Nieskończona beznadzieja
Przemyślenia

Nieskończona beznadzieja

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 1 minutę

 

Wymowa tej książki jest niezwykle gorzka, porażająco przygnębiająca, ale również żenująca.

Autor wolał nie ujawnić swojego prawdziwego nazwiska, wybierając wiele znaczący pseudonim. Można spekulować, kim był, ale z łatwością domyślamy się, jak skończył (czyli że skończył sam ze sobą). Zresztą, kto wie, czy w ogóle istniał jeden autor, jedna autorka – moglibyśmy zapytać w duchu tej książki: któż potrafi wykazać, że cokolwiek istnieje?

Książka ta, napisana w pierwszej osobie liczby pojedynczej, pozbawiona jest fabuły, Athanasius Nihilus wykazał bowiem już w Przedmowie, że każda fabuła zawiera w sobie dwa złudzenia: po pierwsze narzuca jakiś porządek, sekwencję zdarzeń, a po drugie dąży do określonego celu, którym jest zakończenie opowieści. Stąd pomysł owego Nihilusa, aby książka nie tylko niczego nie opowiedziała, ale również się nie zakończyła: Nieskończona beznadzieja zawiera więc przede wszystkim długą listę niegramatycznych (z punktu widzenia filozofii autora gramatyka to rodzaj sensu) oskarżeń wobec Nieistniejącego Boga; ostatnie zdanie tej anty-powieści powtarza jej pierwsze zdanie; książka ma strukturę zamkniętego okręgu: koła-pustki. Niektóre strony pozostawiono niezadrukowane, jak gdyby dawano nam do zrozumienia, że to, czy jest treść, czy nie, nie ma najmniejszego znaczenia.

Wydaje się to wszystko dość pretensjonalne, egzaltowane i nie wiadomo właściwie, dlaczego Wydawnictwo Neuroza postanowiło Nieskończoną beznadzieję opublikować, ale kto zrozumie współczesny rynek wydawniczy.

Czytaj również:

Porządny człowiek
i
Constant Troyon, „Biegnące psy”; źródło: domena publiczna
Doznania

Porządny człowiek

Michaił Bułhakow

Kiedy ktoś karmi krwistym rostbefem, już samo to dobrze o nim świadczy. A potem jest jeszcze lepiej! Czy istnieje milszy opiekun niż ten, który bierze na smycz?

Na talerzach z czarną, szeroką obwódką, malowanych w rajskie kwiaty, leżały cieniutko pokrajane plasterki łososia i marynowane węgorze. Na grubej desce kawałek sera z łezką, a w srebrnej fasce – obłożony śniegiem – kawior. Między talerzami kilka smukłych kieliszeczków i trzy kryształowe karafki z różnokolorowymi wódkami. Wszystkie te rzeczy umieszczone były na maleńkim marmurowym stoliczku, sympatycznie połączonym z ogromnym rzeźbionym dębowym bufetem, wyrzucającym z siebie pęczki srebrzystego i szklistego światła. Pośrodku pokoju stał ciężki jak grobowiec zasłany białym obrusem stół, na nim dwa nakrycia, serwetki zwinięte na podobieństwo papieskich tiar i trzy ciemne butelki.

Czytaj dalej