Jeszcze nie ostygły pradawne belki podtrzymujące sklepienie katedry Notre Dame, kiedy Wydawnictwo BLG wypuściło na nasz rynek powieść pod tytułem W ogniu katedry.
Na pierwszy rzut oka mamy tu do czynienia z udanym romansem pomiędzy wysoko postawionym urzędnikiem kościelnym Richelieu a Cyganką Papuczą (tytułowy ogień to prawdopodobnie ogień międzyludzkiej namiętności). Gdzieniegdzie pojawia się ciekawa, mroczna postać garbatego niemowy, która nadaje historii nieco gotyckiego wymiaru.
Czytelnik szybko jednak orientuje się, że W ogniu katedry to nic innego jak plagiat powieści Wiktora Hugo, w którym byle jak pozmieniano nazwiska bohaterów i dodano kilka kosmetycznych zabiegów językowych mających spotęgować wrażenie, że obcujemy z dziełem współczesnym.
Wydawcy dobrze wiedzieli, że prawa autorskie wygasły, że minęło już znacznie więcej niż 75 lat od śmierci francuskiego powieściopisarza i w związku z tym mogą sobie pozwolić na wiele. Pisarz Dupre prawdopodobnie nie istnieje. Skorumpowana krytyka literacka przyklasnęła projektowi, okrzykując książkę mianem arcydzieła. Nikogo nie zastanawia, że, biorąc pod uwagę czas potrzebny do złożenia i wydrukowania powieści, ta musiała zostać napisana w maksymalnie kilka dni.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to przykre i żenujące realia współczesnego rynku wydawniczego. Ale z drugiej strony rzecz czyta się znakomicie i z przyjemnością, więc po co się unosić i zniechęcać kogoś do lektury.