
Irena Makarewicz, tłumaczka literatury węgierskiej, studiowała enologię w Budapeszcie i filozofię w Warszawie. Od wielu lat zafascynowana osobą i twórczością Sándora Máraiego, przekładała jego opowiadania (Magia, Stara miłość), powieści (Pokój na Itace, Pokrzepiciel, Sąd w Canudos, Trzydzieści srebrników, Rozwód w Budzie), eseje i felietony (Kronika Niedzielna). Tłumaczyła również utwory Györgya Spiró (Salon Wiosenny, Diavolina) i Dezső Kosztolányiego (Złoty latawiec). Odkrywa dla polskiego czytelnika nieznanych wcześniej węgierskich autorów, np. Alberta Wassa (Czarownica z Funtinel), Miklósa Bánffyego (Trylogia siedmiogrodzka, na razie we fragmentach) i Gábora Zoltána (Orgia). Nagrodzona przez Fundację Milána Füsta przy Węgierskiej Akademii Nauk. Członkini kapituły Nagrody Literackiej im. Marka Nowakowskiego.
Maciej Stroiński: Jakieś wspomnienia związane z „Przekrojem”? Ja zacząłem czytać na początku tego wieku, gdy pisała tu Masłowska. Nic nie rozumiałem, ale robiło wrażenie.
Irena Makarewicz: Moje wspomnienia są fragmentaryczne, a przede wszystkim sięgają dużo dalej wstecz. „Przekrój” to była dla mnie ostatnia strona, z „Humorem zeszytów” i profesorem Filutkiem, jego psem Filusiem, żarciki i kawały, nad którymi się zaśmiewałam, jakieś bon moty, które mi imponowały. Te wspomnienia muszą pochodzić chyba jeszcze z wczesnych czasów szkoły podstawowej, bo nie wszystko wtedy rozumiałam, rolę Internetu odgrywały starsze siostry, ale przyznam, że nie zawsze pytałam, lubiłam taki stan zawieszenia, uczucie pewności, że mogę się dowiedzieć, ale na razie niech będzie trochę tajemniczo, trochę dziwnie, trochę sama sobie coś wymyślę…
Pamiętam ówczesny format „Przekroju”, papier, na którym był drukowany, układ tej ostatniej strony, kreskę Zbigniewa Lengrena, ale nie pamiętam ani jednego artykułu ze środka. Zastanawiam się, gdzie ja go mogłam czytać, bo przecież nie w domu, u nas kupowało się czasem „Express Wieczorny”, na więcej nie starczało. I majaczą mi się jeszcze pierwsze okładki, takie inne, kolażowe. Może podczytywałam go przez wystawę w kiosku i stąd to wspomnienie okładek?