No to cyk No to cyk
i
zdjęcie: Brigitta Schneiter/Unsplash
Przemyślenia

No to cyk

Paweł Cywiński
Czyta się 5 minut

Czarno-biała fotografia: południowa Etiopia, dziewczyna z krążkiem w wargach patrząca prosto w obiektyw. Nie wiemy, jak ma na imię, nie wiemy też, czym się zajmuje. Widzimy tylko ten krążek i jej czarno-białe oczy. Ot, zwykły portret, zdjęcie kobiety z grupy etnicznej Mursi, jakich wiele już w życiu widzieliśmy.

Portret ten jest jednak w pewien sposób wybrakowany. Brakuje w nim tej dziewczyny – jej funkcja jest wyłącznie symboliczna. Przygotowany przez autora – znanego turystę (choć pewnie wolałby, aby nazywać go podróżnikiem) – podpis tłumaczy nam, że dziewczyna z krążkiem w wargach reprezentuje ginący świat, któremu cudem udało się przetrwać. Świat, o który my wszyscy powinniśmy zadbać. Nic więcej o niej nie wiemy.

No i szlag mnie trafił. Jak można od oglądającego wymagać dbania o świat, gdy sam wymagający nie zadbał o swoją muzę? Jednym podpisem skradł jej jestestwo, uprzedmiotowił, pozbawił imienia i historii. W ten sposób autorska interpretacja fotografowanego człowieka stała się ważniejsza niż on sam.

Jak się uprzedmiotawia podpisami? Najpierw cyka się zdjęcie. Cyk. I choć jest na nim człowiek, to cyka się je nie człowiekowi, ale szerzej: widokowi. Potem dorabia się do tego widoku swoją własną opowieść, przemilczając lub w ogóle nie wysłuchując opowieści sfotografowanego. Cyk. W ten sposób uwięziona w filmowej klatce dziewczyna przekształca się w przeciętny dorosły okaz „ginącego plemienia”. Cyk. Cyk. Nagle sfotografowana przestała być ciekawa sama w sobie, emocje rozbudzać zaczęły nadane jej przez fotografa w podpisie cechy. Patrzcie, oto ginący świat! Cyk. I może nawet efekt jest ładny i może jest ciekawy, jednak w ten sposób fotograf – pragnąc, by ta dziewczyna nie zginęła – ukatrupił ją, pozbawił ją rzeczy najważniejszej: indywidualizmu. A indywidualizm jest niezbędny dla człowieka upodmiotowionego. Cyk, cyk, cyk.

Informacja

Z ostatniej chwili! To trzecia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Uderzyło mnie to tym mocniej, że jakiś czas temu sam zrobiłem podobne zdjęcie Etiopce z krążkiem w wardze, podobnie jak kilkaset tysięcy innych turystów odwiedzających w tym czasie południową Etiopię. Większość z nas tylko po to tam pojechała. Popatrzeć i strzelić fotkę. Cyk. Za tę możliwość zapłaciliśmy dwa birry, czyli kilkadziesiąt groszy. Dlaczego? Bo na południu Etiopii każdy musiał płacić swoim „modelom”. I płacił. Najczęściej nie zamieniając przy tym z „modelem” ani słowa, polując już na następne widoki, traktując ludzi niczym krajobraz. I nagle to wszystko do mnie wróciło, gdy patrzyłem na ten krążek i te bezimienne oczy – przypomniałem sobie swoje własne fotograficzne łowy sprzed lat.

Kilkadziesiąt groszy to niewygórowana cena za możliwość pochwalenia się daleką podróżą czy niezwykłym doświadczeniem. Bo choć większość z nas powie, że cyka zdjęcia tylko po to, by wspomóc swoją ulotną pamięć, to pokazując je innym, nadajemy naszym fototrofeom wymierne znaczenie. Od tej pory pracują one na rzecz naszego wizerunku i zawartego w nim kapitału społecznego. W końcu nie każdego stać na taką daleką podróż czy niezwykłe doświadczenia. A zdjęcie staje się dowodem. Nic więc dziwnego, że powiedzenie pics or it didn’t happen stało się opisem jednego z tradycyjnych wakacyjnych rytuałów.

Mogłoby się wydawać, że to błaha sprawa, ale tak nie jest. Wybitny filozof Emmanuel Levinas zadawał ludziom pytania o Auschwitz. Jedno z nich brzmiało następująco: jak to możliwe, że pracujący w obozie śmierci Niemcy robili tak straszne rzeczy, a kilka godzin później, po pracy spotykali w sklepie czy na spacerze ludzi, którzy niczym się nie różnili od więźniów, i uśmiechali się do nich jak gdyby nigdy nic?

Levinas wyodrębnił na podstawie tych pytań dwa sposoby postrzegania drugiego człowieka. Pierwszy nazywał „patrzeniem na twarz” – czyli na kształt nosa, kolor skóry i inne cechy fizyczne oraz estetyczne. Obserwator nie dostrzega prawdziwego człowieka, ale zaledwie widok zawierający w sobie zestaw wyobrażeń na jego temat. Liczy się estetyka i jej ocena. Drugie spojrzenie filozof nazwał „patrzeniem w twarz” – dostrzeżeniem w niej istoty człowieczeństwa, spojrzeniem na Innego, człowieka takiego samego jak ja, patrzący.

Warto posiłkować się jego podziałem. Wydawać by się mogło bowiem, że obiektyw fotograficzny predestynowany jest do patrzenia na twarz. O wiele łatwiej za jego pomocą, patrząc na drugiego człowieka, widzieć w nim wyłącznie piękno bądź brzydotę, kadr, widok, krajobraz albo fototrofeum przywiezione ze swoich dalekich wakacji.

Dlatego też pytania, które powinniśmy sobie nieustannie stawiać, robiąc zdjęcia ludziom, brzmią: jak patrzeć przez obiektyw w twarz? Co zrobić, by fotografowani ludzie nie byli jedynie częścią krajobrazu, widokiem czy ciekawostką?

Ja na przykład ustaliłem z sobą samym zasady korzystania z aparatu chwilę po powrocie z Etiopii. Wiedząc, że nie będę umiał zaoferować fotografowanemu tak wielkiej uważności, jak powinienem, postanowiłem zrezygnować. Od tej pory zamiast robić na wakacjach zdjęcia ludziom, wolę z nimi porozmawiać. Przynajmniej mogę potem o nich opowiadać, znając ich imiona i ich historię, a nie zastępować je swoją interpretacją.
 

Czytaj również:

Turysta wobec propagandy Turysta wobec propagandy
Wiedza i niewiedza

Turysta wobec propagandy

Paweł Cywiński

Przy okazji wyprawy do Izraela lub Palestyny warto pamiętać, że politycy obu państw chętnie wykorzystują turystykę jako narzędzie symbolicznej walki.

Lariv Levin jest jastrzębiem izraelskich konserwatystów. Od zawsze silnie sprzeciwiał się powstaniu państwa palestyńskiego i do dziś przy różnych okazjach podkreśla, że Izrael powinien być w każdym calu państwem żydowskim. W przeciwieństwie do innych izraelskich nacjonalistów zna on jednak bardzo dobrze kulturę palestyńską i język arabski. Tak dobrze, że podczas swojej służby wojskowej stał się dowódcą kursów dla arabskich tłumaczy w izraelskim wywiadzie. Znajomość ta sprawiła też, że doskonale rozumie on symboliczny wymiar walki – której jest rzecznikiem – o to, by w kraju zamieszkiwanym przez 1,5 mln Palestyńczyków język arabski przestał być językiem urzędowym.

Czytaj dalej