Mrok Białego Miasta Mrok Białego Miasta
i
Ulica Dizengoffa nazywana niegdyś Polami Elizejskimi Tel Awiwu. Zdjęcie pochodzi z lat 30. XX w. Library of Congress Prints and Photographs Division Washington, D.C./Wikimedia Commons (domena publiczna)
Opowieści

Mrok Białego Miasta

Sharon Rotbard
Czyta się 18 minut

Metropolie i opowieści powstają w podobny sposób: zawsze tworzą je zwycięzcy, dla zwycięzców i zgodnie ze świadectwami zwycięzców. Izraelski architekt odkrywa kulisy powstania białego, modernistycznego Tel Awiwu.

Izraelska architektura ma być może większą skłonność do ujawniania własnej polityczności niż inne tradycje architektoniczne. Historia kanonizacji Białego Miasta Tel Awiwu nie stanowi tu wyjątku. Droga, jaką przebył mit Białego Miasta – od skromnej wystawy po światowe uznanie – pokazuje, jak izraelska architektura ujawnia, przerabia i wykorzystuje inne ekonomie polityczne: w tym wypadku politykę UNESCO i światowej architektury. Z punktu widzenia Izraela praktyczny sens wpisania Tel Awiwu na listę światowego dziedzictwa UNESCO polega na publicznym zobowiązaniu miasta – przed całym światem – do realizacji wyznaczonej mu roli Białego Miasta.

Co takiego obiecał Tel Awiw, przyjmując certyfikat UNESCO? ­Zasadniczo, że stanie się bielszy – że się wybieli do czysta. Oczywiście, gdyby był biały wcześniej, cała ta operacja nie miałaby sensu. Jednak realizacja ­politycznego zobowiązania wobec ­UNESCO okazuje się jeszcze ciekawsza, gdy zdamy sobie sprawę, że Tel Awiw dostał ­carte blanche nie w nagrodę za to, że faktycznie jest biały, lecz dlatego, że chce być biały.

Oczywiście w tym, że architektoniczną biel Tel Awiwu przedstawia się jako przejaw ogólniejszej „chęci, by być białym”, jest coś politycznie niepokojącego. To kwestia w ogóle problematyczna, bo białe chce być tylko to, co białe nie jest. Pomijając problem tradycyjnego, dobrze znanego białego rasizmu, koncepcja architektonicznej bieli mogła się narodzić tylko w Europie, gdzie biel dominuje we wszystkich sferach życia. Mało prawdopodobne, żeby „chęć bycia białym” przeniknęła ze społeczności afroamerykańskich lub afroeuropejskich, a jeszcze mniej – żeby przeniknęła z postkolonialnej Afryki, gdzie zaprzeczanie kolorowi własnej skóry nie przyniosłoby przecież mieszkańcom żadnych korzyści. Nawet jeśli, jak zauważa Frantz Fanon, dialektyka „chęci bycia Białym” i oporu wobec tego pragnienia stanowi istotny i nieunikniony element tego, co znaczy być Czarnym poddanym europejskiej dominacji, nie mogłaby się ona stać silną ideologią czy popieraną społecznie strategią. W najlepszym razie mogłaby stanowić indywidualną taktykę przetrwania, w najgorszym zaś – formę kapitulacji.

Białe pudełko

Na temat poszukiwania bieli i jej zastosowania w architekturze nowoczesnej napisano bardzo wiele między innymi dlatego, że architektonicznym obrazem, który budzi największe spory, jest sztandarowe białe pudełko. Dla Le Corbusiera, głównego propagandysty modernizmu, biel była idealną bazą dla klinicznie czystej i precyzyjnej „gry brył w świetle”. Dla Adolfa Loosa stanowiła wyraźną

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Zaułki zaufania Zaułki zaufania
i
Cytadela w centrum starego miasta została zniszczona w 2010 r. i ponownie otwarta dla zwiedzających w 2018 r., zdjęcie z przełomu XIX/zdjęcie: domena publiczna
Wiedza i niewiedza

Zaułki zaufania

Paulina Wilk

Aleppo było misternym gobelinem utkanym z gwaru, tłumu, chłodnych podwórek, świątyń i łaźni, historii i teraźniejszości. Wspólnotą. Kilka lat temu jego stragany zmieniły się w okopy, a ogrody – w cmentarzyska, ale w jednym z najdłużej zamieszkiwanych miejsc świata nadzieja nie umiera nigdy.

Samo południe, żar leje się z nieba. Wysiadamy z autobusu na spuchniętych nogach. Za nami tygodniowa przeprawa lądowa z Polski przez Ukrainę, Rumunię, Bułgarię i Turcję aż do granicy z Syrią, gdzie na posterunku – pod świdrującym wzrokiem patrzących na nas z portretów Hafiza al-Asada i jego syna Baszara – spędzamy długie godziny w oczekiwaniu na stempel wjazdowy. Jest lato 2001 r., Asad ojciec umarł rok wcześ­niej, władzę przejął jego syn. Mało z tego rozumiemy, chyba tylko tyle, że właśnie wjeżdżamy do kraju, w którym połowa stron internetowych jest niedostępna, a każdy kelner może być agentem reżimu.

Czytaj dalej