Nasza klasa Nasza klasa
i
Rafael Santi, „Szkoła ateńska”, Pałac Apostolski w Watykanie (domena publiczna)
Opowieści

Nasza klasa

Maciej Kaczyński
Czyta się 5 minut

Szkolny fotograf pewnie upozowałby uczniów inaczej, w dwóch rzędach, według wzrostu, ale artysta miał inną wizję. Ileż to ustawienie niesie treści! Od razu wiadomo, kto jest kim.

Jaki warunek musi spełnić dzieło sztuki, aby zostało uznane za genialne? Przede wszystkim musi być ponadczasowe. Ponad setkami lat powinno wołać do nas głosem, któremu nasza dusza odpowie w tym samym języku – boskim narzeczu wzruszenia, zachwytu i namysłu. W tym sensie Szkoła ateńska Rafaela Santi, mimo że dzieli nas od niego pięć wieków, jest dziełem z całą pewnością genialnym, a w duchowym wymiarze – po prostu nam współczesnym. Dlaczego? Bo malarz, zbierając słynnych greckich filozofów w wyimaginowanej szkole, pokazał każdemu i każdej z nas naszą własną szkołę. On, Rafael, tak jak i my, przechodził przez kolejne placówki oświatowe i w swoim arcyfresku zawarł ich absolutną esencję. Czy rzecz dotyczy greckich filozofów? Poniekąd. Ale tak naprawdę chodzi o nasze własne młode lata.

Zacznijmy od środka i głównych bohaterów kompozycji. To oczywiście dwaj klasowi liderzy. Wokół nich tłoczą się grupki akolitów czekających na wynik zażartej dyskusji. Łobuz z siwą brodą pokazuje gestem, że chciałby się już zwijać na wagary. Nie ma co siedzieć w budzie, skoro taka ładna pogoda! (Mówią nam o niej letnia odzież młodzieży oraz błękit nieba za jej plecami). Prymus w niebieskim płaszczyku przekonuje jednak, żeby zostać na kolejne lekcje. Wagary nie zapewnią im dobrej przyszłości! To centralny konflikt tej klasy. Jak się rozstrzygnie? Sami musimy sobie na to odpowiedzieć.

Przejdźmy do klasowych podgrupek. W prawej dolnej części – gadżeciarze. Przewodzi im chłopak, który pokazuje coś innym na najnowszym tablecie. Dobrze znamy ten typ. Jest jak Godfryd z książek o Mikołajku. Bogaci rodzice, zagraniczne wczasy, szpan. Na niektórych to działa. Inni patrzą w bok, kuszeni przez kolejne nowinki. Jeden z gadżeciarzy przyniósł z domu świecącą kulę. Nie wiadomo, co ona robi, ale na pewno robi wrażenie. Jego kolega z kulą starszej generacji (bez światełek) nie ma tu towarzyskich szans, choć robi wszystko, by utrzymać się w rozmowie.

Informacja

Z ostatniej chwili! To pierwsza z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Ponad tą grupką widzimy klasowych twardzieli. Stoją przy oknie – wiadomo, tam się pali papierosy. Nonszalancko oparci o ścianę patrzą na bananowców z wyższością. Może nie mają tak bogatych rodziców, ale na pewno są lepsi z wuefu!

Po lewej stronie klasy silna reprezentacja kujonów. Temu we fioletowym płaszczyku aż się zamykają oczy: pewnie wkuwał przez całą noc, być może mocząc nogi w misce, żeby nie zasnąć. Wzorowi uczniowie przyciągają klasowych leserów – to odwieczna prawda. Wokół chłopaka w białych spodniach zebrała się cała grupa, która próbuje od niego ściągać. Są zdesperowani, nie przejmują się nawet, czy pani zobaczy!

Ponad nimi mamy scenę dość nieprzyjemną. Do sali próbują wejść uczniowie z innej klasy. Może chodzi tu o jakieś młodzieńcze zadurzenie? Świadczyłby o tym pewien tajemniczy prezent trzymany przez chłopaka, który chce zaimponować gołą klatą. W każdym razie jeden z odważniejszych uczniów zdecydowanym gestem pokazuje im drzwi. „No co, no co, spokojnie” – mógłby zawołać drugi z przeganianych wyrostków. Pod nimi widzimy kolegę w niebieskiej koszuli i fikuśnym wieńcu. Ten nie miał co zrobić z młodszym bratem (po lewej stronie), więc zabrał go ze sobą. „Patrz, młody, jak się trzeba zachowywać, kiedy bójka wisi w powietrzu, tylko spokój może cię uratować!” – zdaje się mówić.

Wreszcie ostatni, raczej przykry przypadek. Oczywiście chodzi o chłopaka na schodach, w centralnej części fresku. Rafael chce nam tu powiedzieć: środki odurzające nie są dla młodzieży! Wystarczy spojrzeć na tego rozgogolonego biedaka, który zbyt wcześnie spróbował napoju wyskokowego, żebyśmy nie mieli co do tego wątpliwości. 

A więc – geniusz. Kompletny przekrój każdej klasy naszego kręgu kulturowego na jednej, olśniewającej kompozycji. A to jeszcze nie wszystko! No bo gdzież tu jest pani? Przecież każda klasa ma swoją facetkę. „I co – zakrzyknie marudny historyk sztuki – nie ma pani, nie ma genialnego obrazu szkoły!”.

Nie tak prędko. Pani oczywiście tu jest. I to ostateczny dowód wielkości Rafaela: malując ten fresk, stworzył go właśnie z perspektywy pani. To sam twórca jest panią patrzącą na swoją niesforną, ale kochaną trzódkę. I to nas, widzów i widzki, umieścił Rafael w tej pozycji. To my – dzięki jego geniuszowi – stajemy się panią. I możemy z czułym uśmiechem popatrzeć na siebie dokazujących na szkolnym korytarzu. I to właśnie jest sztuka, która ocala.

Dziękujemy, Panie Rafaelu.

Czytaj również:

Trickster z Pragi Trickster z Pragi
i
Przemalowanie radzieckiego czołgu na różowo miało być sposobem na poderwanie dziewczyny (tak przynajmniej po latach twierdził sam Černý); zdjęcie: INTERFOTO/Alamy Stock Photo
Doznania

Trickster z Pragi

Stach Szabłowski

Są na świecie kraje, w których taki artysta jak David Černý dawno siedziałby w więzieniu – albo i gorzej. A w Czechach twórca, który nie ma za grosz respektu dla narodowych świętości, cieszy się opinią najsłynniejszego narodowego rzeźbiarza współczesnego.

David Černý dawno skończył pięćdziesiątkę, a wciąż jest niegrzecznym chłopcem, który nie chce doros­nąć. Ego ma rozrośnięte do rozmiarów wyjątkowych nawet jak na artystę; od niedawna celebruje je w poświęconym własnej twórczości muzeum, które sam stworzył. Dobry smak, subtelność i polityczna poprawność to pojęcia, których Černý nigdy nie przyswoił, ponieważ nawet nie próbował się ich nauczyć. W latach 90. XX w. był artystycznym złotym dzieckiem transformacji ustrojowej, a dziś jest reliktem tamtych czasów. Jego sztuka rozwija się iloś­ciowo: Černý produkuje więcej, szybciej i drożej, ale w sensie artystycznym stoi w miejscu. Trwają spory, czy w ogóle jest dobrym rzeźbiarzem, czy raczej zdolnym showmanem, kimś w rodzaju gwiazdora rocka, który – tak się złożyło – zamiast grać na gitarze, zapełnia ulice Pragi swoimi rzeźbiarskimi wytworami.

Czytaj dalej