
Z Marcelim Szpakiem, tłumaczem literatury, a zwłaszcza komiksów, rozmawia Maciej Stroiński
Maciej Stroiński: Ustalmy najpierw, „z kim mamy przyjemność”. Tłumaczenia i artykuły podpisujesz najczęściej jako Marceli Szpak, czyli pseudonimem, co łatwo odgadnąć ludziom z mego pokolenia, z lat 80. (Dla młodszych odbiorców: taka bajka była). „Szpak”, o którym czytamy w notce biograficznej, że „nie istnieje”, to wariacja na temat twojego nazwiska z dowodu osobistego. W loginie do maila robisz z kolei aluzję do kultowej postaci z Imienia róży. Moja dodatkowa tożsamość (Destroix) pozwala mi pisać tak, jak inaczej pewnie bym nie umiał, np. kampowo – bo awatarowi wolno, skoro w pewnym sensie również nie istnieje. To jest jak z Normanem Batesem z Psychozy Hitchcocka, ale nie będę spojlował, jeśli ktoś jeszcze nie widział. Co Szpak uruchamia w Tobie?
Marceli Szpak: Szpak i wszystkie wcześniejsze oraz równoległe persony, z jakich zdarzało mi się i zdarza korzystać, to moje podstawowe narzędzia do kontaktu ze światem. Prawda taka, że urodziłem się piwniczakiem, jest mi dobrze z samym sobą w swojej głowie, mam niewielkie potrzeby społeczne, tyle co czasem wyjść na koncert albo techno, i niezbyt wielką cierpliwość do siedzenia z ludźmi dla samej przyjemności siedzenia, a na dodatek przyzerową koniecznością dzielenia się tym, co mi się tam w tej głowie móżdży, bo najczęściej nic specjalnie ciekawego ani odkrywczego. Co, jak łatwo się domyślić, niespecjalnie ułatwia życie, zwłaszcza w kwestii szukania pracy. Szpak był pomysłem na personę bardziej publiczną, na uruchomienie potrzeby wyjścia do ludzi, gadania z nimi, interesowania się nimi, znalezienia empatii i sposobów na własną ekspresję; Szpak był metodą wyjścia z piwnicy i sprawdzenia, czy ta sieka, którą mam we łbie, da się jakoś sprzedać. Zadziałało, powiedziałbym, aż nazbyt dobrze, szybko znalazłem sobie mikroniszki, gdzie mnie kupują i lubią w tej formie, więc już w niej zostałem, zrobiłem sobie z niej publiczną markę, pancerzyk i poganiacza na piwniczaka, który z natury i upodobań wolałby walnąć wiadro o dziesiątej rano i posiedzieć do wieczora, klikając z randomami w Magica, zamiast kombinować nad sposob