Rok 2020 zapamiętamy na długo. Pewnie każdy z nas miałby ochotę symbolicznie zamknąć ten etap, zakończyć, potraktować w kategorii czasu przeszłego bardzo dokonanego. Wyglądamy nowego, szukamy nowych możliwości – choć właściwie wystarczyłoby przywrócenie starych. Jak przebiegły festiwale fotograficzne w roku 2020, a jak będą się odbywać w tym?
Ubiegły rok to przesuwanie, odwoływanie. Najpierw grzeczne pytanie – czy można, czy chcesz, czy żółwik, czy łokieć. Miesiąc Fotografii w Krakowie, Fotofestiwal w Łodzi, Rybnicki Festiwal Fotografii i Fotocamp miały najgorzej. Musiały się przesunąć. Kraków przeniósł, ile się da do Internetu. Jak nigdy – no, może jak za pierwszej edycji – wszystkie wystawy dało się obejrzeć jednego dnia. Łódź zrobiła festiwal w dwóch rzutach. Wrocławski TIFF nie musiał ruszać dat, ale wiadomo było, że żadnych zagranicznych gości nie będzie. Elastyczność planowania, powtarzane pytanie: kiedy i co można?
Dramatyczne cięcia
Szybko też się okazało, że finanse topnieją w panice instytucjonalnej. Dyrektorka Miesiąca Fotografii w Krakowie, Joanna Gorlach, mówiła: „Grant miejski, mimo wieloletniej umowy, został zmniejszony o 60%. Nastąpiło to na dwa miesiące przed planowanym od przeszło roku terminem startu MFK”. Sławomir Mielnik z Fundacji 2.8, organizator Opolskiego Festiwalu Fotografii, też podkreśla cofnięcie dotacji, ale znajduje mały plus: „»Uratowały nas« ograniczenia związane z liczbą osób, które mogą brać udział w spotkaniach. Część autorów nie przyjechała”. Krzysztof Candrowicz z Fotofestiwalu w Łodzi: „Niestety, budżet festiwalu został okrojony o około 30%. Stało się to niecałe dwa miesiące przed festiwalem. Rzeczywistość 2020 r., czyli czasowe zawieszenie, konieczność zsynchronizowania dostępności przestrzeni wystawowej z kilkunastoma partnerami, przesunięcie części wydarzeń do online’u i pozbieranie się na poziomie finansowym to już wyższy poziom elastyczności”.
Cięcia, cofnięcia i przegrupowanie sił – jasne, to oczywista konsekwencja sanitarnego reżimu. Coś ogromnie ważnego dodaje jednak do tego Maja Kaszkur, kuratorka festiwalu „W Ramach Sopotu”: „Zazwyczaj mamy pięciu rezydentów – trzech z Polski i dwóch zagranicznych. Polskie rezydencje musieliśmy przesunąć na później – ze względu na lockdown nie mogły odbywać się jednocześnie. Było mniej czasu na pracę i odbywała się w innej atmosferze, co wpływało na współpracę między kuratorem a artystą, ale też – bardzo – na temat, rodzaj projektu, zaangażowanie. Prace rezydentów powstawały niedługo, bo kilka miesięcy przed wystawą, co – moim zdaniem – bardzo widać w efekcie końcowym”.
„Hurradostępność” wszystkiego w Internecie, gadające głowy na tle regałów szybko nam się znudziły. Wydawałoby się, że wyposzczeni zamknięciem ludzie rzucą się na wydarzenia offline. Wszyscy jednak zauważyli, że widzów było mniej. Joanna Gorlach: „Publiczność pojawiła się, nie tak licznie, ale była. Myślę, że ludzie wciąż bali się wychodzić oraz nie byli przygotowani na to, że faktycznie coś się dzieje”.
Na Rybnickim Festiwalu Fotografii „zaproszeni goście dopisali zgodnie z przewidywaniami. Tylko jeden autor nie mógł wystąpić, ponieważ wiązałoby się to z przelotem zagranicznym, kwarantanną itd. Publiczność natomiast wywiązała się w 90%. Przybyli prawie wszyscy, którzy zgłosili swój udział w naszym formularzu (po raz pierwszy w historii prowadzone były zapisy na każdy z dni)” – wyjaśnia Nina Giba, organizatorka festiwalu.
Co dalej? Nauczeni doświadczeniem spodziewamy się niespodziewanego. Giba tłumaczy: „Ponieważ nie zanosi się na szybkie ustąpienie pandemii, musimy już teraz świadomie zrezygnować z marcowego terminu. Asekuracyjnie szykujemy się na wrzesień 2021”.
Candrowicz wraz z całą ekipa Fotofestiwalu będą walczyć o normalność: „Planujemy festiwal w tradycyjnym wydaniu. Nie zakładamy, póki co, wielu produkcji online. Oczywiście, rzeczywistość zweryfikuje nasze plany, natomiast będzie to 20. edycja Fotofestiwalu i na tę okazję przygotujemy bardzo ważne wystawy. Szczególnie projekty o dużej wartości historycznej nie mają większego sensu, jeśli funkcjonują wyłącznie w Internecie. Oczywiste jest, że festiwal to również, a może przede wszystkim, miejsce spotkań, dlatego przy okazji 20. rocznicy szczególnie zależy nam na stworzeniu bezpiecznej przestrzeni sprzyjającej kontaktom”.
Miesiąc Fotografii w Krakowie wygrał nieformalny konkurs na największą ilość wydarzeń online (27!) – wśród nich były dyskusje, panele, rozmowy, pokazy. Dostępna w Internecie jest również ścieżka dźwiękowa do wystawy ShowOFF i performans-wernisaż projektu AMZN. Pod koniec zeszłego roku ukazała się także w formie książki wystawa Znaki na niebie i na ziemi, pod kuratorską opieką Sebastiana Cichockiego i Jagny Lewandowskiej. „To adaptacja wystawy sprzed pół wieku – JULY, AUGUST, SEPTEMBER 1969, której kuratorem był Seth Siegelaub. […] Jedynym miejscem, gdzie można było zapoznać się z całą ekspozycją oraz uzyskać informacje o lokalizacji prac, był katalog. Książka-jako-wystawa to punkt wyjścia do eksperymentu z produkcją i dystrybucją sztuki w czasie pandemicznego zamrożenia” – piszą we wstępie kuratorzy.
Można? Można!
Wystawy fotograficzne w innych częściach świata też pozmieniały daty, zostały przeniesione do wirtualnej rzeczywistości. Niektórzy jednak walczyli i otworzyli wystawy w realu, jak np. Miesiąc Fotografii w Berlinie. Można było poczuć powiew dawnego świata, wielkiego świata. Okazuje się, że dało się zorganizować imprezę masową, grzecznie spisując widzów, odnotowując godziny wejścia i wyjścia. Wernisaże ciągnąć długo w noc. W ciągu miesiąca odbyło się ponad 100 wystaw rozsianych po całym mieście. Był, i owszem, weekend otwarcia na samym początku października, kiedy ruszyła 1/3 wszystkich wystaw. Był to festiwal światowy, doskonały i… skrojony raczej pod mieszkańców Berlina. Wprowadzone w połowie października obostrzenia i konieczność posiadania negatywnego testu lub odbycia kwarantanny po przekroczeniu granicy, skutecznie zniechęciło widzów spoza kraju. Wystawy duże, przekrojowe, historyczne. Mnóstwo mniejszych, monograficznych – tu absolutnie najlepszy był Gregory Halpern i ekstremalnie trudno dostępna ekspozycja Letizii Battaglii. Największe jednak wrażenie wywarł pokaz pozafestiwalowy, Robert Capa. Berlin. Lato 1945 w Neue Synagoge Centrum Judaicum. Prezentowano 100 zupełnie nieznanych lub zapomnianych zdjęć Capy z dwóch wizyt w tym mieście. Pod koniec roku Berlin zupełnie się „zamknął”, jest zatem szansa, że po lockdownie wystawy zostaną przedłużone.
Jedną z najciekawszych wystaw roku 2020 był pokaz książeczek, zinów i artbooków na temat izolacji, którą przygotował TIFF – Jak przestałem się martwić i pokochałem wirusa. Ten dziwny czas zapisano w postaci wielu głosów i form. Nowe projekty pojawiają się co chwila. Polecam realizacje krajowe: Rafała Siderskiego Nie mogę zobaczyć twojej twarzy, Tomka Lazara Voids Diary (już zdążył zostać nagrodzony w ostatniej edycji Grand Press Photo) oraz Marka Berezowskiego Not a Black Swan. Może kiedyś wydadzą je w formie książek?
Bucciarelli i Virus
Z fotoreportażu, fotografii prasowej zapamiętałam właściwie jeden materiał. Nie do „odzobaczenia”. Ukazał się wcześnie, bo 27 marca ubiegłego roku. Wtedy z przerażeniem śledziliśmy sytuację we Włoszech, czekając… Fabio Bucciarelli zarejestrował najczarniejsze chwile w Bergamo. Opowiedział dosadnie, niezwykle plastycznie, jak wygląda nierówna walka z wirusem. Materiał wbija w fotel za każdym razem, za każdym oglądaniem.
Jednak absolutnym dziełem fotograficznym roku 2020 jest książka Virus. Antoine’a D’Agata opowiedział w niej wszystko. Pandemia trwa, pojawiają się nowe obostrzenia, stare nie są poluzowywane. Natomiast jest gotowa książka, która mówi o tym wszystkim – uniwersalnie, analitycznie. O wydarzeniach, o emocjach. Co było i co się zdarzy. Jest to również pamiętnik – i osobisty, i oficjalny zapis sytuacji, w której się znaleźliśmy. Są obrazy termowizyjne, są też ekrany, przed którymi tkwiliśmy, wyrzucone rękawiczki jednorazowe. Tworzą mozaikę. Jest też zachwyt mikrowątkami, ale i odchodzenie, i umieranie. Jest strach, niepewność, wątpliwości, paranoja, surrealizm, osamotnienie, absurd, śmierć. Są skojarzenia, flashbacki, ekrany, piksele, wiadomości. Jest wszystko. Cokolwiek pomyśleliście w 2020 r., na pewno na jednej z 840 stron Virusa jest. To dzieło totalne. Poza świadectwem, zapisem tego, co było, książka opowiada o czymś, czego nie chcemy pamiętać, gdy myślimy o obecnym, nowym roku.