O skutkach wytrwałości O skutkach wytrwałości
Przemyślenia

O skutkach wytrwałości

Tomasz Wiśniewski
Czyta się 1 minutę

Pochwała konsekwencji to niezwykła autobiografia niezwykłego człowieka. Opowieść, w której skromność życia łączy się z wielkością moralną.

Przez całe swoje życie Płochliwski uważał się za człowieka o słomianym zapale, który nie potrafi uczyć się dłużej niż przez dwie godziny. Miało to przykre skutki dla jego życia: nie uzyskał matury, pomimo licznych talentów z braku wykształcenia uprawiał źle płatne zawody. Pewnego niefortunnego dnia uznał, że weźmie się za siebie: zaplanował, że pójdzie do biblioteki i pochłonie kolejno dzieła Platona, Koran i niektóre teksty kanonu palijskiego.

Po dwóch godzinach intensywnej lektury trafiło go wrażenie, że wychodząc z domu o czymś zapomniał. Wybiegł z biblioteki, w panice myśląc o włączonym żelazku czy wybuchającej mikrofalówce. Na miejscu okazało się jednak, że z domem wszystko w porządku. O czym więc zapomniał? O tym, że ma słomiany zapał i nie potrafi się uczyć dłużej niż przez dwie godziny.

Pochwała konsekwencji to wybitna książka, wiele mówiąca o sile wierności własnym przekonaniom: wybitne świadectwo wytrwałości i konsekwencji, jakże potrzebne w naszych trudnych czasach.

Czytaj również:

Haft opowiadający o wojnie Haft opowiadający o wojnie
i
Berthe Morisot, „Embroidery”, 1899, Wikimedia Commons (domena publiczna)
Wiedza i niewiedza

Haft opowiadający o wojnie

Elisabeth Åsbrink

Czasem przypadkowe znalezisko może wiele nam powiedzieć o historii, traumie i przeżyciach ludzi, które kryją się za pozornie zwykłymi przedmiotami. A także, być może, o nas samych.

Pewnego dnia, kilka lat temu, szłam z mężem ulicami Kopenhagi. Było to późnym latem, może pod koniec sierpnia lub na początku września, w każdym razie w jeden z tych dni, kiedy słońce świeci ciemnożółtym i miękkim światłem, ale i tak wprawia w przygnębienie, bo kres lata może nadejść w każdej chwili. Nie spieszyliśmy się. W mieście panował spokój, a większość sklepów była zamknięta. Ciemnozielone liście drzew pokrywał pył. Przechadzaliśmy się bez celu, właśnie przecięliśmy Israels Plads, gdzie w weekendy spontanicznie rozkłada się pchli targ, i planowaliśmy pójść gdzieś na kawę, kiedy nagle zobaczyłam coś, przez co musiałam przystanąć. Akurat tamtej niedzieli stał tam tylko jeden stół, obładowany starymi futrami z norek, mosiężnymi świecznikami, popielniczkami, biżuterią ze sztucznymi kamieniami i sztućcami z niepolerowanego srebra. Ale było tam też coś jeszcze. Na ziemi oparty o nogę stołu stał obraz. Dostrzegłam go, właściwie w ogóle na niego nie patrząc. Dopiero gdy przechodziliśmy obok, zauważyłam, że to tak naprawdę oprawiony w ramę haft i że właśnie przeczytałam na nim słowo „Hitler”. Wyszyte haftem krzyżykowym? Odwróciłam się, by się przyjrzeć, i wypatrzyłam kolejne wyhaftowane słowo: „Gestapo”. Tuż obok widniały litery „SS”. Nazistowska makatka? Postanowiłam kupić obraz. I tak też zrobiłam. Mąż niósł go całą drogę do domu wyszytym motywem skierowanym w stronę ciała.

Czytaj dalej