
Na ekrany kin lada moment trafi wyczekiwany pełnometrażowy film Mariusza Wilczyńskiego „Zabij to i wyjedź z tego miasta”. Światowej sławy reżyser animacji opowiada o jednym z bohaterów swojego dzieła, Tadeuszu Nalepie, i o niezwykłej przyjaźni, jaka połączyła go z liderem Breakoutu na ponad ćwierć wieku. Rozmawiał Jan Błaszczak
Jan Błaszczak: Zaproponowałem Panu rozmowę kluczem breakoutowym, bo mam wrażenie, że właśnie Tadeusz Nalepa i jego muzyka są kluczem – choć nieuniwersalnym – do pańskiego filmu. To jest piętrowa konstrukcja, więc proszę o chwilę cierpliwości. Tytuł pańskiego filmu jest nawiązaniem do dzieła Bogdana Loebla – pisarza, ale też twórcy tekstów Breakoutu. W 1979 r. ukazała się jego książka Zabij ją i wyjedź z tego miasta. Jej bohaterem jest niedoszły maturzysta, a więc pański rówieśnik…
Mariusz Wilczyński: Naprawdę, ona ukazała się dopiero wtedy?
Tak, a przynajmniej mam taką nadzieję, bo zawali mi się konstrukcja. Choć to nie koniec. W 1979 r., kiedy ukazuje się Zabij ją i wyjedź z tego miasta, dzieje się coś jeszcze. Coś ważniejszego. Poznaje Pan Tadeusza Nalepę.
Prawdę powiedziawszy, to mnie Pan zaskoczył. Rzeczywiście poznałem Nalepę w 1978 albo 1979 r. A książkę Bogdana czytałem wtedy, kiedy tylko się ukazała. Natomiast powiem Panu szczerze, że ona nie była dla mnie żadną inspiracją. Inspirował mnie tytuł. Miałem wtedy przyjaciela – Krzysztofa Kędziaka. Byliśmy tak blisko, jak można być, mając 16–17 lat. Taka przyjaźń na śmierć i życie. Wszystko robiliśmy razem: graliśmy w szachy kieliszkami wódki, jeździliśmy na wzór stachurowski po Polsce, najmowaliśmy się do rąbania drewna – typowe szczeniackie zachowania. Bardzo mocno kształtowali nas wtedy Breakouci i Stachura. I pamiętam, że chodziłem z Krzyśkiem po Łodzi i powtarzaliśmy w kółko ten tytuł: Zabij to i wyjedź z tego miasta, Zabij to… Tworzyliśmy taki swój blues na modłę Nalepy. Chcieliśmy się jakoś wpisać w ten kanon. Krzysiek już nie żyje. Zabrał go kompot z maku – taki to był czas. Na tydzień przed premierą na festiwalu w Berlinie przypomniałem sobie, że nie podziękowałem mu w napisach końcowych. Oficjalnie nie mogłem już otworzyć filmu, ale musiałem go tam umieścić. Przy okazji na murze, w scenie, kiedy zapada się miasto, dopisałem jeszcze imię mojego psa. Był ze mną przez cały czas, kiedy rysowałem Zabij to…, czyli przez całe swoje życie. Siedział tak ze mną i umarł przed samą premierą.
fot. Mira Kubasińska, Józefów, 1979 lub 1980
Jaki określiłby Pan status Nalepy w tym czasie, kiedy chodził Pan po Łodzi i tworzył swój blues na jego podobieństwo?
W