
Wymowa tej książki jest niezwykle gorzka, porażająco przygnębiająca, ale również żenująca.
Autor wolał nie ujawnić swojego prawdziwego nazwiska, wybierając wiele znaczący pseudonim. Można spekulować, kim był, ale z łatwością domyślamy się, jak skończył (czyli że skończył sam ze sobą). Zresztą, kto wie, czy w ogóle istniał jeden autor, jedna autorka – moglibyśmy zapytać w duchu tej książki: któż potrafi wykazać, że cokolwiek istnieje?
Książka ta, napisana w pierwszej osobie liczby pojedynczej, pozbawiona jest fabuły, Athanasius Nihilus wykazał bowiem już w Przedmowie, że każda fabuła zawiera w sobie dwa złudzenia: po pierwsze narzuca jakiś porządek, sekwencję zdarzeń, a po drugie dąży do określonego celu, którym jest zakończenie opowieści. Stąd pomysł owego Nihilusa, aby książka nie tylko niczego nie opowiedziała, ale również się nie zakończyła: Nieskończona beznadzieja zawiera więc przede wszystkim długą listę niegramatycznych (z punktu widzenia filozofii autora gramatyka to rodzaj sensu) oskarżeń wobec Nieistniejącego Boga; ostatnie zdanie tej anty-powieści powtarza jej pierwsze zdanie; książka ma strukturę zamkniętego okręgu: koła-pustki. Niektóre strony pozostawiono niezadrukowane, jak gdyby dawano nam do zrozumienia, że to, czy jest treść, czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia.
Wydaje się to wszystko dość pretensjonalne, egzaltowane i nie wiadomo właściwie, dlaczego Wydawnictwo Neuroza postanowiło Nieskończoną beznadzieję opublikować, ale kto zrozumie współczesny rynek wydawniczy.