Kim Oleg Kulik był w poprzednim życiu, dlaczego polskim księdzem, i co go za spotkało? Dlaczego gryzł krytyków i czemu już tego nie robi? Dlaczego światem powinny rządzić roboty i artyści? I dlaczego dla Kulika najważniejszym Polakiem jest Paweł Adamowicz?
Pamiętacie człowieka-małpę z filmu Östlunda The Square? Performera, który wcielał się w goryla i miał uświetnić występem elegancki bankiet towarzystwa przyjaciół szwedzkiego muzeum sztuki współczesnej? W filmie performer, owszem, uświetnia, ale wychodzi z roli artysty, wchodząc w rolę małpy, zwierzęcia, które wprowadza element dzikości w spotkanie kulturalnych obywateli pierwszego świata. Występ wymyka się spod kontroli. Człowiek-małpa skacze po stołach, tłucze naczynia, z iście zwierzęcym wigorem zaczepia kobiety i terroryzuje miłośników sztuki. Odnosi sukces – w tym sensie, że ze zblazowanej artworldowej publiki udaje mu się wykrzesać moment prawdy. Zgromadzeni, początkowo przerażeni nieokiełznaną zwierzęcością performera, przekuwają w końcu strach w agresję i też wychodzą ze swojej roli koneserów artystycznych eksperymentów: wściekli, rzucają się jak bestie na artystę i spuszczają mu brutalny łomot.
Scenka z filmu jest nie tylko paradna, ale też osnuta na autentycznych wydarzeniach. Podobnie jak w The Square, miały one miejsce w Sztokholmie. Performer, który zainspirował Östlunda, wcielił się we wściekłego psa, a był nim moskiewski akcjonista Oleg Kulik, artysta, który w latach 90. warczał na zachodni artworld i gryzł go (dosłownie!) do krwi.
Co robi dziś? Kiedy usłyszałem, że Kulik pojawi się na Międzynarodowych Spotkaniach Performerów w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, nie mogłem sobie darować zobaczenia na żywo artysty, który swego czasu był żywym symbolem Wschodniej Europy po podniesieniu Żelaznej Kurtyny: Europy nieprzewidywalnej, nieoswojonej, być może zarażonej jakąś postkomunistyczną wścieklizną.
Czy Kulik będzie mnie pamiętał?