Wejście do budynku, w którym zginęła Joan Vollmer, w modnej dziś dzielnicy Roma w mieście Meksyk, nie wyróżnia się niczym szczególnym.
To czarne metalowe drzwi z szybkami u góry, z białym sprayowym bohomazem na jednym skrzydle. Nie ma żadnej tabliczki informującej, że stało się to właśnie tu, 6 września 1951 r. Wiem dzięki przewodnikowi, który przyprowadził mnie w to miejsce. Za rogiem, przy Calle Chihuahua, znajduje się bar, w którym podobno bywał ten, który pociągnął wtedy za spust: mąż Jean i ojciec jej dziecka – kultowy pisarz William S. Burroughs.
Na ścianie niedużego lokalu, w którym można zamówić wspaniałe tacos, wisi reprodukcja słynnej fotografii Roberta Mapplethorpe’a przedstawiającej autora Nagiego lunchu i Patti Smith. Pisarz siedzi, a piosenkarka stoi za jego plecami i opiera dłonie na jego ramionach. Patrzą prosto w obiektyw: dwoje outsiderów. Właściciel knajpki bezbłędnie rozpoznaje typ turystki – gapię się przecież na zdjęcie – i razem z zamówieniem przynosi pismo literackie poświęcone meksykańskiemu okresowi życia tego osobliwego twórcy: wizjonera, narkomana, prekursora postmodernizmu, najbardziej utalentowanego z bitników. I zabójcy.
Nikt nie wie, jak dokładnie przebiegał ów feralny wrześniowy wieczór 1951 r. Według najbardziej rozpowszechnionej wersji wydarzeń Burroughs, miłośnik broni palnej, celował do szklanki z dżinem, którą Vollmer na jego prośbę umieściła na swojej głowie. W kolejnych latach pisarz na przemian podtrzymywał i dementował tę wersję. W trakcie procesu zeznał, że kobieta zginęła na skutek przypadkowego wystrzału podczas czyszczenia broni (co potwierdzili świadkowie zdarzenia, przyjaciele Burroughsa). Dzięki manipulacjom znajomego meksykańskiego prawnika nigdy nie poniósł kary. Wiemy, że oboje ‒ Burroughs i Vollmer ‒ nadużywali alkoholu oraz innych substancji psychoaktywnych i że zabójstwo najpewniej nie było umyślne. Pisarz twierdził potem, że cała jego twórczość stanowiła reakcję na tamtą tragedię; że pisząc, próbował się uwolnić. Wielbiciele słyszeli w tym wyznaniu skruchę, dowód na to, iż Burroughs bardzo cierpiał. Ale przecież w tym stwierdzeniu jest również sugestia, że gdyby nie śmierć kobiety, nie byłoby genialnego twórcy. Joan stała się w ten sposób jeszcze jedną kobiecą ofiarą złożoną na ołtarzu sztuki: czytelnicy Burroughsa muszą o tym pamiętać.
A czytelników – i czytelniczek – nie brakuje. William S. Burroughs (1914–1997) był jednym z najbardziej wpływowych autorów XX w. Jego książki inspirowały pisarzy i poetów, ale też takie postacie jak Kurt Cobain, David Bowie czy Laurie Anderson. W piosence Lust for life Iggy’ego Popa pojawiają się frazy z powieści Wybuchowy bilet (1962, tłum. Mateusz Janiszewski), z kolei określenie „heavy metal” zostało zaczerpnięte z książki Nova Express (1964). W latach 70., jako przybrany ojciec punka, znajdował się w centrum nowojorskiej kontrkultury; w latach 80. zaczęto rozpoznawać w nim jednego z najwybitniejszych przedstawicieli amerykańskiego postmodernizmu. Skąd taka siła oddziaływania?
„Piszę dla ludzi, których interesują nieodkryte obszary psychiki” ‒ mówił. Połączenie przenikliwej inteligencji Burroughsa z mrocznym okultyzmem jest, w istocie, fascynujące. Jego teorie na temat języka są jednocześnie obłąkańcze i wizjonerskie, a niemożliwość poprowadzenia klarownej granicy między paranoją a wizjonerstwem mówi coś także o naszych czasach. Weźmy na przykład najsłynniejsze zdanie: „Język jest wirusem z kosmosu” ‒ to oczywiście wariactwo. Jeśli jednak wziąć pod uwagę, w jakim stopniu język ‒ zwłaszcza w połączeniu z nowoczesnymi technologiami ‒ kolonizuje nasze umysły, dochodzimy do wniosku, że coś tu jest na rzeczy. Według Burroughsa zakażenie manifestowało się niszczycielskim działaniem człowieka na wielu poziomach: od bomby atomowej po wymuszoną przez kapitalizm marność codziennej egzystencji. To, co dla nas stanowi znakomitą metaforę, zdaniem Burroughsa było faktem: język był wirusem, a rozgadane ludzkie ego – obcym pasożytującym na ciele i duszy. Cut-up, czyli technika fragmentacji tekstu, którą pisarz posługiwał się od lat 60., miała być sposobem na uwolnienie się od tych sił, na dekolonizację umysłu.
Burroughs urodził się w zamożnej, mieszczańskiej rodzinie (jego dziadek stworzył nowy model bankowej maszyny liczącej). W latach 1932–1936 studiował literaturę na Harvardzie, jednocześnie eksplorując lokalną kontrkulturę homoseksualną (Joan to jedyna kobieta, z jaką był związany). Wkrótce potem wyruszył w pierwszą podróż na Stary Kontynent, podczas której zawarł fikcyjne małżeństwo z Ilse Herzfeld Klapper, Niemką żydowskiego pochodzenia, aby umożliwić jej wyjazd z Europy. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych mieszkał w Nowym Jorku, Chicago, Teksasie oraz Luizjanie; w tym czasie poznał głównych przedstawicieli pokolenia bitników: Allena Ginsberga i Jacka Kerouaca, a za ich pośrednictwem ‒ Joan Vollmer. Po tragicznym wypadku wyjechał do Kolumbii i Peru, aby następnie osiąść na pewien czas w Tangerze. To w Afryce powstała jego najbardziej znana powieść, Nagi lunch (1959, tłum. Edward Arden). Wrócił do Nowego Jorku, ale do końca życia dużo podróżował. Jego ogromny dorobek do dziś wzbudza zainteresowanie czytelników i badaczy literatury.
Trudno oprzeć się hipnotyzującym wizjom Burroughsa, w których daje się dostrzec prawdę o naszym świecie (przemoc, obsesję na punkcie kontroli, uzależnienie jako powszechny stan umysłu). Ciekawy jest jego ambiwalentny stosunek do kultury amerykańskiej, fascynuje buntownicza postawa i tęsknota za wolnością, bezkompromisowość jego nadal szokującego dzieła. Czy da się oddzielić to, co w tym pisarstwie autentycznie wywrotowe, od podskórnego maskulinizmu, obsesji na punkcie broni palnej i przemocy? Nie wiem. Jakie byłyby jego książki, gdyby Joan przeżyła? A może trzeba by je dopiero napisać?