O zmarłych albo dobrze, albo prawdziwie.
Zacznę od informacji przeznaczonej w zasadzie dla wszystkich: na dwadzieścia minut proszę wyłączyć telefony. Konsolacja odbędzie się w kebabiarni Interpol na starówce, ewentualni cudzoziemcy trafią po zapachu.
Drodzy… Przy tej pracowitej dla wszystkich sobocie moglibyśmy, naturalnie, odprowadzić zmarłą do nieznanego nam świata w sposób zwyczajowo przyjęty: kilkoma dobrze znanymi frazami, które nie naruszają norm tego smutnego gatunku i nie uchybiają utrwalonej u nas tradycji. Sprowokowalibyśmy mniej komentarzy i plotek, gdybyśmy powiedzieli na przykład: długo pozostanie żywa w sercach tych, którzy ją znali, lub: odtąd będziemy się jednoczyć w cichym smutku wspomnień, albo: niechaj jej ziemia lekką będzie… czy coś w tym rodzaju. Jednakże mnie, nawiasem mówiąc, tak samo jak ją, zawsze irytowały klisze i „prawdziwe” prawdy. A już ta, że o zmarłych albo dobrze, albo wcale – dosłownie doprowadzała do szewskiej pasji. Czuję się w obowiązku wspominać swoją najlepszą przyjaciółkę mniej więcej taką, jaka była naprawdę. Dlaczego? Otóż dlatego, że spośród wszystkich tu obecnych, a może w ogóle ze wszystkich w naszym kraju, to ja znałam ją najlepiej. Zarówno fakty z jej życia (pogrzebane na zawsze w małym miasteczku), jak i plany, których nigdy nie zrealizowała. Mimo iż ja jestem wybitnie nieśmiała, a ona była wręcz zadziorna, wszelako coś nas łączyło. Niektórzy nawet mylili nasze twarze, gusty i opinie, być może przez to, że publicznie, głównie na spotkaniach autorskich podczas targów książki lub na imprezach organizowanych przez wydawnictwa, występowałyśmy razem. Niewątpliwie starzała się, tyła, siwiała i popadała w smutek znacznie szybciej niż ja. Pewnego razu powiedziała, że to nie lata ją postarzają, ale spostrzeżenia. Owszem, infantylni optymiści z żywym temperamentem najdłużej zachowują swój urok i powab, też to zauważyłam. Ilekroć zgubiła kolczyki, nigdy nie kupowała w zamian nowych, podczas gdy ja w takiej sytuacji już na drugi dzień fundowałam sobie jeszcze droższe, przeważnie takie z kryształkami Swarovskiego. Kiedy wysuwała pomadkę w sztyfcie, której został już tylko skrawek, smuciła się, że szminka się kończy. Dla mnie taki skrawek był oznaką początku. Zdecydowanie częściej ode mnie myślała o śmierci. O mowach pogrzebowych też. Ja do dziś zachowałam młodzieńczą formę… i figurę. Ona już