
Nina nie rozumie rytuału, któremu co rok poddaje ją matka. Ale gdy dorasta do niebieskiego czepka, trafia na basen, gdzie doświadcza dziwnej kąpieli…
Co roku, odkąd Nina cokolwiek pamięta, kilka dni po Bożym Narodzeniu, kiedy prawie jeszcze były ferie, choć faktycznie już nie, wieczorem mama wyciągała z antresoli niebieski gumowy czepek i naciągała go Ninie na głowę. Najpierw głowa Niny wchodziła w czepek cała, po brodę, potem czepek zakrywał już tylko nos, wreszcie jedynie zsuwał się na oczy. W dotyku czepek był gładziutki, jak skóra delfina, którego Nina pogłaskała po spektaklu w sewastopolskim delfinarium, kiedy w lecie mama za radą babci woziła ją nad morze, a w uszach, zakrytych czepkiem, szumiały dalekie, niewidoczne fale.
Za oknami padał śnieg, ale topniał, zdawało się, jeszcze w powietrzu, i krople wody spływały po brudnej szybie, zostawiając przezroczyste smużki. Mama postawiła pod antresolą stołek i Nina jak zwykle wzięła z jej rąk pudełko z papierowymi talerzykami, które trzymano na wypadek pikniku, chociaż na piknik za życia Niny nigdy się nie wybrali, pudełko z plastikowymi lokówkami, pudełka na noworoczne ozdoby, puste, bo ozdoby wisiały teraz na choince. Potem mama zeszła ze stołka.