, która urzędowała w sąsiednim, wypożyczonym od „Dziennika Polskiego” pokoiku. (…) Była jeszcze woźna imieniem Władzia, ale mało o niej pamiętam, bo wyszła właśnie w tym czasie za mąż i zniknęła z dziennikarskiego horyzontu. Wspomniana wyżej sekretarka zdziwiła się, gdy dowiedziała się, że zostałem zaangażowany na stałe. „Będzie pan miał moc wolnego czasu – powiedziała. — I ciekawam, gdzie pan siądzie?” — Siadłem przy okrągłym stoliku (bez szuflady) i zabrałem się do skracania tekstów. Dalej jakoś to poszło. Kolejno przenieśliśmy się do lokalu od konsumu, gdzie okropnie pachniało śledziami, potem do innego gmachu przy drukarni, gdzie był większy lokal, ale też b. niewygodny, a potem do innego skrzydła tego gmachu, gdzie jesteśmy dzisiaj. Na ogół uważa się, że pomysły pionierskie są romantyczne i najpiękniejsze, i że trzeba wspominać je z łezką. My z łezką nie wspominamy. Nie wydaje nam się, byśmy z tych czasów pionierskich już wyszli. Wciąż mamy różne trudności, wciąż chodzimy późno spać, wciąż mamy za mało o jedni biurko w redakcji, i za mało o jeden dzień w tygodniu, wciąż czujemy się romantycznie i wciąż numer odbieramy z takim samym biciem serca, jak te pierwsze z 1945 roku. Czy się udał? Czy spełni swoje zadanie? Czy nasze artykuły przemówią do Czytelników? Czy numer będzie się podobał? A czy ten pięćsetny numer spodoba się Czytelnikom? Doprawdy, mam tremę, wcale nie mniejszą, niż przy pierwszych numerach.

Czytaj dalej