Powietrze przesycone snami, odważnymi hasłami, pełne rewolucyjnej energii. Nieokiełznane myśli niesione przez literaturę i sztukę, zwiastujące upragnione zmiany. Surrealistyczne przebudzenie… ale nie w Polsce.
Jak to się stało, że w Polsce nie było surrealizmu? Oto pytanie, które wbrew pozorom nie łączy się tylko z historią sztuki. Ba, historia sztuki jest zaledwie na wierzchołku góry lodowej, jaką stanowi problem surrealizmu. Dlaczego jednak pytać o surrealizm właśnie teraz?
Jeżeli byli Państwo tak uprzejmi, by zajrzeć do mojego felietonu, to znaczy, że nadeszła wiosna, a w londyńskiej galerii Tate Modern trwa właśnie wystawa Surrealizm ponad granicami.
Nie będę ukrywał, że nie widziałem tej wystawy. Piszę te słowa w listopadzie; w moim czasie teraźniejszym Surrealizm ponad granicami jeszcze nie został otwarty, dopiero zapowiada się na hit. Muszę więc poczekać do wiosny. W Państwa teraźniejszości wystawa najprawdopodobniej już trwa. Czy rzeczywiście jest przebojem? Zapewne tak – najbardziej przygodowy nurt XX-wiecznej awangardy w najpotężniejszej galerii w Europie. Praktycznie rzecz biorąc, to się nie może nie udać. Najpewniej wystawa stała się też przedmiotem ożywionych dyskusji o tym, czy galeria Tate zdołała spełnić swoje obietnice – zapowiadano napisanie historii surrealizmu na nowo.
Jakkolwiek potoczą się losy londyńskiej wystawy – nawet gdybyśmy mieli jej nigdy nie zobaczyć albo gdybyśmy mieli męczyć się z nią w wersji online – sprawa surrealizmu pozostanie aktualna. Również – a właściwie tym bardziej – dlatego, że podejmuje się ją w kraju, w którym surrealizm się nie przyjął.
Wyobraźnią w stary porządek
Podjęte w Londynie przepisywanie dziejów tego kierunku w sztuce dotyczy przede wszystkim dwóch kwestii: geografii i genderu. Stara historia surrealizmu była opowieścią o przygodach młodych, białych mężczyzn z Paryża. Nowa rozgrywa się na wielu kontynentach i bierze w niej udział mnóstwo kobiet, których wkład w patriarchalnej narracji przez dekady spowijało gęstniejące milczenie.
A więc Surrealizm ponad granicami. Owszem, ale przecież nie ponad wszystkimi. Nasza pozostała dla surrealizmu tak szczelna jak granice, o których marzą osoby gustujące w murach, drutach, kontrolach i patrolach. Jednakże nawet takie wymarzone granice nie są zupełnie nieprzepuszczalne, ktoś zawsze się przemknie. Tak było też w przypadku surrealizmu – w polskiej sztuce znajdą się tacy, którzy mieli z tym kierunkiem romans, a nawet tacy, którzy wzięli z nim ślub. Weźmy choćby Tadeusza Kantora, by posłużyć się nazwiskiem ciężkiego kalibru. A jednak to właśnie Kantor powiedział, że w Polsce surrealizmu nie było. Dlaczego? Ponieważ w Polsce panował katolicyzm.
Kimże jesteśmy, by spierać się z Kantorem? W końcu jako artysta, który uprawiał w Polsce surrealizm, wie chyba najlepiej, czy takie zjawisko miało tu miejsce, czy nie. Co do katolicyzmu to w naszym kraju muszą – choć trochę, chcąc nie chcąc – znać się na nim wszyscy, nie wyłączając nawet ochrzczonych w wierze katolików. Mimo to stwierdzenie Kantora należy uznać nie tyle za wyjaśnienie nieobecności surrealizmu, ile za skrót myślowy.
Dokąd on jednak prowadzi?
Zanim ruszymy wskazanym przez Kantora skrótem, proponuję zatrzymać się i ustalić fakty.
Sto lat temu w Europie roiło się od młodych ludzi, którzy chcieli zmienić świat – najlepiej tak, żeby rodzona matka go nie poznała. Czy można im się dziwić? Było to pokolenie weteranów pierwszej wojny światowej, na której frontach stary porządek został doszczętnie skompromitowany. Trzeba tu uczciwie powiedzieć, że wśród konceptów na nowy wspaniały świat nie zabrakło fatalnych pomysłów zmieniających go na gorsze; jednym z najbardziej (nie)sławnych produktów ideowych generacji weteranów był przecież faszyzm. Swoją drogą to ciekawe, jak z tych samych przesłanek można wyciągnąć zupełnie przeciwstawne wnioski: kiedy jedni knuli, jak by tu urządzić na Ziemi piekło porządku totalnego, inni próbowali go podważyć – i wynaleźli surrealizm.
Sztuka jest jak kometa. Warto śledzić trajektorie komet i ruchy w sztuce – to znaki na niebie i ziemi, które niechybnie zapowiadają zmiany. Przed pierwszą wojną światową stary porządek mógł z pozoru wyglądać, jakby miał trwać w niezmiennej postaci bez końca, ale sztuka w tym czasie miotała się już w konwulsjach gwałtownych transformacji. Każdy rok przynosił nowy artystyczny kierunek, a po wielkiej wojnie dynamika drgań tylko przybrała na sile. Surrealizm nie był jednak kolejnym z niezliczonych modernistycznych „-izmów”. Kuratorzy wystawy w galerii Tate twierdzą, że w ogóle nie był to kierunek artystyczny, lecz stan umysłu. Zużyty bon mot, ale przecież trafiony. Jeżeli wszystko poszło dobrze i wystawa w Londynie jest otwarta, mogą Państwo na niej zobaczyć jak na dłoni, że o żadnym stylu nie ma tu mowy i surrealizm może być praktycznie wszystkim: obrazem niemal fotorealistycznym i obrazem niemal abstrakcyjnym, obiektem, filmem, fotomontażem, poezją, a także – last but not least – polityką.
Wywrotowy potencjał snów
W 1924 r. w Paryżu ukazał się Manifest surrealizmu. Stał za nim André Breton – intelektualny awanturnik, ale obdarzony genialną intuicją. Katolicko-drobnomieszczańskie wychowanie zafundowane mu przez rodziców nie wytrzymało konfrontacji z lekturą XIX-wiecznych dekadentów. Reszty dokonała wojna, „kloaka krwi, głupoty i błota”, z której wyniósł dożywotnią nienawiść do nacjonalizmu, munduru, państwa i władzy. Dzięki armii nawiązał jednak również brzemienne w skutki znajomości. Służył jako medyk w szpitalu wojskowym i tak się złożyło, że wśród jego pacjentów znaleźli się ranni poeci, którzy walczyli na froncie: Jacques Vaché i sam Guillaume Apollinaire, jeden z ojców chrzestnych surrealizmu.
Po wojnie Breton, jako sympatyk anarchizmu, związał się z dadaistami. Ich podstawowy oręż w walce z systemem – absurd – wydawał mu się jednak niewystarczający. Chciał sięgać głębiej. Dokąd? Oczywiście do podświadomości. Manifest surrealistyczny wspierał się na barkach dwóch gigantów: jednym był Freud, a drugim Marks. Novum Bretonowskiego konceptu polegało na znalezieniu punktu przecięcia idei psychoanalizy i marksizmu. Odkrycie go umożliwiło wyzwolenie rewolucyjnego potencjału snów i podświadomości. Owego wyzwolenia zamierzano dokonać najpierw w sztuce, ale niedługo potem także w innych obszarach rzeczywistości. Wizje twórców miały odegrać rolę płomienia, od którego zajmie się całe społeczeństwo.
Znamy się teraz wszyscy na wirusach, więc powiedzmy, że surrealizm był jak wirus – rozniósł się błyskawicznie po świecie. Dlaczego Polacy okazali się na niego odporni? Czy – jak twierdził Kantor – szczepionką okazał się katolicyzm? Kuszące wyjaśnienie, jednak niewystarczające; na Surrealizmie bez granic można się przekonać, że katoliccy Hiszpanie, Meksykanie i mieszkańcy Ameryki Południowej okazali się niezwykle podatni na tę infekcję. Teoria o regionalnej odporności też nie wytrzymuje próby faktów – potężnym ośrodkiem surrealizmu w Europie Środkowej były Czechy.
Psychoanalitycy powiadają, że jeżeli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o podświadomość. Czyż nie tu leży pies pogrzebany (andaluzyjski, chciałoby się rzec) – w polskiej niechęci do psychoanalizy, dziedziny, która przyjmowała się nad Wisłą z trudnościami nie mniejszymi niż surrealizm? Przywiązanie do katolicyzmu z jego nieufnym, moralizatorskim i patriarchalnym stosunkiem do seksualności nie pomagało w otwarciu się na psychoanalizę (a także na surrealizm). Punkt dla Kantora. W Polsce religia sprzęgła się jednak dodatkowo z narodowym romantyzmem. Bojąc się samych siebie, nie jesteśmy skorzy do babrania się we własnym wnętrzu. Co w nim można znaleźć? Potwora? Pół biedy. Straszniejsze byłoby odkrycie, że w owym wnętrzu kryje się ktoś zupełnie zwykły, banalny, taki jak wszyscy. Od kładzenia się na kozetce Polacy woleli zatem chowanie się w świecie narodowych mitów. Zamiast oświetlać mroki podświadomości, pogrążać się w nich głębiej. Lepiej za wiele nie widzieć, bo widok mógłby okazać się rozczarowujący.
Skoro nie przeszliśmy zbiorowej psychoanalizy, to żyjemy w nieprzepracowanej podświadomości, pogrążeni w niezinterpretowanym śnie. Nawet marksistowska rewolucja miała przecież u nas charakter prześniony, jak dowiódł tego swego czasu prof. Leder.
Bezsenność to męka, ale spać zbyt długo też nie jest zdrowo, szczególnie gdy ma się sny, jakie zwykło śnić się w Polsce: duszne, pełne koszmarów, poczucia winy, resentymentów i majaków stłumionej seksualności. Czy jest szansa na przebudzenie? Szukając jego zwiastunów, warto obserwować artystów. A tak się składa, że ostatnio w Polsce przez młodą sztukę przechodzi potężna fala surrealizmu. Przypadek? Nie sądzę! To zawsze zaczyna się od sztuki. Niektórzy widzą w młodych surrealistach eskapistów i eskapistki – osoby, które nie chcą wychodzić na barykady i walczyć o realne zmiany, więc uciekają od nieznośnej rzeczywistości w zakamarki podświadomości. Myślę, że się mylą, a rzekomi dezerterzy wrócą ze swoich głębinowych wypraw, przynosząc na powierzchnię rzeczywistości wywrotową, emancypacyjną energię snów, której pokłady dawno temu odkryli Breton i jego międzynarodówka. Parafrazując Bretona: przebudzenie będzie surrealistyczne, albo nie będzie go wcale.