Nędznicy: chłopaki z osiedla Nędznicy: chłopaki z osiedla
i
M2Films – materiały prasowe
Opowieści

Nędznicy: chłopaki z osiedla

Anna Tatarska
Czyta się 7 minut

Zwykle, aby zasłużyć na miejsce w Konkursie Głównym Festiwalu Filmowego w Cannes, reżyser przechodzi swoistą „ścieżkę zdrowia”. Najpierw bierze udział w oficjalnym konkursie filmów krótkich Cinefondation. Jeśli się spodoba, jego fabularny debiut dostaje szansę udziału w którejś z równoległych sekcji Festiwalu – La Semaine de la Critique albo bardziej prestiżowy Un Certain Regard. Wreszcie, przy dobrych wiatrach, drugi, może trzeci film twórcy może się ubiegać o miejsce w wyścigu o Złotą Palmę.

Raz na jakiś czas zdarza się jednak, że ktoś wywraca tę hierarchię. Jak w ubiegłym roku, gdy, ku zaskoczeniu wielu, do selekcji ze swoim debiutem wskoczył Ladj Ly. W canneńskich księgach zapisał się podwójnie, bo został też pierwszym w historii niebiałym francuskim reżyserem w Konkursie. Jego Nędznicy to wstrząsająca, gęsta opowieść o współczesnym getcie, multikulturowym tyglu, w którym między mieszkańcami a policją nieustannie dochodzi do zwarć. Akcję filmu osadził w miejscu, które zna na wylot – osiedlu Les Bosquets leżącym w owianych złą sławą podparyskich przedmieściach Montfermeil.

Nędznicy – wyświetlani jako drugi, zaraz po Truposze nie umierają Jima Jarmuscha, konkursowy tytuł – z miejsca stali się wydarzeniem. Na drodze do prestiżowej Nagrody Jury twórca pokonał między innymi Quentina Tarantino i Almodóvara. Dziewięć

Informacja

Twoja pula treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu już się skończyła. Nie martw się! Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej, dzięki której będziesz mieć dostęp do wszystkich treści na przekroj.org. Jeśli masz już aktywną prenumeratę cyfrową, zaloguj się, by kontynuować.

Subskrybuj

Czytaj również:

Berlinale 2020: Żal, marzenia i egzaminy do nadrobienia Berlinale 2020: Żal, marzenia i egzaminy do nadrobienia
i
"First Cow", reż. Kelly Reichardt
Doznania

Berlinale 2020: Żal, marzenia i egzaminy do nadrobienia

Jan Pelczar

Luty, deszczowa i wietrzna niedziela w Berlinie. Na sali multipleksu przy Alexanderplatz wszyscy jesteśmy ubrani zwyczajnie. Tylko on wygląda, jakby wyszedł z pokazu mody. Wyróżnia się też wzrostem. Dwumetrową posturę wieńczy czarny kapelusz. Widzowie, którzy nie znają Mariusza Wilczyńskiego, za chwilę przekonają się, że zjawiskiem jest nie tylko w życiu, ale i na ekranie. Jego wstęp przed filmem też będzie inny od zwyczajowych zająknięć, krótkich podziękowań, zdań pełnych emocji, w których czasem jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi.

Twórca Zabij to i wyjedź z tego miasta jest przygotowany. Pełnometrażowy debiut pozwolił mu zamknąć ważny etap w życiu. Film powstawał 14 lat, trzeba jechać dalej. „Jestem gotowy na wasze pytania” – mówi Wilczyński do widzów tuż przed projekcją, na koniec kilkuminutowej mowy, w której ciepłym głosem wyjaśniał, jak osobista i ważna była dla niego praca nad Zabij to….

Czytaj dalej