
Andrzej Muszyński, powieściopisarz i reportażysta, opowiada o tym, że doświadczenie bezpłodności na wsi ma inny charakter niż w mieście, o tym, jak się żyje na prowincji i kim są jej mieszkańcy, ale też o tym, że natura i kultura mają wspólne wzorce.
Paulina Małochleb: Dlaczego trudniej być bezpłodnym we wsi niż w dużym mieście?
Andrzej Muszyński: Odpowiedź jest dosyć prosta – na wsi wciąż więcej widać. Możesz się skryć w swojej dziupli, a i tak wszystko wylezie. Prawda się nie ukryje, i ma to swoje plusy. Minus jest taki, że opresja, jeśli wystąpi, może zabić. W mojej książce ta opresja wobec bohaterów występuje, ale ona, to trzeba podkreślić, wiąże się raczej nie z sytuacją zdrowotną Władka i Joanny, a tym, że Władek wciska nos tam, gdzie nie trzeba. Chodzi o pewien prastary coroczny rytuał w Skałach Chochołowych, w trakcie którego gromadzą się ludzie, którzy nie mogą mieć dzieci i bardzo z tego powodu cierpią. Rytuał przebiega poza środowiskiem parafii to niektórych drażni. Myślę, że gdyby nie to, dali by im spokój. Oczywiście pojawiają się w opowieści paskudne typy, pijaczki spod sklepu, którzy nabijają się z bezdzietności Władka, więc Władek postanawia im spuścić wp…. Sami się o to proszą. Jakieś dzieciaki, które wiedzą o problemie Władka i Joanny, przyglądają im się uważnie zza płotu, bo bezpłodność to pewna atrakcja, gdy się mieszka w domu z siedmiorgiem rodzeństwa. Takie sceny są po prostu na prostym wiejskim tle bardziej wyraziste. Znam taki wielki dom, w którym mieszka tylko jedna para, staruszkowie, wiadomo z jakiego powodu. Uwierz, nie znam smutniejszej kobiety. Z nią nie da się rozmawiać. Z kolei on, facet któremu zostało pewnie parę lat życia, zachowuje się przy bobasach nietypowo: wypytuje o dziwne sprawy, a czy już chodzi, a czy ładnie je itd. Inna scena, z życia: nowy dom, nowi ludzie we wsi. Drogą jeździ miejscowa kobieta i chce się z nimi zaprzyjaźnić. Zagaduje. Rozmawiają o budowie domu, roślinach itd. Nagle pyta: „A dzieci państwo macie?”, na co młoda kobieta, stojąca po drugiej stronie płotu, zaczyna płakać. Mówi, że nie może. Właśnie nie udał się drugi zabieg in vitro. Kobieta na rowerze nie wie, co zrobić. Panikuje, przeprasza, mówi, że będzie się modlić i spieprza tak, że się za nią kurzy.
Be