O psie, co przedawkował opiaty, i o lekarzu, co leczy się u guru O psie, co przedawkował opiaty, i o lekarzu, co leczy się u guru
i
Gabor Mate/ fot. Gabor Gastonyi
Przemyślenia

O psie, co przedawkował opiaty, i o lekarzu, co leczy się u guru

Ewa Pawlik
Czyta się 23 minut

Zawsze zaczynam od lokalnej prasy. Studiuję nagłówki, nekrologi i ogłoszenia drobne. W dniu, w którym ląduję w Vancouverze, wiadomość dnia dotyczy psa, który przedawkował narkotyki. Prawdopodobnie zjadł je podczas spaceru po East Hastings, dzielnicy okupowanej przez uzależnionych nieprzerwanie od czasów wojny opiumowej. Tuż pod tym newsem znajduję informację o nadchodzącym spotkaniu z Sadguru Jaggim Vasudevem, jednym z moich ulubionych mieszkańców naszej małej planety – joginem z indyjskiego Tamil Nadu. Z kolejnym ulubionym Ziemianinem, Gaborem Maté, mam się spotkać nazajutrz. Po to tu jestem. 

Jest prima aprilis. Vancouver w euforii. Nie z powodu święta, ale z powodu słońca. Pierwszy słoneczny i ciepły dzień od paru miesięcy. Na ulicach tłumy, wszyscy rozmawiają o pogodzie, na każdym rogu uliczny muzyk, przed moim hotelem rozstawiono stragany z marihuaną. Sprzedawcy w tęczowych strojach oferują poporcjowany susz, lizaki, ciastka – także bezglutenowe. Na prowizorycznej scenie zespół reggae śpiewa o miłości i że „All is One”. All is one nawet na moim talerzu, gdy zamawiam lunch: gofry, bekon, syrop klonowy i bita śmietana. Together, as one – jak w piosence. Gdy spoglądam ponad te radosne tłumy, z każdej strony widzę lasy i wodę. Wszystko przeskalowane jak porcja jedzenia, przed którą siedzę. Gofry? Od razu pięć. Bekon? Z kilku świnek. Las? LAS. Drukowanymi. Z wykrzyknikiem! 

Następnego dnia wszystko wraca do normy. Leje od rana. Zimno. Koniec festynu. Ale za to początek mojego prywatnego święta: dziś spotkam Gabora Maté. 

Nokturny i nałogi

Pakuję prezenty. Przywiozłam muzykę, wydało mi się to słuszne, bo przecież, że nie ptasie mleczko. Chleb powszedni jest tu pewnie słodszy. Mam nokturny Chopina w wykonaniu Marcina Maseckiego i coś Pink Freud. To jest podarunek lekko perwersyjny, bo mój rozmówca ma za sobą uzależnienie od kupowania płyt. Takie prawdziwe, z ukrywaniem, ze stratami finansowymi w duecie z moralnymi. Ale dobrze, że ma to na koncie. Dzięki temu pisze o uzależnieniach pięknie i mądrze, i dobrze. Jak nikt inny. Jego In realm of hungry ghosts uzdrawia. Wiem to. Sama widziałam, sama przeżyłam. Ręczę. W tej książce Gabor patrzy na uzależnienie od narkotyków przede wszystkim jako efekt przeżytej we wczesnym dzieciństwie traumy, ale też zdejmuje z niego stygmat. Pokazuje, że uzależnienie, często w zawoalowanych formach, jest nieodłącznym elementem naszej konsumpcyjnej, nastawionej na nieustający wzrost i postęp kultury. Uzależnieni od narkotyków stali się swego rodzaju kozłami ofiarnymi, marginalizowanymi i piętnowanymi społecznie. W efekcie popularne metody leczenia stosowane w terapii uzależnień pogłębiają tylko cierpienie chorych, nierzadko uniemożliwiając im powrót do zdrowia. W perspektywie Gabora nadużywanie substancji psychoaktywnych jest paradoksalnie próbą samoleczenia. W takim ujęciu dominuje szacunek do pacjenta – całkowite przeciwieństwo stosowanych u nas metod monarowskich. A ponieważ wyleczalność utrzymuje się w Polsce na poziomie kilku procent, warto się zastanowić, czy nie powinniśmy zacząć działać i myśleć inaczej.

Informacja

Z ostatniej chwili! To przedostatnia z Twoich pięciu treści dostępnych bezpłatnie w tym miesiącu. Słuchaj i czytaj bez ograniczeń – zapraszamy do prenumeraty cyfrowej!

Subskrybuj

Do prezentu dołączam gazetę z Sadguru. Nie wiem, czy Gabor o nim słyszał, ale wydaje mi się, że jeśli nie, to czas najwyższy ich ze sobą poznać. Obu cechuje holistyczne podejście do swoich dziedzin. Obaj są rzeczowi, bywają sarkastyczni, a przede wszystkim są przenikliwi i odważni w swoim myśleniu. Jestem szalenie ciekawa, co mieliby o sobie nawzajem do powiedzenia.

Po drodze pytam taksówkarza, który jest sikhem, czy słyszał o Sadguru:

„Tak – odpowiada lakonicznie i przez dłuższą chwilę przygląda mi się w lusterku. – Pytasz o Sadguru, a palisz papierosy. This makes no sense. Ciało to świątynia, trzeba je honorować. Ja żyję czysto. Nie piję, nie palę. Szanuję moje ciało”. 

„Ty umrzesz zdrowy, ja być może schorowana”.

Doesn’t matter! Ja chcę umrzeć mniej razy”.

Gabor Mate/ fot. Gabor Gastonyi

Gabor Mate/ fot. Gabor Gastonyi

Medytacja nad ego

Gdy docieram na miejsce, Gabor przedstawia mnie Rae, swojej żonie. To drobna, ciepła kobieta. Gdybym w tym wcieleniu była kotem, od razu wskoczyłabym jej na kolana i zasnęła, mrucząc. Kiedy zasiadamy w przytulnym salonie, pełnym książek, wizerunków Buddy, rdzennej północnoamerykańskiej sztuki, z niezwykle tu pasującym kominkiem, wyciągam gazetę.

„Mój Boże! – wykrzykuje Rae, gdy zaczynam mówić o Sadguru. – Nie wierzę, że to się dzieje! Medytowaliśmy, zanim przyszłaś! Parę tygodni temu wzięliśmy udział w prowadzonym przez niego kursie i od tamtej pory praktykujemy codziennie. Chcemy przejść przez 40 dni codziennej praktyki”.

Gabor: On mi uratował życie.

Ja: Mnie w pewnym sensie też! On i ty.

Rae: To, czego naucza, jest niesamowite. Uważam go za człowieka, który realizuje w pełni swój ludzki potencjał, tak jak zrobił to na przykład Jezus. Z drugiej strony, mam pewne zastrzeżenia. Gdy jeden z uczniów zapytał, czy może medytować krócej niż zalecane 40 minut dziennie, Sadguru powiedział, że takie pytanie może zadać tylko kompletny dupek.

G: Rae, nie patrz na Sadguru, tylko na to, czego uczy. 

R: Ale ja oczekuję od kogoś, kto niesie takie przesłanie, pewnego stylu zachowania, integralności przekazu. Nazwanie kogokolwiek dupkiem psuje mi obrazek.

G: Może żartował? Ja tego nawet nie odnotowałem.

R: Nie, on się zdenerwował. To było dziwne.

Ja: To ciekawe, że masz takie wątpliwości. Miałam okazję porozmawiać z nim twarzą w twarz w Paryżu, gdzie prowadził rok temu kurs. Spotkaliśmy się w apartamencie, w którym się zatrzymał. To była audiencja! Nigdy nie widziałam takiego luksusu. Na podłodze marmur, na ścianach Matisse i Picasso. Zresztą córka Picassa, Paloma, mieszka piętro niżej. Naszej rozmowie przysłuchiwał się tłum asystentek. Siedzieliśmy w salonie większym niż miasteczko, z którego pochodzę. Za oknem Luwr. Odlot. Czy można pozostać normalnym, jeśli każdy twój dzień wygląda właśnie tak?

R: No więc właśnie ja uważam, że nie. Doceniam fakt, że on pracuje nieustannie, że mimo iż tysiące ludzi chcą kontaktu z nim, stara się znaleźć dla każdego czas, naprawdę to doceniam…

Ja: Może on jest guru pracoholikiem? Może jest uzależniony? – próbuję wtrącić, ale Gabor spiera się z Rae:

G: Ale jednak dużo z tego, co mówisz, ma negatywny wydźwięk.

R: Ja po prostu kocham prawdę. Nie będę udawać, że nie widzę tego, o czym tu rozmawiamy i to, co opowiada Ewa, tylko mnie w tym utwierdza.

Ja: Guru czy nie, nadal człowiek.

R: Dokładnie.

G: Rae, ty szukasz autorytetu, a ja po prostu czerpię, co mogę i co mi pasuje z jego nauk. Koncentrowanie się na wadach nauczyciela nie ma sensu, to strata czasu. 

R: Ja patrzę na to w kobiecy sposób. Niepokoi mnie jego przywiązanie do luksusu, coś mi tu nie gra. Czuję wielkie ego.

Ja: Może być też tak, że z jego perspektywy to, czy śpi na kawałku deski, czy w pałacu, nie jest żadnym tematem. To detal. W dodatku na pewno jest skuteczniejszy z całym tym zapleczem. Gdyby siedział pod palmą gdzieś w Tamil Nadu w pozycji kwiatu lotosu, nigdy bym go nie spotkała. Wy pewnie też nie.

G: Rae, wybacz, ale musimy już zająć się wywiadem.

Próbuję oponować, ale ona wychodzi. Patrzę na zegarek. Jest niewiele po dwunastej, mamy czas do piątej. W sumie moglibyśmy jeszcze chwilę porozmawiać o ego. No, ale trudno.

Wywoływanie ducha epoki

G: Swoją drogą ludzie Sadguru proponowali mi udział w filmie o jego działalności. Nie znoszę tego PR-owskiego spektaklu.

Ja: Guru na motorze, guru w górach, guru i roześmiane dzieci? I do tego Twoja wypowiedź o tym, jak odmienił Ci życie?

G: Jakbyś czytała scenariusz!

Ja: Bo on jest zawsze ten sam. Widziałam taki film Lamy Olego, duńskiego lamy od Buddyzmu Diamentowej Drogi. I widziałam już Sadguru na motorze.

G: Odmówiłem.

Ja: Rozumiem i nie rozumiem. W końcu sam wystąpiłeś w filmie Duch epoki (Zeitgeist. Moving forward).

Dla niewtajemniczonych: filmy Zeitgeist to wyreżyserowana przez Petera Josepha trylogia, z której dowiedzieć się można m.in., że światem rządzi globalna klika złożona z kilku bankierskich rodzin, zamachy 9/11 były wewnętrznym działaniem amerykańskiego rządu, ludzkość żyje w totalnym zniewoleniu i zaślepieniu, karmiona specjalnie skonstruowanym przekazem medialnym, który odwraca naszą uwagę od spraw naprawdę ważnych. Jest też trochę o kulcie solarnym, utopijnych wizjach przyszłości, w której nie ma miejsca na system monetarny i w związku z tym także na pracę zarobkową, drenującą nam dusze. Do tego dynamiczna muzyka, nastrój grozy i nawoływanie do przebudzenia i powstania z kolan. Mniej więcej.

G: A, tak… Ale z Sadguru to nie było tak, że po prostu odmówiłem. Powiedziałem, że mogę wziąć w tym udział, jeżeli będę miał możliwość wyrażenia również wątpliwości. Koniec końców to się nie wydarzyło. A Zeitgeist to ciekawa historia. Dostałem list od gościa przedstawiającego się jako PJ z Nowego Jorku. Poprosił mnie o wywiad. Udzielam wielu wywiadów, więc powiedziałem: jasne, czemu nie. Przyjechał, nagraliśmy rozmowę, spytałem, jak ją wykorzysta – powiedział, że jeszcze nie jest pewien, na razie zbiera materiał. Zapomniałem o całej historii. Pół roku później PJ dzwoni do mnie. Dźwięk źle się nagrał, wywiad trzeba powtórzyć. Nagraliśmy to ponownie. Ponownie zapytałem, co z tym zamierza zrobić, i ponownie usłyszałem, że jeszcze nie wie. A pół roku później otrzymałem e-maila, że mam się przygotować na ogromne zainteresowanie moją osobą, bo wkrótce pojawi się kolejny film Zeitgeist, a pierwszy miał ponad milion wyświetleń na YouTubie…

Ja: Zdenerwowałeś się?

G: Nie. Rozumiem go. Odmówiłbym, gdybym wiedział, o co chodzi. Teorie spiskowe do mnie nie przemawiają. Nie tłumaczą mojego życia. Ten sposób patrzenia na świat mnie nudzi. Ale razem ze mną w trzeciej części filmu wystąpiło czterech dobrych naukowców i jeżeli w ten sposób możemy wysłać nasze przesłanie w świat, trafić do ludzi, to OK. 

Kilka lat temu PJ i Zeitgeist Movement, antykapitalistyczny ruch społeczny, trafiali do ludzi. W 2011  r. ruch miał ponad 560 tys. członków, w tym 6 tys. z Polski. Jego działania wpisywały się w tzw. nurt świadomościowy, mieszankę teorii spiskowych i alternatywnych dla istniejących systemów rozwiązań ekonomicznych i społecznych. Sympatykami i działaczami ruchu byli też założyciele pisma „Adbusters”, poddającego ostrej krytyce kulturę konsumpcji. To oni później zainicjowali amerykański ruch protestu Occupy Wall Street. Co ciekawe, magazyn „Adbusters” powstał właśnie w Vancouverze. Kanadyjczykom generalnie nie można odmówić rozmachu i wyobraźni. W tym roku 50-lecie obchodzić będzie pierwsze na świecie lądowisko dla UFO, mieszczące się w oddalonym od Vancouveru o 1000 km Town of St. Paul.

G: Zeitgeist to utopia. Nigdy nie wierzyłem w powodzenie tego ruchu. Zgadzam się z Marksem: do rewolucji nie dochodzi z powodu nagłego olśnienia jednej osoby, składa się na to wiele czynników. Nie wierzę też w potrzebę tłumaczenia ludziom, co mają robić i jak mają żyć. Jeśli masz kontakt z rzeczywistością, wiesz, co masz robić. Wiesz, co jest właściwe, a co nie. Sadguru mówił ostatnio o drzewach: jeśli rozumiesz zależność pomiędzy drzewem a twoim oddychaniem, nie trzeba cię namawiać, byś został ekologiem. Wystarczy wiedza. A wiedza pozwala się przebudzić. I do tego wszyscy wielcy myśliciele zawsze namawiali – przebudźcie się! 

Od bańki do polityki

Ja: Pamiętam, że gdy pierwszy raz mój znajomy pokazał mi Zeitgeist, rozmawialiśmy o tym, że nadchodzi szalenie ciekawy czas, bo wszystkie informacje są ogólnodostępne. Wierzyliśmy, że Internet sprawi, że nie będzie się za czym schować. Zobaczymy rzeczy takimi, jakimi są.

G: Jest wręcz przeciwnie. Internet oddala ludzi od rzeczywistości. Może dla ciebie osobiście rzeczywiście tak jest, ale projektujesz to na całe społeczeństwo. Tak naprawdę Internet umożliwia nam życie w wykreowanych przez nas bańkach. Widzisz i czytasz tylko to, co utwierdza cię w twoich przekonaniach. 

Ja: Co się stanie, gdy dorośnie pokolenie wychowane w sieci? Jakie stworzy społeczeństwo?

G: Już to widać. Ten cały fenomen Donalda Trumpa… Totalny brak świadomości. I brak świadomości jej braku. Myślisz, że uczestniczysz w rzeczywistości, a dostajesz tylko jej wycinek. Przestajesz widzieć szerzej, w związku z czym pojawia się jeszcze więcej niezrozumienia i lęku. W Ameryce Północnej ten mechanizm działa od dawna. Pytasz, co się z nami stanie? Będzie tak samo jak jest, tylko bardziej. Zestresowani rodzice, zestresowane dzieci, coraz więcej dzieci na lekach uspokajających, więcej chorób psychicznych. Noam Chomsky mówi o sobie, że strategicznie jest optymistą, a taktycznie – pesymistą. Zgadzam się z nim. W najbliższym czasie będzie tylko gorzej i nie sądzę, by udało się tego w jakikolwiek sposób uniknąć. Ale jednocześnie coraz więcej ludzi faktycznie się budzi i wierzę, że długofalowo zmieniamy się jednak na lepsze.

Ja: Czekam na to masowe przebudzenie. Ale jakiś czas temu trafiłam na wydawany w Polsce w okresie międzywojennym ezoteryczny magazyn „Lotos”. W 1919 r. pisano dokładnie to samo: teraz jest źle, ale wyjdzie nam to na dobre. Ludzkość się budzi. Przyszłość jest kobietą… Jesteśmy ciągle w tym samym punkcie. 

G: A z jakimi hasłami na ustach Spartakus wzniecał swoje niewolnicze powstanie? Zawsze chodzi o to samo. O godność, o szacunek. Takie ruchy odnoszą mniejszy lub większy sukces, w końcu upadają i proces się powtarza. Z perspektywy kogoś urodzonego w latach 60. lub 70. XX w. rzeczywiście robi się coraz gorzej. Ale ja urodziłem się w 1944 r. w getcie w Budapeszcie. Spróbuj przekonać mnie, że teraz świat jest gorszy. 

Ja: Obawiam się, że zmierzamy w podobną stronę.

G: Trudno się nie zgodzić. Tylko że w polityce nigdy tak naprawdę nie chodzi o politykę. Pod spodem zawsze jest coś innego niż na transparentach i w manifestach. Jeśli przyjrzysz się tym maszerującym po Europie prawicowym rozgniewanym chłopcom… Ta wściekłość ma źródło tylko i wyłącznie w indywidualnym życiu każdego z nich. Nieważne, czy jesteś Węgrem, Polakiem, Żydem czy nawet nazistowskim żołnierzem, źródło twojego oburzenia jest wyłącznie w twoim własnym życiu. Łatwiej jednak przerzucić winę na coś zewnętrznego, niż naprawdę dotrzeć do przyczyny własnego bólu. Nacjonalizmy biorą się z poczucia bycia ofiarą, ale odpowiedzi na pytanie o to, dlaczego ktoś czuje się ofiarą, trzeba szukać w dzieciństwie. Zawsze. 

Laurka dla mamy i taty

Ja: Są różne przepisy na wykreowanie takich osobowości. Z reguły potrzebny będzie nieobecny lub pijany albo agresywny tata i zapracowana mama.

G: Z reguły tak.

Ja: Biedny rodzic. Zawsze winny. Jak u Philipa Larkina:

„They fuck you up, your mum and dad. 
They may not mean to, but they do. 
They fill you with the faults they had
And add some extra, just for you”.

Czy dzieciństwo bez traumy jest w ogóle możliwe?

G: Kocham ten wiersz! Zaczynam nim czasami wykłady. Moja odpowiedź brzmi: nie. Trauma rozumiana nie tylko jako zło, które się wydarza, ale też jako dobro, które się nie wydarza, choć powinno, jest dziś nieuniknionym elementem dzieciństwa. Jest takie afrykańskie przysłowie: potrzeba całej wioski, by wychować dziecko…

Ja: O rany, wchodzimy w hasła rodzicielstwa bliskości, zaraz dostanę wysypki.

G: Obstawiałbym, że to styl rodzicielstwa, który praktykujesz.

Ja: Rok temu moja córka poszła do przedszkola. Na pierwszym spotkaniu dla rodziców rozdano nam kartki z zestawem porad. Jeden z punktów: przytulaj swoje dziecko. Dzieci to lubią. Litości! Czy naprawdę trzeba nas uczyć takich rzeczy? 

G: Coraz częściej tak. Problem polega na tym, że wychowujemy się prawie wyłącznie w grupach rówieśniczych. Idziesz do szkoły lub do przedszkola, jest nauczyciel lub dwóch i stadko dzieci. Skąd czerpiesz wzorce zachowań? Kto cię kształtuje? Rówieśnicy, tak samo niedojrzali, jak ty. Mamy coraz mniej okazji do uczenia się prawidłowych, złożonych relacji. Nasza kultura się zinfantylizowała. Sześćdziesiątka to nowa dwudziestka! Serio? A po co? Przez tysiące lat wzrastaliśmy w rozbudowanych społecznościach. Rodziny były wielopokoleniowe. Jesteśmy łatwo adaptującym się gatunkiem, więc radzimy sobie w nowych sytuacjach, ale teraz zmiany zachodzą tak szybko, że nie mamy czasu naprawdę się przystosować. Podobnie jak rośliny, potrzebujemy określonych warunków, by osiągnąć pełną dojrzałość. To się nie wydarza spontanicznie. Mówię o dojrzałości emocjonalnej, intelektualnej, nie tylko fizycznej. Instynkt nie wystarczy, jeśli zabraknie odpowiedniego środowiska. Wraz z rozwojem kapitalizmu struktury, w których żyjemy, uległy całkowitej transformacji.

Kwestionariusz dziecka

Ja: Jestem typowym przykładem takich zmian. Moi rodzice żyją w mieście, w którym się urodzili, zajmują się mniej więcej tym samym, od kiedy pamiętam. Ja od czasów szkoły średniej kilka razy zmieniałam miasta, a nawet kraj zamieszkania. Zmieniałam profesje. Dziecko, z którego tatą nie tworzymy standardowej rodziny, urodziłam po trzydziestce. Mieszkam 500 km od bliskich, z którymi dorastałam. Czy powinnam już zacząć odkładać na terapię lub ośrodek odwykowy dla córki?

G: Niekoniecznie. Te zmiany są nieuniknione i nie warto się ich bać. Dziś rodzicielstwo wymaga dodatkowego wysiłku. Musisz dbać o rzeczy, o których dawniej nie musiałabyś w ogóle myśleć. Pozostać naprawdę obecna w życiu swojej córki. 

Ja: Poproszę o wytyczne. Jak mogę poznać, że zmierzamy w dobrą stronę, że moje dziecko rozwija się zdrowo?

G: Po pierwsze – czy dziecko chce z tobą być, czy lubi i chce spędzać z tobą czas? Czy wykonuje twoje polecenia bez większego oporu, nie z obawy? Bo oczywiście zawsze możesz coś nakazać, użyć groźby, ale nie o to tu chodzi. Czy potrafi bawić się samo? Patykiem, kamieniem, nie tabletem. Czy w większym gronie potrafi zająć się sobą lub innymi, by potem jednak do ciebie wrócić? Czy nie stara się za bardzo zadowolić innych, gdy jest z rówieśnikami? Czy zachowuje swoją odrębność w grupie? Czy jesteś pierwszą osobą, do której przybiegnie, gdy wydarzy się coś złego? To mniej więcej powinno wystarczyć.

Ja: Dla mnie szalenie istotna w relacji z dzieckiem jest prawdomówność. Wierzę, że dzieci wyczuwają wszelkie napięcia w rodzinie. Często próbujemy ukrywać przed nimi nieprzyjemne rzeczy, ale moim zdaniem one po prostu wiedzą.

G: Dokładnie tak. Silence is violence. Dziecko, które wyczuwa, że coś nie działa tak jak powinno i nie usłyszy prawdy, winą za sytuację obarczy siebie. Zawsze. Znam chłopca, którego mama umarła, gdy miał sześć lat i został sam z tatą, który chorował, ale ukrywał to przed nim. Teraz ma 11 lat. Dwa tygodnie temu wrócił ze szkoły i zastał w domu zwłoki ojca. Miał 51 lat, zmarł na zawał. Wiesz, co młody powiedział swojej babci? „Dobrze, że nie będę już musiał się o niego martwić”. On wiedział. Nie powinnaś się zastanawiać, czy twoje dziecko będzie miało o coś do ciebie pretensje. Na pewno! „They fuck you up, your mum and dad”. Nie martw się, że dziecko będzie na ciebie wściekłe. Martw się, czy będzie wystarczająco wściekłe!

Ja: Dzieci są niesamowite. W naszej kulturze tworzymy zestawy przepisów na dziecko idealne, które co jakiś czas się zmieniają. Dyscyplina lub jej brak, zasypianie solo lub przy piersi, co kilka lat sprzeczne zalecenia. Łatwo się w tym zgubić. Ale rzadko zastanawiamy się, czego to my możemy nauczyć się od dziecka. 

G: Kiedy byłem lekarzem pierwszego kontaktu, zalecałem rodzicom, by dzieci zasypiały same, nawet jeśli płaczą. Dziś nie mogę w to uwierzyć. Ale to był okres, kiedy nie miałem kontaktu sam ze sobą. Nie wiedziałem, nie czułem, że to nie tak. Ta idea, że kilkumiesięczne dziecko chce tobą manipulować – jakie to jest chore! No, ale tak się dzieje, gdy przestaje działać instynkt, gdy tak bardzo oddalisz się od tego, co proste i naturalne, że przestajesz ufać swoim odruchom. Kotki nie trzeba uczyć bycia matką, nie trzeba jej tłumaczyć, czym jest bycie kotem.

Przychodzi ludzkość do lekarza

Ja: To będzie słaby wywiad. Nie jestem w stanie z tobą polemizować, a takie dostałam wytyczne.

G: Jeśli masz ochotę wyjść na durnia, to polemizuj do woli. 

Ja: O, jak skromnie! Prawie jak Sadguru.

G: Cóż, mam dorodne ego. Jestem przekonany, że nie tyle odkryłem Amerykę, ile po prostu przekazuję prawdę. Czasem czuję zdziwienie, że zjawia się u mnie na przykład ktoś z Polski i oczywiście niesamowicie mnie to cieszy, ale zdarza mi się też dziwić, że nie mam pod domem każdego dnia kolejki chętnych do wywiadu!

Jest mi rzeczywiście trudno polemizować z Gaborem. Od prawie 10 lat słucham jego wykładów, czytam jego książki. Diagnozy, które stawia, wydają mi się trafione. Wojna z narkotykami? Nie ma czegoś takiego, jest wojna z uzależnionymi od narkotyków. Ale jednocześnie społeczeństwo uważa, że inne uzależnienia są OK. Można być pracoholikiem, można w imię zysku niszczyć przyrodę i takie zachowania nie tylko nie będą penalizowane, ale wręcz premiowane. Polska rzeczywistość nigdy nie zawodzi i potwierdzenie tez Gabora znajduję niemal codziennie: nieobecni rodzice i wzrost nacjonalizmu, agresywni ojcowie i wyznawany przez ich synów kult siły, brak zrozumienia dla zależności pomiędzy przyrodą a nami, pogarda wobec kobiet mająca swoje źródło w relacjach z matkami, infantylizacja i epidemia ignorancji. 

Kłopoty w raju

Kanada to jednak zupełnie inny świat. Ludzie tutaj nie boją się siebie nawzajem. Domy pozostają otwarte całą noc. Jak kanadyjski student ściąga podczas egzaminu? Pisze sobie na dłoni: you can do it! Inna rzeczywistość. Ale to w niej jednak powstają spiskowe teorie i to tu pies przedawkował opiaty. Mało tego, gdy wracam do Polski, trafiam na zdjęcia gniazda uwitego w całości ze strzykawek po heroinie. Znaleziono je w opuszczonej nieruchomości w Vancouverze. Jeżeli w Kanadzie jest tak dobrze, jak mówią, to dlaczego jest tak źle?

„Przyjechałaś rozmawiać z Gaborem? Niesamowite, to przez niego mieszkam teraz we Francji!” – tak na wieść o celu mojej wizyty reaguje córka znajomych, która dorastała w Vancouverze. Dowiaduję się od niej, że Kanadyjczycy zapracowują się niemal na śmierć. Rzadko korzystają z urlopów, pracują dużo więcej niż dziewięć godzin dziennie. Rzadko spędzają czas z dziećmi. Przez kraj przetacza się epidemia uzależnienia od opiatów. Ci, którzy ich nie biorą, łykają na śniadanie antydepresanty. Kiedy przed podróżą kontaktowałam się z moją mieszkającą w Ottawie kuzynką, zajęta była akurat pisaniem pracy o fentanylu, silnie uzależniającym leku przeciwbólowym, który przyczynia się do kilkudziesięciu zgonów dziennie w samej tylko Ameryce Północnej. 

„Kiedy urodziłam dzieci – opowiada córka znajomych – zorientowałam się, że moje życie wygląda zupełnie inaczej, niżbym sobie tego życzyła. Prawie ich nie widywałam, pracowaliśmy oboje z mężem non stop. W tym samym czasie ukazało się Hold On to Your Kids i to było dla mnie objawienie. Książka narobiła tutaj mnóstwo szumu. Dyskutowano o niej wszędzie. Doświadczaliśmy tego, o czym opowiadała. Do tej pory uważaliśmy, że tak po prostu jest, taka jest rzeczywistość. Nie myśleliśmy o tym, czy istnieje alternatywa dla tego stylu życia. Gabor pisał o Francji, gdzie spędził rok. Tak się złożyło, że mojemu partnerowi zaproponowano posadę właśnie tam. Niewiele myśląc, spakowaliśmy dzieci i manatki i wyjechaliśmy. Żyjemy tam już szósty rok”. 

„A w Polsce wszyscy fantazjujemy o Kanadzie! A przynajmniej o waszym pięknym premierze Justinie Trudeau – szczególnie te Polki, które mają serce po lewej stronie”. 

„Nie zrozum mnie źle, to jest dobre miejsce do życia. Ludzie, przyroda, jasne. Ale coś zmierza w złą stronę. Poszłam wczoraj na zawody sportowe do szkoły dzieci mojej przyjaciółki. Wyobraź sobie, że wszystkie dzieci dostały złote medale. Unikamy rywalizacji, uważamy, że ocenianie dzieci im szkodzi. Ale co z tymi, które jednak osiągnęły lepsze wyniki? Jak z tego wybrnięto? Powstała kategoria »Złoto plus«. Wszystkie dzieci zwyciężyły, a niektóre »zwyciężyły plus«. To absurd! Totalna fikcja. Życie tak nie działa. Potem tak wychowane dziecko w zderzeniu z rzeczywistością nie ma najmniejszych szans. Wtedy sięga po prochy, alkohol, cokolwiek, co łagodzi objawy tego, co jest po prostu życiem, z całą paletą doświadczeń, potknięć, porażek. Nie tylko nagród i przyjemności”.

Gdy kończymy rozmowę z Gaborem, siadamy w kuchni do lunchu złożonego oczywiście z jarmużu z pestkami dyni i plejady innych superfoods, identycznych jak w mojej warszawskiej lodówce. Nasze mieszkania są do siebie podobne. Tu Budda, tam Jezus, zioła w doniczkach, trochę kilimów, trochę rdzennej sztuki. Na regałach te same pozycje książkowe. Ta sama marka spodni. Ten sam zachwyt Chopinem Maseckiego. („Wspaniałe! Fryderyk przewraca się w grobie!”). Trudno nie dostrzec, że zmierzamy w stronę All is One. Upodabniamy się do świata, o jakim marzymy. Czy możemy naśladować to, co w nim najlepsze? Czy unikniemy tego, co w nim złe?

Z lotniska jadę prosto do córki. Przytulę ją. Dzieci to lubią.

Moje wewnętrzne najbardziej. 

Czytaj również:

Jaki jest mój ojciec? Jaki jest mój ojciec?
Rozmaitości

Jaki jest mój ojciec?

Dwaj dziennikarze – Marian Marzyński i Tadeusz Proć – w 1960 r. urządzili klasówki w kilkunastu szkołach, prosząc o wypracowanie na temat „Jaki jest mój ojciec”. Powtórzyliśmy ten eksperyment w Szkole Podstawowej nr 1 w Świdwinie i Szkole Podstawowej nr 357 w Warszawie. Czytajcie i się wzruszajcie! Nie tylko ortografią.

1960

…Mój ojciec jest dobry, ja go bardzo lubię ze względu na to, że nigdy dużo nie mówi a robi. Ja bardzo nie lubię jak ktoś dużo mówi a nic nie czyni. Ojciec byłby jeszcze bardziej lubiany przeze mnie gdyby nie pił wódki, choć mu się to rzadko zdarza, ale nie mogę wytrzymać gdy jestem w towarzystwie osób, którzy piją alkohol, nie lubię okropnie tego zapachu. (kl. V, lat 11)

Czytaj dalej