
Na swoim koncie ma kultowe hiphopowe płyty, abstrakcyjną elektronikę i minimalistyczną kameralistykę. Wśród jego współpracowników można wymienić Pezeta, Adama Struga i rockowy zespół Psychocukier. Wszystko dlatego, że wiedziony ciekawością Mikołaj „NOON” Bugajak nigdy nie bał się zaczynać od nowa.
Jan Błaszczak: Brałeś udział w nagrywaniu albumów, które błyskawicznie weszły do kanonu polskiego hip-hopu. Mimo to mam wrażenie, że nawet w czasach Świateł miasta czy Muzyki klasycznej miałeś pewien dystans do tej sceny. Czy czułeś się częścią hip-hopowego środowiska?
NOON: Nie, zupełnie nie. Zawsze stałem z boku i nigdy tego nie ukrywałem. Nikt też nie miał z tym problemu. Przeciwnie, wiele osób bardzo mocno zanurzonych w hip-hopie otwierało się przy mnie, by pogadać o innej muzyce. Kiedy poznałem Peję, miał opinię chłopaka z ulicy. Dziwnie na mnie patrzył i gdy do mnie podchodził, zastanawiałem się nawet, czy nie będzie zaraz jakiegoś problemu na linii Warszawa–Poznań. A on po prostu chciał pogadać o ostatniej płytce DJ-a Vadima. Oczywiście, hip-hop ostatecznie mnie wciągnął, ale nie byłem nigdy typem gościa w szerokich spodniach spierającym się godzinami o to, która płyta Mobb Deep jest najlepsza. Traktowałem wszystkich tych ludzi uczciwie i sam byłem tak traktowany.
Twoje produkcje zawsze wyróżniały się na tle innych hip-hopowych bitów. Jakiej muzyki słuchałeś, zanim dołączyłeś do składu Grammatika?
Słuchałem dużo elektroniki – zwłaszcza brytyjskiej, Briana Eno oraz trochę ambitnego popu w stylu Bryana Ferry’ego.