Na wyspie poza czasem Na wyspie poza czasem
i
fot. Mira Kubasińska, Józefów, 1979 lub 1980
Przemyślenia

Na wyspie poza czasem

O Tadeuszu Nalepie
Jan Błaszczak
Czyta się 17 minut

Na ekrany kin lada moment trafi wyczekiwany pełnometrażowy film Mariusza Wilczyńskiego „Zabij to i wyjedź z tego miasta”. Światowej sławy reżyser animacji opowiada o jednym z bohaterów swojego dzieła, Tadeuszu Nalepie, i o niezwykłej przyjaźni, jaka połączyła go z liderem Breakoutu na ponad ćwierć wieku. Rozmawiał Jan Błaszczak

Jan Błaszczak: Zaproponowałem Panu rozmowę kluczem breakoutowym, bo mam wrażenie, że właśnie Tadeusz Nalepa i jego muzyka są kluczem – choć nieuniwersalnym – do pańskiego filmu. To jest piętrowa konstrukcja, więc proszę o chwilę cierpliwości. Tytuł pańskiego filmu jest nawiązaniem do dzieła Bogdana Loebla – pisarza, ale też twórcy tekstów Breakoutu. W 1979 r. ukazała się jego książka Zabij ją i wyjedź z tego miasta. Jej bohaterem jest niedoszły maturzysta, a więc pański rówieśnik…

Mariusz Wilczyński: Naprawdę, ona ukazała się dopiero wtedy?

Tak, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo zawali mi się konstrukcja. Choć to nie koniec. W 1979 r., kiedy ukazuje się Zabij ją i wyjedź z tego miasta, dzieje się coś jeszcze. Coś ważniejszego. Poznaje Pan Tadeusza Nalepę.

Prawdę powiedziawszy, to mnie Pan zaskoczył. Rzeczywiście poznałem Nalepę w 1978 albo 1979 r. A książkę Bogdana czytałem wtedy, kiedy tylko się ukazała. Natomiast powiem Panu szczerze, że ona nie była dla mnie żadną inspiracją. Inspirował mnie tytuł. Miałem wtedy przyjaciela – Krzysztofa Kędziaka. Byliśmy tak blisko, jak można być, mając 16–17 lat. Taka przyjaźń na śmierć i życie. Wszystko robiliśmy razem: graliśmy w szachy kieliszkami wódki, jeździliśmy na wzór stachurowski po Polsce, najmowaliśmy się do rąbania drewna – typowe szczeniackie zachowania. Bardzo mocno kształtowali nas wtedy Breakouci i Stachura. I pamiętam, że chodziłem z Krzyśkiem po Łodzi i powtarzaliśmy w kółko ten tytuł: Zabij to i wyjedź z tego miasta, Zabij to… Tworzyliśmy taki swój blues na modłę Nalepy. Chcieliśmy się jakoś wpisać w ten kanon. Krzysiek już nie żyje. Zabrał go kompot z maku – taki to był czas. Na tydzień przed premierą na festiwalu w Berlinie przypomniałem sobie, że nie podziękowałem mu w napisach końcowych. Oficjalnie nie mogłem już otworzyć filmu, ale musiałem go tam umieścić. Przy okazji na murze, w scenie, kiedy zapada się miasto, dopisałem jeszcze imię mojego psa. Był ze mną przez cały czas, kiedy rysowałem Zabij to…, czyli przez całe swoje życie. Siedział tak ze mną i umarł przed samą premierą.

fot. Mira Kubasińska, Józefów, 1979 lub 1980

Jaki określiłby Pan status Nalepy w tym czasie, kiedy chodził Pan po Łodzi i tworzył swój blues na jego podobieństwo?

W

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Chwila dla winyla Chwila dla winyla
i
zdjęcie: Giorgio Trovato/Unsplash
Doznania

Chwila dla winyla

Iza Smelczyńska

W Internecie krąży mem pt. Test na wiek – pod zdjęciem kasety magnetofonowej i ołówka sześciokątnego pojawia się pytanie: „Co łączy te dwie rzeczy?”. Pokolenie postmilenialsów (czy jak kto woli – pokolenie iPhone’a) raczej szuka w tej zagadce podstępu, niż kojarzy dawną metodę przewijania taśmy. I nie ma się czemu dziwić, bo generacja kultury streamingu na swoich półkach zgromadziła w latach dziecięcych co najwyżej kilka, obecnie kurzących się, płyt CD z twórczością idoli. Dziś całą bibliotekę dźwięków ma dosłownie na wyciągnięcie ręki w swoim telefonokomputeroaparatokameroodtwarzaczu.

Młode pokolenie może nigdy nie nawinęło wkręconej taśmy, ale za to coraz chętniej wybiera poprzednika plastikowej kasety – winyl. Doskonale znana ich rodzicom czarna płyta długogrająca (choć jeśli wziąć pod uwagę, że współcześnie można tworzyć niekończące się playlisty, nazwa ta wydaje się nieadekwatna) od kilku lat przeżywa renesans. Dlaczego akurat ten nośnik upodobali sobie współcześni audiofile? Hipotezy można snuć, poczynając od tego, że młodzi ludzie po prostu powiększają odziedziczone po wujkach kolekcje, a kończąc na bardziej technicznych aspektach. Po latach słuchania idealnych cyfrowych nagrań „z chmury” ucho ciągnie do – bliższej percepcji człowieka – techniki analogowej, czyli drobnych usterek dźwiękowych, trzasków i delikatnych szumów. Również konkurencyjne ceny gramofonów sprawiają, że taki sprzęt coraz częściej pojawia się nawet w studenckich mieszkaniach.

Czytaj dalej