Nie spóźnić się na własne życie Nie spóźnić się na własne życie
i
Konstelacja Oriona, zdjęcie: Samuel Pasteur-Fosse/Unsplash
Opowieści

Nie spóźnić się na własne życie

Adam Zdrodowski
Czyta się 12 minut

O ludzkim pragnieniu sensu i historii, nawyku porządkowania, a także o pisaniu jako formie istnienia, rozumienia oraz opowiadania sobie świata mówi Julia Fiedorczuk.

Adam Zdrodowski: Nakładem wydawnictwa Warstwy właśnie ukazała się Astrostrada z girlandami, czyli Twoje wiersze zebrane. Julio, chciałbym zacząć od pierwszego wrażenia, a więc od fantastycznego projektu książki, za który odpowiada Joanna Jopkiewicz / Grupa Projektor. Mamy też świetne fotografie Radosława Kobierskiego. Okładka każe przyjąć perspektywę kosmiczną, tak silnie u Ciebie obecną. Z jednej strony te gwiazdy sugerują, że Astrostrada… mieści w sobie kosmos, z drugiej – że wiersze są częścią kosmosu. Publikacja ma twardą oprawę, która jest – co nietypowe – docięta równo ze stronami książki. Poza tym płócienny grzbiet, bez nazwiska i tytułu. Rzecz skojarzyła mi się z notesem, zeszytem, notatnikiem, dziennikiem. Co o tym myślisz?

Julia Fiedorczuk: Piękne. Nie interpretowałam wizualnej strony książki w ten sposób. Natomiast bardzo mnie cieszy perspektywa kosmiczna. Są gwiazdy, są konstelacje, przy czym układ kropek nie naśladuje żadnego istniejącego gwiazdozbioru. Kwestia łączenia kropek bardzo mnie ostatnio zajmuje. Ludzka percepcja ma skłonność – o czym mówi fenomenologia – do dopatrywania się wzorów w rzeczywistości, która jest – przynajmniej o ile wiemy – chaotyczna. Czytanie gwiazd fascynuje mnie jako zapis działania ludzkiego umysłu i pragnienia sensu, opowieści. W innej książce, którą właśnie skończyłam – Dom Oriona – gwiazdozbiór Oriona jest motywem przewodnim, m.in. dlatego, że jest widoczny z każdego miejsca na Ziemi i obecny w najstarszych istniejących mitach, przekazach w bardzo różnych kulturach.

Okładkowe kropki można łączyć na różne sposoby. Ponadto te kropki, sugerujące gwiazdy i konstelacje, są też kropkami nad „i”, czyli wchodzą w relacje z tekstem. Przemawia do mnie tak szczególny związek między obrazem a tekstem, tekstualność obrazu, obrazowość tekstu. W nawiązaniu do twojego spostrzeżenia: bardzo mi się podoba, że książka – efektowna, zaprojektowana z niezwykłą dbałością o detale – może kojarzyć się z notesem, a więc czymś raczej skromnym.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

A jaki miałaś wpływ na projekt?

Rzuciłam hasło: motyw kosmiczny. Nie chciałam okładki „przyrodniczej” – z roślinami czy zwierzętami – ponieważ to wepchnęłoby mnie jeszcze głębiej w przegródkę, z której próbuję się wydostać. Moje zainteresowania przyrodnicze czy ekologiczne bywają odczytywane w sposób upraszczający. Tak, zajmuje mnie ekologia – dosłownie: wiedza o domu ­– interesuje przyroda w swoich różnych przejawach, a może zwłaszcza dzikość, także ta obecna w mieście i w ludzkim ciele. Kosmos to również przyroda czy też „natura”, w dodatku dzika, choć już miejscami zanieczyszczona przez ludzkie śmieci.

Wrócę do wizualnej aluzji do notatnika: ona nadaje zbiorowi lekkości, a zarazem podkreśla zwykłość, codzienność procesu pisania. Tu nie ma granicy między życiem a pisaniem – pisanie to życie. Widać to zwłaszcza teraz, kiedy można spojrzeć na Twój imponujący dorobek.

Tak, pisanie to dla mnie nieusuwalny aspekt życia, tak jak chodzenie czy patrzenie. Czułam to od dawna, jeszcze na długo zanim zaczęłam myśleć o sobie jako pisarce czy poetce – to z kolei wydarzyło się dosyć późno. Ale już jako dziecko opowiadałam sobie rzeczy, w głowie albo na głos; miałam potrzebę opowiadania sobie życia i świata. To był mój sposób procesowania rzeczywistości i wchodzenia w relacje ze światem. Pisanie nie jest dla mnie czymś wyjątkowym, czymś, co się stawia na piedestale, tylko życiową czynnością, w sumie nie tak różną od innych form krzątaniny, których życie wymaga w rozmaitych momentach.

Przychodzi mi na myśl „niechlujna krzątanina” z wiersza Zatoka Elizabeth Bishop, w przekładzie Stanisława Barańczaka.

Miałam na myśli ujęcie Jolanty Brach-Czajny: „krzątactwo” jako wymiar egzystencji. Dla mnie właśnie pisanie jest formą krzątactwa. Ekstra, że Bishop też nam się tu pojawiła jako kontekst.

Jak się czułaś, układając wiersze zebrane? Pozbyłaś się niektórych tekstów z wczesnych tomów?

Wyrzuciłam te kawałki, których się najbardziej wstydziłam; kilka minimalnie poprawiłam, ale zmian jest niewiele i są czysto kosmetyczne. A czułam się dobrze, choć w pierwszej chwili nieco przestraszona, bo generalnie nie wracam do swoich tekstów. Często wręcz zapominam, co napisałam.

W Twoim pisaniu – w sposób heraklitejski, a zarazem buddyjski – życie jest bezustanną zmiennością. Jak to było przeczytać siebie sprzed, powiedzmy, 20 lat? Czy czułaś, że to Ty?

Czułam, że są częścią drogi, którą przeszłam, ale jest wiele kawałków, których dzisiaj nie mogłabym napisać. I to jest w porządku. Niektóre nadal mi się podobają, inne średnio, ale stwierdziłam, że skoro książka ma być zapisem mojej drogi, no to niech będzie. Poza totalnymi wtopami – z mojej obecnej perspektywy – całą resztę zostawiłam tak, jak jest. To ciekawe, jak się myśli o sobie z przeszłości: na ile jesteśmy w stanie utożsamić się z wcześniejszymi wersjami siebie, a na ile one są wylinkami, które gdzieś się zostawia. Chociaż część tekstów to dla mnie właśnie wylinki, nie mam potrzeby oddzielania przeszłości grubą kreską. Kolejne książki, a teraz wiersze zebrane, wyznaczają pewne etapy, ale nie wypieram się poprzednich.

W posłowiu do Astrostrady Anna Marchewka pisze o utracie i potencjalnym zysku: coś się traci, coś się jednak zyskuje. Szczególnie podoba mi się rozróżnienie między zyskiwaniem a odzyskiwaniem: można coś zyskać, ale nie można odzyskać tego, co utracone. Zastanawiałem się w tym kontekście, czy kiedy piszesz albo czytasz samą siebie, zdarza Ci się czuć nostalgię?

Chyba nie. Zdarza mi się odczuwać nostalgię, kiedy myślę o przeszłości – zwłaszcza takiej, która jest radykalnie zamknięta. Jednak pisząc, raczej nie czuję nostalgii. Powiedziałabym, że jestem zorientowana do przodu. Bardziej niż patrzenie wstecz interesują mnie rzeczy nienapisane, następne.

Przyznaję, że czasami boję się sięgnąć po Twoje teksty – przeraża mnie konfrontacja z lękiem, strachem: katastrofa klimatyczna, wymieranie gatunków, moja własna śmiertelność; może wręcz spotkanie z lacanowskim Realnym [Realne, czyli to, czego język nie jest w stanie w pełni uchwycić; wiąże się z traumą i frustracją podmiotu – przyp. red.]. Kiedy jednak już zaczynam lekturę, zderzenie z moimi lękami przynosi ulgę. Z niebywałą odwagą stajesz twarzą w twarz z tym, co najtrudniejsze. Czy pisanie przynosi Ci ulgę?

Cieszę się, że na końcu powiedziałeś, że czytanie jednak przynosi ci ulgę. Z niczym sobie nie poradzimy, dopóki nie spojrzymy prawdzie w oczy. Wielki mistrz zen ze świątyni na górze Sonoma w Kalifornii – Jakusho Kwong, uczeń sławnego Suzukiego – zaczyna jedną ze swoich mów prosto z mostu: „Przed niczym nie uciekniesz”. Bo takie są fakty. Moment, kiedy przestajesz uciekać, jest trudny, ale jest w nim też niesłychana ulga. Kiedy przestajesz uciekać, zaczynasz żyć; zaczynasz być obecny w tym życiu, które jest takie, jakie jest. Strategie ucieczkowe, uniki prowadzą tylko do wyminięcia się z życiem, a mnie zawsze zależało na tym, żeby być w środku, niczego nie przegapić, nie spóźnić się na własne życie. Mam duży głód doświadczenia. Przychodzi mi do głowy Henry David Thoreau, który w Walden, czyli życiu w lesie mówi, że zależało mu na doświadczeniu życia, jakkolwiek by ono było nędzne i kruche: „Trzeba kochać swoje życie niezależnie od jego nędzy” (w oryginale: „Love your life, poor as it is”).

Moje podejście to też po części kwestia temperamentu – nie mam innych narzędzi, nie umiem inaczej.

Mówimy o uciekaniu i pomyślałem o figurze jeża obecnej w całym Twoim dorobku. No właśnie – co robi jeż? Zwierzę, które zwija się w kulkę, kiedy jest w niebezpieczeństwie.

Dla mnie od początku jeż był figurą nieśmiałości; później doszło znaczenie derridiańskie: jeż na autostradzie, który jest figurą poezji w tym sensie, że chociaż może sobie stroszyć kolce, w rzeczywistości jest dosyć bezbronny, a w zetknięciu z ciężarówką w ogóle nie ma szans. Choć okazuje się, że ewolucyjnie jeże są bardzo starymi zwierzętami, bywały symbolami śmierci w różnych kulturach; tak naprawdę świetnie sobie radzą.

Zmienię temat: w jednym z wierszy rozproszonych jest linijka „jem i jestem zjadana”. Chciałem zapytać o świat ożywiony i nieożywiony. Mimo że rozmywasz granice pomiędzy nimi, mówisz językiem ludzkim. Czy czujesz, że prowadzisz dialog z kosmosem? Że on też do Ciebie mówi i że rozumiesz, co chce Ci powiedzieć?

Myślę, że rozumiem. Nie w tym sensie, o jakim mówi Walt Whitman, gdy twierdzi, że nam przetłumaczy, co mówi trawa. Kosmos mówi do mnie za pomocą grawitacji albo tlenu w powietrzu czy wody, które są mi niezbędne do życia; rzeźbi kształt wszystkiego, czym materialnie jestem. Całe nasze myślenie i język mają bazę materialną – to nie są rzeczy, które zostały nam zesłane z nieba, tylko wyewoluowały razem z naszymi ciałami, mózgami, aparatami mowy. Dlatego nie wierzę w epistemologiczną przepaść pomiędzy człowiekiem z tym jego „wyjątkowym” językiem a resztą. Nie chodzi o to, że ja wiem, co mówi drzewo, ale jeżeli oprę się o nie plecami, moje plecy coś jednak wiedzą o jego korze. A co wie drzewo o moich plecach? Na pewno coś wie, choć może „wiedzieć” to nie jest dobre słowo. Te relacje i przepływy zachodzą cały czas. Nasz język nazywający rzeczy stanowi jedynie niewielką część nieprzerwanie zachodzącej w świecie komunikacji. W języku poetyckim oprócz słów, które coś znaczą, jest też wiele innych rzeczy, takich jak oddech, rytm, głos; są przypadkowe i nieprzypadkowe wydarzenia brzmieniowe. Odczuwam je jako ucieleśnione i umiejscowione.

Nigdy nie piszę w czyimś imieniu; nie udaję, że jestem w stanie napisać w imieniu skały, zwierzęcia czy rzeki. Wydaje mi się jednak, że jeśli przemieszkałam dzieciństwo nad rzeką, to ona coś mi opowiedziała. Nie coś, co mogę teraz przetłumaczyć i powiedzieć: rzeka powiedziała mi to i to. Jednak na pewno wpłynęła na to, jak ukształtowała się moja wyobraźnia, którędy biegną moje skojarzenia. To są procesy, które mają materialną podstawę w neurobiologii; pamięć ma neurologiczny, materialny wymiar. Wydaje mi się, że poczucie oddzielenia i wyjątkowości, które ludzie czują w stosunku do innych bytów, jest rodzajem fałszu. A nasze splątania z innymi – ze zwierzętami, roślinami, skałami, z ziemią, z procesami fizycznymi i chemicznymi, ale też z maszynami, zanieczyszczeniami i plastikiem – są rzeczywiste, jak najbardziej realne, nawet trochę Realne w lacanowskim sensie, i nie zawsze sielankowo łatwe. Często kiedy ludzie słyszą słowo „ekologia”, wyobrażają sobie pastoralne, naiwne obrazki, co wydaje mi się fundamentalnym nieporozumieniem. Ekologia jest dla mnie czymś bardzo trudnym. Uznanie naszych splątań wcale nie jest komfortowe.

Jesteśmy uwikłani.

No wiesz, to, że masz w swoim ciele więcej komórek bakteryjnych niż ludzkich, czyli że jesteś bardziej bakteriami niż człowiekiem, nie jest łatwe do przyjęcia, choć to fakt. Trudno uznać to, jak bardzo zależymy od innych bytów, które wytwarzają środowisko umożliwiające nam życie. Kiedy to uznamy, zauważamy naszą kruchość. Bo skoro jesteśmy głównie bakteriami, zanieczyszczenie mikrobioty czy mikrobiomu ziemskiego – m.in. przez przemysł chemiczny, farmaceutyczny – jest niszczeniem sfery wspólnej dla ludzi oraz innych bytów, którego konsekwencji nie znamy. Wiemy już, że depresja może być wynikiem zmian w składzie bakteryjnym środowiska. Nie wiemy, jak to wpływa na nasze myślenie czy moce poznawcze, które wyobrażamy sobie jako nasze własne. Uznać te zależności jest trudno. Jak pisze Forrest Gander, stawiając kwestię w formie pytania: „Kto kiedykolwiek był wyłącznie sobą?”. Nikt nigdy nie był wyłącznie sobą.

Zgadzam się z Anną Marchewką, która w posłowiu zauważa, że od pierwszej książki byłaś ukształtowana. Twoja podmiotka od początku ma własny głos i jest sobą. Zarazem jednak rozmywasz granice między sobą a światem, kosmosem. Czyli znów: „Nikt nigdy nie był wyłącznie sobą”?

Tak, moja podmiotka jest też – i mówi – innymi tekstami. Znajduje się u mnie dużo intertekstualności, i w tym sensie to nie tylko mój własny głos.

Odnoszę wrażenie, że wiersz Brâncuși w Królikarni jest mikrokosmosem Twojej twórczości. Bycie tu i teraz, migotliwość i zmienność świata, zainteresowanie może nie samą fotografią, ile raczej możliwością zatrzymania chwili. Obraz fotograficzno-malarski, który za chwilę zniknie, bo kobieta odejdzie od okna. I ostatni fragment: „Lubię koło, ponieważ się toczy/ I lubię kwadrat, bo zostaje w miejscu”. Ciekawe, że coś tak dla Ciebie charakterystycznego jest cytatem.

Z Brâncușiego.

Koło się toczy, kwadrat stoi – to są figury z rzeczywistości, nie ze świata idei. W końcu wypowiada je rzeźbiarz, który „siedzi” w świecie materialnym. Myślę też o poznawaniu świata nie tylko poprzez język, ale także wzrok, a może przede wszystkim dotyk, podobnie jak poznaje go rzeźbiarz. I jeszcze: zestawienie czegoś, co się toczy i zmienia, z tym, co stoi w miejscu. Napięcie tak bliskie Twojej poezji.

Bardzo ci dziękuję, że to wygrzebałeś. To jest rzeczywiście cytat, na który trafiłam na wystawie Brâncușiego w Królikarni. Te dwa zdania podsumowują właściwie wszystko [u mnie]. Całkiem niedawno dokonałam odkrycia – a właściwie dokonali go czytelnicy podczas festiwalu Poezja w Puszczy – że całe moje pisanie jest rozpięte pomiędzy dwoma biegunami, a mianowicie domem i drogą. Wszystko da się rozpisać na tej osi. To było wstrząsające odkrycie, zwłaszcza że moja nowa powieść ma właśnie tytuł Dom Oriona i jest o nomadyzmie, o drodze, o uchodźstwie w najbardziej radykalnym sensie. Rozpoznanie czytelników okazało się bardzo trafne i prawdziwe. Dzięki niemu zobaczyłam, jak bardzo znowu napisałam to samo, co jest uderzające i niesłychanie ciekawe.

Nie wiem, czy nie jest tak, że jest we mnie coś, co pamięta doświadczenie uchodźstwa sprzed dwóch pokoleń. Moja babcia urodziła się w drodze, prababcia zmarła podczas bieżeństwa [masowa ewakuacja ludności, głównie wyznania prawosławnego, z Podlasia w głąb Rosji podczas pierwszej wojny światowej – przyp. A.Z.]. Pomyślałam, że niosę w sobie doświadczenie braku zakorzenienia. Stąd fantazjowanie na temat zadomowienia się gdzieś – choćby w chwili, w zmienności. Motyw radykalnej podróży i powrotu do domu, który nie jest domem.

To mi przypomina wiersz Mama, w którym niesiesz swoją matkę w sobie, bo inaczej jest to niemożliwe. To było bardzo poruszające. Odwrócenie – teraz to my nosimy matki w sobie. To z jednej strony stanowi ciężar, a z drugiej – źródło ciepła, otuchy. Właśnie, poszukiwanie ciepła jest u Ciebie częste i nierzadko skontrastowane z obrazami zimna, zanurzania się w wodzie, kładzenia się pod trawą, jak w Krajobrazie z dziewczynką.

Poszukiwanie ciepła jest także ssacze. Większość ssaków potrzebuje dotyku.

Co było tak dotkliwie odczuwalne podczas pandemii.

Chciałbym porozmawiać o innym wymiarze miłości, o miłości macierzyńskiej: „[…] macierzyństwo jest dożywociem, a rozkosz szuka pokupnych kształtów, żeby się wystroić” (Psalm I). No właśnie, macierzyństwo jest dożywociem.

Odkryłam to, wracając ze szpitala z moją córką. Urodzenie dziecka było jak urodzenie własnego serca, które od tego momentu bije na zewnątrz mnie. Dotarło do mnie, że nie ma odwrotu, że zawsze będę się bała, martwiła. Moment trwogi przyszedł wraz z odkryciem, że moja córka będzie chodzić po świecie, a ja absolutnie nie będę miała wpływu na ten świat, nie będę w stanie jej ochronić, a jeśli będę próbowała, to nie pozwolę jej żyć naprawdę. Wtedy uświadomiłam sobie, że największe wyzwanie to życie z tym lękiem, a nie, na przykład, zmienianie pieluch. To nie jest lęk egzystencjalny, tylko pragmatyczny – lęk przed wypuszczeniem dziecka w świat. Miłość matki chce być totalna, jednak, żeby dać dziecku żyć, musi się wycofać.

I to jest trudne.

To jest strasznie trudne.

 


Brâncuși w Królikarni

Julia Fiedorczuk

dla Zoë Skoulding

Nie da się opowiedzieć, co mnie tu przyniosło.

Wiersz byłby dłuższy niż to piękne życie.

A ono jest jak światło przecedzone przez sito drzew.

Oczywiście, teraz. W lipcowej Warszawie, którą chłonę ciałem

bezbolesnym od głowy do stóp.

Teraz? Nie mam innego niż

ten kadr z balkonem.

Gruba pani odstawia filiżankę, żeby popatrzeć

na chmury, z których potem spadnie krótki, gęsty deszcz.

Kadr opustoszeje, a przekorny wiatr

przyniesie okruchy rozmowy: klacz, jak się dowiem,

miała na imię Larina. „Żyła jeszcze na pewno

w trzydziestym dziewiątym”. To przed Królikarnią.

Starość tych dwojga jest dziwna jak rzeźba.

Czas przed narodzinami, którego nie było.

Czas, „niekończąca się kolumna”,

pcha mnie na ulicę już gęstą od słońca.

Wszystko szybko znika, oprócz tych dwóch zdań:

„Lubię koło, ponieważ się toczy.

I lubię kwadrat, bo zostaje w miejscu”.

Cytaty z Henry’ego Davida Thoreau podaję w przekładzie Haliny Cieplińskiej.

 

Czytaj również:

Biostalgia, czyli tęsknota za nieuchwytnym Biostalgia, czyli tęsknota za nieuchwytnym
i
„Pejzaż leśny”, Abraham Govaerts, MNW/Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Biostalgia, czyli tęsknota za nieuchwytnym

Michał Książek

Dom Oriona Julii Fiedorczuk to opowieść o granicach: geograficznych, politycznych i biologicznych. A także o ich przekraczaniu.

Dziennikarka w kryzysie emocjonalnym (bądź u jego progu) wyjeżdża do Puszczy Białowieskiej – miejsca, w którym jak w żadnym innym ogniskują się poruszane przez nią tematy: migracje ludzi, eksploatowanie przyrody, przemoc na granicach państw. W puszczy trwa właśnie dramat uchodźców z Południa: pushbacki na Białoruś, pobicia, śmierć z wycieńczenia. Wszystko to w prastarym delikatnym lesie, który do niedawna cięły harwestery. Dla fabuły tej powieści to zestawienie krzywd nie jest przypadkowe.

Czytaj dalej