Zwykle, aby zasłużyć na miejsce w Konkursie Głównym Festiwalu Filmowego w Cannes, reżyser przechodzi swoistą „ścieżkę zdrowia”. Najpierw bierze udział w oficjalnym konkursie filmów krótkich Cinefondation. Jeśli się spodoba, jego fabularny debiut dostaje szansę udziału w którejś z równoległych sekcji Festiwalu – La Semaine de la Critique albo bardziej prestiżowy Un Certain Regard. Wreszcie, przy dobrych wiatrach, drugi, może trzeci film twórcy może się ubiegać o miejsce w wyścigu o Złotą Palmę.
Raz na jakiś czas zdarza się jednak, że ktoś wywraca tę hierarchię. Jak w ubiegłym roku, gdy, ku zaskoczeniu wielu, do selekcji ze swoim debiutem wskoczył Ladj Ly. W canneńskich księgach zapisał się podwójnie, bo został też pierwszym w historii niebiałym francuskim reżyserem w Konkursie. Jego Nędznicy to wstrząsająca, gęsta opowieść o współczesnym getcie, multikulturowym tyglu, w którym między mieszkańcami a policją nieustannie dochodzi do zwarć. Akcję filmu osadził w miejscu, które zna na wylot – osiedlu Les Bosquets leżącym w owianych złą sławą podparyskich przedmieściach Montfermeil.
Nędznicy – wyświetlani jako drugi, zaraz po Truposze nie umierają Jima Jarmuscha, konkursowy tytuł – z miejsca stali się wydarzeniem. Na drodze do prestiżowej Nagrody Jury twórca pokonał między innymi Quentina Tarantino i Almodóvara. Dziewięć miesięcy później Ladj Ly – już z nominacją do Złotego Globu i Oscara w kieszeni – jest faworytem rozdania Cezarów, a jego długo wyczekiwany film trafia do polskich kin.
Anna Tatarska: Dziennikarze często porównują Nędzników z innym kultowym francuskim filmem o przemocy na peryferiach – Nienawiścią Mathieu Kassovitza. Czy ten film był dla was jakimś punktem odniesienia?
Damien Bonnard: Podczas realizacji Nędzników nasza trójka – ja, Alxis i Djibril – mieszkaliśmy razem. Mieszkanie znajdowało się w pobliżu dzielnicy Montfermeil, gdzie rozgrywa się akcja. Widywaliśmy się przy śniadaniu i wieczorami po zdjęciach, mieliśmy więc czas na rozmowy i dzielenie się przemyśleniami. Tak się składa, że obejrzeliśmy wspólnie dwa filmy, każdy z innych powodów. Pierwszym był Dzień próby Antoine’a Fuquy z Denzelem Washingtonem i Ethanem Hawkiem, a drugim Serpico Sidneya Lumeta z Alem Pacino. To była nasza, oddolna inicjatywa, nie polecenie Ladja. On nie jest typem akademika, który wręcza swoim aktorom sylabus i przed wejściem na plan przeprowadza egzamin. Ma całkiem inną technikę pracy, także nie przygotowywaliśmy się do ról, oglądając filmy czy czytając książki.
Alexis Manenti: Ladj nie zadaje swoim aktorom żadnej pracy domowej, nie przygotowuje listy filmów, które trzeba obejrzeć, czy książek, które trzeba przeczytać. Bazą dla nas był scenariusz. A przede wszystkim rzeczywistość, o której opowiadamy, w której funkcjonowaliśmy przecież także podczas zdjęć.
Bonnard: Bardzo uważnie ją obserwowaliśmy. Dziennikarzom to się dziś wydaje dziwne, ale ja nie pomyślałem o filmie Kassovitza aż do czasu po zdjęciach. Skoczyłem na główkę w świat wykreowany przez scenariusz. Nie było innych punktów odniesienia. Mimo że Nędznicy to – podobnie jak Nienawiść – film o przedmieściach, u nas nie ma muzyki rapowej jako tła dla wydarzeń. Chcemy pokazać, że przedmieścia to naprawdę nie jest tylko rap.
Manenti: Mam dla pani gorącą plotkę: Ladj, w przeciwieństwie do tego, co sobie wyobrażają inni, nie słucha ulicznego rapu, tylko ABBY.
Czy mieliście szansę porozmawiać albo może poćwiczyć z prawdziwymi policjantami pracującymi w tej okolicy?
Djibril Zonga: Miałem okazję popracować z lokalnymi funkcjonariuszami, ale to było na etapie przygotowań do filmu, nie podczas jego realizacji. Jeden z policjantów został nawet moim bliskim kolegą. Taka możliwość była dla mnie cenna. Mój bohater, Gwada, odbywa w swoim życiu specyficzną podróż. Wyrósł na przedmieściach i na przedmieściach pracuje jako policjant, przedstawiciel władzy. Dla ludzi ze swojego środowiska jest więc zdrajcą. Bardzo dużo z nim rozmawiałem, żeby zrozumieć jego stan umysłu. Miałem pozwolenie, żeby pokazać mu scenariusz. Wielokrotnie dopytywałam go, czy to jest realistyczne, czy jest w tym prawda, czy reakcje przypisywane bohaterom mogłyby się wydarzyć w prawdziwym życiu. Oglądaliśmy też z chłopakami bardzo dużo nagrań na Instagramie i YouTube. To były często filmiki uchwycone na prywatnych telefonach. Starcie z przemocowym policjantem, jakieś młodzieżowe zamieszki. Wszyscy czytaliśmy też tę samą książkę…
Bonnard: Napisał ją były policjant. We Francji istnieje prawo, które zobowiązuje policjantów do nieujawniania informacji, jakie posiedli w trakcie służby. Dlatego tego typu świadectwo to rzadkość [najprawdopodobniej chodzi o L’hypocrisie Gillesa Guillotina – przyp. aut.].
Na ekranie towarzyszą wam aktorzy nieprofesjonalni, wśród nich wiele dzieciaków, młodzieży. Jak wyglądała praca z nimi?
Manenti: To było dla nas wszystkich bardzo ciekawe doświadczenie. W pewnym momencie dotarło do nas, że tu nie chodzi o świetną grę aktorską, a raczej o wspólną zabawę, spontaniczne tworzenie czegoś. Przyglądaliśmy się, jak oni starają się wejść w sytuację na planie, jakie doświadczenia, umiejętności i informacje ze sobą przynoszą. To „bawienie się” doświadczeniem przebywania na planie było ciekawe, ale czasami czułem się zagubiony. Jako aktor chciałem jak najlepiej wypaść w scenie, ale jako osoba dorosła najzwyczajniej w świecie martwiłem się o te dzieciaki, nie chciałem nikomu zrobić krzywdy, tym bardziej że w tym filmie jest wiele brutalnych scen. Chciałem się upewnić, że rozumieją, że to wszystko jest fikcja, że kierowana w ich stronę agresja nie ma w sobie nic osobistego. Że wszystko rozgrywa się w konwencji, na niby. Na co dzień doświadczają wystarczająco dużo przemocy, nie wyobrażam sobie, by przez brak wrażliwości i głupotę dokładać im cegiełkę do tej traumy.
M2Films – materiały prasowe
Czy te dzieciaki to prawdziwi mieszkańcy Montfermeil?
Bonnard: Tak. Kiedy projekt dostał zielone światło, rozesłano wici w dzielnicy, także każdy dzieciak, który był zainteresowany udziałem w filmie, mógł przyjść i spróbować sił na przesłuchaniu. Niektóre z nich Ladj znał osobiście. A w roli Buzza, jednej z ważniejszych ról dziecięcych, występuje też syn Ladja, Al-Hassan. Tak jak jego ojciec, to chłopak z osiedla i mocno identyfikuje się z tą okolicą.
Mam zwykle sceptyczne podejście do ujęć kręconych z drona. Często funkcjonują jako efekciarski ruch bez większej głębi. U was zdjęcia z powietrza są organicznym elementem filmowej tkanki.
Bonnard: To rzeczywiście bardzo wyjątkowa sytuacja. Dron staje się tak naprawdę osobnym bohaterem filmu, wprowadzenie tego rozwiązania jest w pełni uzasadnione. Jego rola w filmie przypomina rolę Buzza – widzi rzeczy z góry, z pewnego dystansu. To pomaga zarówno aktorom, jak i widzom odejść parę kroków w tył – a raczej wznieść się parę metrów nad ziemię. A przy okazji jest to zabieg bardzo atrakcyjny wizualnie.
Jak dbaliście o to, żeby ten film w uczciwy i realistyczny sposób oddawał rzeczywistość przedmieść? Żeby nie upraszczał ani nikogo nie skrzywdził?
Bonnard: Najdelikatniejszym aspektem pracy nad Nędznikami było to, że nasze tworzywo stanowiła nie tylko filmowa fikcja, kształtowana po to, by zapewnić widzowi rozrywkę, ale też prawda. Życie istniejących, czujących ludzi, ich doświadczenia, marzenia, lęki i historie. Na tych przedmieściach z powodu błędnych decyzji policji w zwarciach z nią naprawdę umierały dzieci. Musieliśmy być bardzo, bardzo uważni, bo z jednej strony tworzyliśmy film fabularny, więc historia, którą opowiadamy, jest fikcyjna, ale jednocześnie w oczywisty sposób była powiązana z prawdziwym ludzkim cierpieniem. Z taką materią trzeba się obchodzić bardzo delikatnie. Po drugiej stronie są prawdziwi ludzie.
Łatwo jest w Internecie czy prasie znaleźć informacje na temat reakcji środowiska filmowego na wasz film. A jak zareagowali na niego mieszkańcy dzielnicy? Czym jest ten film dla nich?
Zonga: Są ogromnie dumni i szczęśliwi. Myślę, że dla nich to o wiele bardziej intensywne, donioślejsze przeżycie niż dla nas. Ilekroć wrzucamy na media społecznościowe informacje o tym, gdzie jesteśmy z filmem, co robimy i jak jest on odbierany, dostajemy od nich wsparcie, które przekracza najśmielsze wyobrażenia. Nie mówię tylko o ludziach, którzy brali udział w tym projekcie czy znajomych, ale też o obcych, których nigdy nie widzieliśmy na oczy. Są dumni, że po świecie podróżuje i jest dobrze odbierany film, który ich reprezentuje w uczciwy sposób. Są też dumni, że ludzie pochodzący z ich środowiska – czyli twórcy tego filmu, na czele z Ladjem – zaszli tak daleko. To pokazuje, że taka możliwość istnieje.
Mam wrażenie, że ten film kończy się w dość ciemnych barwach. Nie ma nadziei na lepsze jutro?
Bonnard: Na pewno zakończenie naszego filmu trudno uznać za optymistyczne. Ale to, co jest w tym wszystkim piękne, to że w Nędznikach buntownikami są dzieci. Osoby, którym szereg odgórnych, politycznych decyzji, zabrał szanse na spokojną przyszłość. Zostały zmuszone, by zbyt szybko dorosnąć. I one nie czekają, aż ktoś im coś załatwi, coś zrobi za nie, tylko same biorą sprawy we własne ręce. Zabierają głos.