„Na pewno zrobił to czarnuch” „Na pewno zrobił to czarnuch”
Przemyślenia

„Na pewno zrobił to czarnuch”

Anna Wyrwik
Czyta się 4 minuty

Od 25 maja po Stanach Zjednoczonych Ameryki czarni i biali, młodzi i starzy, kobiety i mężczyźni maszerują pod transparentami Black Lives Matter, gubernatorowie i burmistrzowie reformują policję i nawet Trump podpisał już odpowiednią ustawę; media grzmią, analizują i komentują, a po świecie rozlały się tysiące zdjęć, filmików, artykułów, relacji, reportaży i dzięki nim postępuje uświadomienie, że rasizm w USA nie skończył się ani w latach 60., ani w 70., ani nawet z końcem XX w., ale że trwa, będąc – jak dziś wszyscy go nazywają – rasizmem systemowym. Coś ruszyło i już się nie zatrzyma. W tę akcję dobrze wpisuje się film Tylko sprawiedliwość.

Destin Daniel Cretton nakręcił go długo przed tym, zanim w Minneapolis został zabity George Floyd. To takie klasyczne połączenie filmu sądowego z wątkiem niewinnie oskarżonego, a takich oskarżonych – czarnoskórych – było w amerykańskim kinie wielu, choćby Fonny z mającego premierę w zeszłym roku Gdyby ulica Beale umiała mówić opartego na powieści Jamesa Baldwina pod tym samym tytułem. Tutaj podstawą była prawdziwa historia o Walterze „Johnnym D.” McMillianie (zagrał go Jamie Foxx), który w 1987 r. został aresztowany, a następnie skazany za zabójstwo Rondy Morrison. Za czyn, którego nie popełnił. Rzecz dzieje się w Alabamie, a krajobraz i klimat mimo różnicy lat i miejsc przypominają ten z Wirginii pod koniec lat 50. i 60. z filmu Loving o Richardzie i Mildred Lovingach, którzy przez lata walczyli w sądach o uznanie swojego małżeństwa, bo w ich stanie prawo zabraniało związków międzyrasowych. U Crettona do Alabamy przyjeżdża młody absolwent Harvardu Bryan Stevenson (Michael B. Jordan), by pro bono pomagać niesłusznie skazanym. Jedną z jego głównych spraw staje się właśnie ta dotycząca McMilliana.

Bryan ma więcej takich „klientów” i tu ciekawy jest wątek Herberta Richardsona (Rob Morgan), weterana z Wietnamu, który jako jedyny przeżył atak na jego oddział. Cierpi na PTSD, ma problemy z psychiką, a system zostawił go samemu sobie. To proste, ale zarazem bardziej dosadne spojrzenie na los żołnierza, który kiedyś walczył dla Ameryki, a którego ta Ameryka porzuciła, niż to, które Spike Lee prezentuje w Pięciu braciach. Historie opowiadane przez kolejne postacie budują kontekst systemu, w którym – jak mówi jeden z bohaterów – „Stajesz się winny w dniu swoich narodzin”. Oglądam Tylko sprawiedliwość, a w głowie wciąż słyszę „I can’t breathe” Floyda. Afroamerykanin boi się zeznawać na policji, boi się sprzeciwić, boi się wyjść z domu. Afroamerykanina można aresztować ot tak, bo – kolejny cytat z filmu – „Na pewno zrobił to czarnuch, więc jeśli nie ty, bekniesz za swojego ziomka”. Czarne słowo versus białe słowo to nierówna walka, o czym przecież mówi się w wydanej w 1960 r. powieści Zabić drozda, kilkakrotnie przywoływanej w filmie. Harper Lee pisała ją w Monroeville w Alabamie, w mieście, w którym mieszkał McMillian.

Jednym z głównych tematów filmu jest kara śmierci. Na co dzień się tak nad tym nie zastanawiamy, bo u nas jej nie ma, jest gdzieś tam daleko w USA jako filmowy obrazek, część tamtejszej kultury. Tymczasem coraz bardziej dociera do nas, że przecież to zabijanie ludzi za ich czyny na krześle elektrycznym i to nie tylko jakichś seryjnych morderców, ale morderców jednorazowych, morderców w afekcie, morderców, którzy nie są mordercami, bo zostali niesłusznie skazani (!). I że ma to miejsce w świecie – jak to nazywamy – cywilizowanym, w kraju Zachodu, w XXI w.

Wielość wątków i szersze podejście do tematu, nieskupionego jedynie na kolorze skóry, ale na ogólnej systemowej niesprawiedliwości to największe zalety filmu Crettona. Jest równy, zrobiony klasycznie, z dobrą grą aktorską. I przede wszystkim ważny, a temat, jak widać z obrazków amerykańskich ulic, też wciąż pozostaje ważny i aktualny. Ta systemowa niesprawiedliwość jest jednym z nieodłącznych atrybutów biedy. Bo sprawiedliwość, która miała być dla wszystkich, stała się dobrem luksusowym, oczywiście dla tych bogatych, a że bogaci są zazwyczaj biali, a czarni są zazwyczaj biedni, to ci drudzy nie mogą liczyć na dobrego adwokata, na zaangażowanego adwokata, na uczciwy proces, na równość i sprawiedliwość. Bo w dniu narodzin stali się winni, tak jak wielu innych ludzi – nie tylko przez kolor skóry, ale status społeczny, kapitał ekonomiczny i kulturowy rodziny i miejsca pochodzenia – znalazło się w dniu narodzi na gorszych pozycjach. W Ameryce jest to chyba coraz bardziej widoczne. Bieda versus sprawiedliwość – jak mówi Bryan.


Dzięki Tobie, możemy zrobić jeszcze więcej – wesprzyj nas! 
Fundacja PRZEKRÓJ

Czytaj również:

Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych
i
Protestujący pod hasłem „Black Lives Matter”, listopad 2015 r., zdjęcie: Johnny Silvercloud/Wikimedia Commons
Opowieści

Black Lives Matter, czyli dlaczego Superman nie ratował czarnych

Anna Wyrwik

Harlem. Rok 2018. Idę od strony Amsterdam Avenue i nagle niepostrzeżenie zaczynam czuć te wibracje, tę atmosferę, ten klimat, tysiące barw, tę szczerość i prawdziwość tak, że od razu ją się lubi, a tamtych z dołu Manhattanu w garniturach i kostiumach, chodzących pomiędzy biurowcami ma się ochotę powiesić na wieszakach w garderobie.

Tu nie chodzi o street art, jakiś miejski design, multikulturowy bałagan, tu chodzi o duszę, o duszę i muzykę, która gra zewsząd, z zaparkowanego parę metrów dalej przy chodniku brązowego jeepa, ze sklepu spożywczego, ze stoiska z płytami, z okna na trzecim piętrze kamienicy, z głośnika na ciągniętym po ulicy wózku przez mężczyznę w czapeczce baseballowej. Ludzie tańczą, a nawet jak nie tańczą, to poruszają się w rytm muzyki, a nawet jak muzyka nie gra w oczywisty sposób z głośników, to wciąż jest w tym gwarze, który układa się w nuty w rozmowie dwóch kobiet stojących przed pralnią. Idę Sto Dwudziestą Siódmą na wchód, kolejne ulice, dzieci w szkolnych mundurkach wracają ze szkoły i tańczą do R’n’B z boomboxa trzymanego leniwie przez chłopaka z grupki siedzącej na wysokich schodach brązowej kamienicy. Jedno z okien na piętrze zamiast szyby ma wygiętą dyktę, taką, jaką zabija się witryny sklepowe w czasie zamieszek. Przed sklepami siedzą ludzie, w sklepach kupują losy na loterię, ulicą przejeżdża samochód z głośnikami prawie na wierzchu, prawie w szybach. Soul. Odwiedzam The National Jazz Museum na Sto Dwudziestej Dziewiątej, które jest całkiem bez sensu, bo praktycznie nic w nim nie ma poza paroma instrumentami, plakatami i książkami do kupienia, ma tylko dumną nazwę, ale przede wszystkim liczy się fakt, że jest na Harlemie.

Czytaj dalej