W człowieku narasta jakiś dziwny, być może pierwotny rodzaj strachu, który jeży ci włosy na głowie i sprawia, że zaczynasz inaczej rozumować. Budzi się w tobie zwierzę, które nie potrafi się wydostać z twojego ciała i wrzeszczy ci w głowie.
Dariusz Kuźma: W twoim filmie halny to nieprzejednany żywioł, który nie tylko potrafi fizycznie pokiereszować człowieka, ale również wpływa na umysł, zmusza do zmiany myślenia o sobie i o swoich ograniczeniach. Trudno było zrealizować dokument, którego „bohater” jest niewidoczny?
Michał Bielawski: Nie było to łatwe. I nie chodzi tylko o warunki pracy, ale też o proces zdobywania pieniędzy na realizację. W zasadzie wszyscy potencjalni sojuszniczy zastanawiali się, czy nakręcenie filmu o wietrze jest w ogóle wykonalne. Muszę przyznać, że sam miałem z tym niemały problem – nie wiedziałem, jak temat ugryźć, żeby opowiedzieć o niewidocznej gołym okiem potędze, a jednocześnie nie stracić z oczu człowieka. Sam pomysł na film nie był mój, zaproponował mi go producent, Maciej Kubicki, ale kiedy zaangażowałem się w projekt, wszystkie elementy zaczęły się powoli układać w jedną całość. Uwierzyłem, że w stylistyce dokumentu można sugestywnie opowiedzieć o zderzeniu człowieka z siłami natury, która pozostaje poza jego wpływem i przypomina na różne sposoby, kto tu naprawdę rządzi. To wcale nie oznacza, że przedsięwzięcie nie było wyzwaniem. Pracowaliśmy niekiedy w całkiem ekstremalnych warunkach, często przychodziły chwile zwątpienia, byłem jednak pewien, że film ma sens i uda się doprowadzić do powstania thrillera dokumentalnego o wietrze.
Pamiętasz swoje pierwsze spotkanie, fizyczne i emocjonalne, z halnym
Pierwsze pamiętam jak przez mgłę, bo to było jakieś 40 lat temu, gdy jeździłem z rodzicami do Bukowiny Tatrzańskiej. O ile pamięć nie płata mi figli, nie zetknąłem się wtedy fizycznie z halnym, ale słyszałem przyciszone rozmowy górali przygotowujących się na jego nadejście. Było w tym coś ekscytującego i zarazem przerażającego – wiedziałem, że ten halny musi być czymś strasznym, a otoczka tajemnicy działała na wyobraźnię. W trakcie prac nad filmem zetknąłem się z halnym wiele razy, ale najbardziej intensywnym doświadczeniem było „pierwsze spotkanie”. Jechałem z Warszawy do Zakopanego, na wysokości Poronina rozegrał się imponujący spektakl: wał halnego zaczął przelewać się na drugą stronę Tatr. Gromadzące się tam od kilku godzin chmury nagle pchnięte wiatrem zaczęły schodzić ze szczytów, co wyglądało jak rozlewająca się po kuflu piwna piana. Tego nie da się opisać słowami: potęga wiatru w połączeniu z niemym majestatem gór, a wszystko obserwuje mały człowiek w swoim samochodzie. Wiedziałem z opisów, jak to wygląda, ale przeżycie tego na własnej skórze to coś zupełnie innego. I to na zawsze już zapisuje się w pamięci.
Zgaduję, że potem nie było już tylko łatwiej?
Z każdym dniem coraz bardziej rozkręcaliśmy się z ekipą, ale halny ciągle nas zaskakiwał, zmuszał do stawiania czoła kolejnym wyzwaniom. Już przy pierwszym halnym współpracowaliśmy z zakopiańską strażą, która pozwoliła nam jeździć ze sobą, żeby rejestrować akcje reagowania na skutki wiatru. Akurat zbierali z ulicy w centrum miasta oderwany neonowy ząb reklamujący gabinet dentystyczny. Było w tym coś absurdalnego. I wtedy zobaczyłem klepsydrę z informacją o śmierci Michała Jagiełły, słynnego toprowca i jednego z moich pierwszych konsultantów. Powiedział mi kiedyś, że kochał akcje odbywające się podczas halnego, bo wiatr bardzo go pobudzał i dawał energię. A tymczasem to właśnie halny go zabrał… Michał zmarł na serce. Wygłosiłem wtedy przed ekipą motywującą przemowę, bo widziałem, że ludzie jednak nie rwali się, żeby ryzykować. Pojechaliśmy poza miasto, żeby nakręcić panoramę Zakopanego. Weszliśmy na teren jakiejś budowy, a gdy zaczęło znów wiać, wylądowało na nas ze 100 kilogramów piachu – w kilka sekund. Nie dało się tego wytrzymać. Walczyłem nie tylko z siłą podmuchu, ale trochę też z własną głową. W spojówkę uderzył mnie duży liść bukowy, oko bolało przez kolejne tygodnie. Nie oszczędziła mnie też ekipa, której przed chwilą prawiłem coś o zaciskaniu pośladków, a teraz to ja marudziłem o uderzeniu przez liść – to musiało brzmieć dość komicznie. Takich sytuacji było jeszcze niemało.
Trudniej było wytrzymać fizycznie, czy przyznać przed samym sobą, że się boisz?
Chyba to drugie. W człowieku narasta jakiś dziwny, być może pierwotny rodzaj strachu, który jeży ci włosy na głowie i sprawia, że zaczynasz inaczej rozumować. Budzi się w tobie zwierzę, które nie potrafi się wydostać z twojego ciała, wrzeszczy ci w głowie. Przemieszany z podnieceniem niepokój wynikający z tego, że wraz ze strażakami znajdowaliśmy się często w centrum akcji, gdy na naszych oczach przewracały się drzewa. Ale też prawdziwy strach, od którego miękną nogi. Próbujesz w takich sytuacjach mimo wszystko zachować iluzję, że to cię nie rusza, że to tylko reakcja fizyczna, a nie psychiczna, ale nie masz szans. Potem masz migreny i bezsenne noce, po jakimś czasie dochodzisz do siebie, ale przy kolejnej okazji znowu ten wiatr na ciebie jakoś wpływa. Każde nadejście halnego jest inne, każde wywołuje nieco inne emocje, ale to żywioł, któremu nie da się oprzeć. W poradzeniu sobie z nim i w ogóle z górami bardzo pomógł mi operator z Zakopanego, Bartek Solik, który poza robieniem świetnych zdjęć, rozładowywał napięcie w ekipie. Nasz film nie wyczerpuje tematu, pokazuje jednak halny w szerszej perspektywie. Podkreśla, że skutki jego działania są na trwałe wpisane w pejzaż tych okolic, są stałym elementem ludzkiego życia na Podhalu.
Pokazujesz też ogromne połacie pni po masowej wycince drzew. W tych ujęciach aż ciśnie się na usta pytanie: skoro ludzkie reakcje są skutkiem siły i intensywności wiatru, to czy siła i intensywność wiatru są w jakiś sposób skutkiem ludzkich działań?
Oczywiście, ale żeby to zrozumieć, należy cofnąć się w czasie 100, może 200 lat. Obecnie w samych Tatrach nie ma tak wielu wycinek, a przynajmniej ja takich nie zauważyłem w trakcie pięciu lat, kiedy to trwały zdjęcia do Wiatru. Natomiast jeśli sięgniemy do genezy Tatrzańskiego Parku Narodowego, łatwo dostrzec, że skutki halnego, który dziś tak bardzo daje ludziom w kość, to echo i efekt ludzkiej ingerencji w naturę. Kiedyś te tereny były znacznie bardziej dzikie, nie było tam zbyt wielu ludzi, ale pokutowało też myślenie, że wszystko należy do człowieka. Powstało wiele kopalni, skąd wydobywano metale obrabiane później na terenach dzisiejszych Kuźnic. Na potrzeby wydobycia zdziesiątkowano rosnący tam naturalny las. W rezultacie bardzo duża część terenów dzisiejszego parku to efekt sztucznego zalesienia świerkiem. To gatunek atrakcyjny, bo szybko rośnie, ale sęk w tym, że nie znosi za dobrze górskich warunków – zakorzenia się płytko, często choruje. Dziś kolejne nasadzenia są mieszane, świerki naprzemiennie nasadzane z drzewami liściastymi, by drzewa wzajemnie się chroniły. To tylko kilka przykładów ludzkiej ingerencji.
Jak w takim wypadku z halnym radzą sobie dziś ludzie? Pomijając tych, dla których jest on codziennością, turyści muszą być zaszokowani jego siłą. W wielkich miastach wiatr traktuje się z lekkim lekceważeniem, jako irytującą dokuczliwość, a nie żywioł natury.
Nie miałem do czynienia z turystami, ale w trakcie dokumentacji miałem okazję wysłuchać wielu powiadomień alarmowych. W głosach dzwoniących na 112 słychać było niepokój, że stykają się z czymś, czego nie ogarniają. Turyści oswojeni z wiatrem dmuchającym pomiędzy blokami nie są w stanie wyobrazić sobie tej furii. Rozpiętość spraw, z jakimi ludzie dzwonili, była niesamowita, od tych, którzy odczuwali niepokój przenoszący się na reakcje ciała, po tych, którzy przechodzili kryzysy kardiologiczne, a nawet zgony. Do zgonów nie dochodzi aż tak często, ale się zdarzają. Halny to zresztą nie tylko potężny huragan, ale też okres poprzedzający jego nadejście. Jest to czasami ledwo zauważalne, rozgrywa się gdzieś w atmosferze, w ruchu i zmieniającym się składzie powietrza. I to wszystko wpływa też na człowieka, budując szczególną dramaturgię zdarzeń. Całość ma swoją nazwę: zjawisko fenowe. Dotyka na całym świecie ludzi żyjących na obszarach o sprzyjających ku temu warunkach.
Miałeś doświadczenie z odpowiednikami halnego w innych miejscach?
Osobiście nie, ale wiem, że w Alpach ludzie są mocno doświadczani przez fen. Ciekawostką jest, że gdy zgłaszaliśmy Wiatr na festiwale filmowe, najmocniejszą odpowiedź dostaliśmy od imprez odbywających się w miejscach, w których ludzie znają potęgę wiatru. Na przykład we włoskim Trieście, w którym odbywa się bardzo poważany festiwal filmowy, i który tak jak Zakopane ma swój własny wiatr o nazwie Bora. To miasto portowe, na które wiatr spada z gór, a jego mieszkańcy żyją w stanie podwyższonej gotowości. Do tego stopnia, że wzdłuż miejsc, w których wiatr wieje najmocniej, zawieszone są grube liny, żeby ludzie mogli się ich trzymać, gdy idą.
Jak radzą sobie z silnymi wiatrami nasi górale?
Wiatr stał się na Podhalu współuczestnikiem życia, ale też, mam takie wrażenie, bywa bezpieczną wymówką dla wielu mieszkańców. Bo w okresach, w których mocno wieje, ludzie robią się bardziej agresywni i sięgają częściej po alkohol, wybucha znacznie więcej bójek, wzrasta przemoc domowa. Dochodzi też do samobójstw. Myślę, że w wielu przypadkach wiatr jest po prostu wygodnym wytłumaczeniem tego, co komuś siedziało w głowie. „To nie ja, to wiatr!”. Niewidzialny intruz, który zwalnia ludzi z odpowiedzialności za to, że puszczają im nerwy. Inna sprawa, że zaczynałem projekt przekonany, że bohaterowie, z którymi będę rozmawiał, będą doświadczali tego wiatru w dość podobny sposób, że stworzą jakąś jednorodną grupę. Ale reakcji jest tyle, ilu ludzi. Jednych halny nakręca do działania, wręcz do wędrowania w góry i ścierania się z nim, z czego powstaje jakiś ekstremalny wariant stawienia czoła sobie. Innych skłania do aktu samobójczego, bo część samobójstw na skutek wiatru zostaje dokonana w afekcie. Jeszcze inni udają, że halny zupełnie ich nie rusza, że są ponad tym. Tak funkcjonują między innymi przedstawiciele różnych służb porządkowych, którzy nie mogą sobie pozwolić na zbytnią emocjonalność. Udają twardzieli, stają się podczas pracy takimi Giewontami, niezłamanymi przez działanie natury, ale takie tłumienie emocji też może prowadzić do tragedii.
Z twoich słów przebijają duże emocje, mimo że od zdjęć do filmu minęło już wiele miesięcy. Czujesz się naznaczony tymi przeżyciami?
Zdecydowanie. Myślę, że większość osób, które prawdziwie zetknęły się z halnym, nosi w sobie jakiś ślad. Wystawiałem się na działanie wiatru tak długo, że już do tego przywykłem, być może dlatego, że pokochałem góry, ich energię, spokój, który tak mocno potrafi kontrastować z nieobliczalną siłą i chaosem wiatru. Gdy dziś tkwię w częściowej izolacji na skutek pandemii, nie potrafię przestać marzyć o całodziennej wyprawie gdzieś w góry, choćby i na Giewont lub jakieś mniej oczywiste miejsce. Wiele razy w górach czułem się tak, jakby znalazły się właściwe proporcje, bo góry mają moc unieważniania różnych drobnostek życia codziennego. A jednocześnie zetknąłem się z tak wieloma tragediami, że nie do końca potrafię określić, co mnie czy innych ludzi ciągle tam pcha.
Zamierzasz wrócić do tematyki górskiej? Ponownie stawić czoła halnemu?
Tak, ale już w innej formie. Powoli zaczynam pracę nad reportażową książką o Tatrach, zbierającą wiele historii zasłyszanych w trakcie prac nad Wiatrem. To opowieści, których z różnych powodów nie byłem w stanie umieścić w filmie. Rozmawiałem na przykład z pracownikiem schroniska na Hali Kondratowej, któremu halny porwał i przeniósł o kilkadziesiąt metrów małego ratlerka. Właściciel pobiegł po niego, schował za pazuchę, a potem godzinę czołgał się kilkadziesiąt metrów pod wiatr. Wokół łamały się potężne drzewa, było naprawdę strasznie. Opowiadał mi, że przestał się wtedy racjonalnie zachowywać, nachodziły go też intensywne myśli samobójcze. Zdał sobie z tego sprawę już ze sznurem w ręce, gdy wchodził na krzesło… Odbyłem też fantastyczną rozmowę z jedną z sióstr Albertynek, które żyją w klasztorze położonym na Kalatówkach. W 1968 r. był halny stulecia, który niszczył wszystko, co znalazł na swojej drodze, ale klasztor przetrwał, co miało zapewne związek z solidnością konstrukcji, a nie metafizyką, ale to jest z pewnością historia warta utrwalenia. Mam nadzieję, że uda mi się zebrać te i dziesiątki innych historii w całość oraz przeprowadzić wywiady uzupełniające. Wydaje mi się, że może to być bardzo ciekawa publikacja. A w Tatry z pewnością będę wracał wielokrotnie. Stały się częścią mnie.
Wiatr. Thriller dokumentalny do obejrzenia w HBO GO.