Zbiór zapisków o pewnym dzikim, skromnym ogrodzie oraz o ogrodniku, który dogląda go i strzeże.
W samym środku ogrodu stoi dom, w którym mieszkam. Dobrze pamiętam dzień, kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy. Szukałem domu poza miastem. Wędrowałem od osady do osady, zerkałem to tu, to tam, pukałem do drzwi, zagadywałem właścicieli sklepów i spotykałem sekretarzy kooperatyw rolniczych. Kłaniałem się starcom i gawędziłem z ich dziećmi. Miałem już kilka upatrzonych lokalizacji, ale w tym domu zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Mały i skromny, niegdyś zwykło się takie nazywać „domami Agencji Żydowskiej”. Od frontu wyliniały trawniczek, wokół wyschnięte badyle i osty, parę drzew ozdobnych, kilka owocowych, niektóre bliskie śmierci z pragnienia.
Dom stał na zboczu. Zszedłem i rozejrzałem się. I oto niespodzianka: otwierała się stamtąd ku zachodowi rozległa, głęboka panorama. Z przodu dwa spłachetki pola uprawnego, na obrzeżach kilka tyczkowatych cyprysów, a ponad nimi dwa porośnięte lasem wzgórza, gęsto upstrzone, jak na obrazach