Amerykański komiks superbohaterski jest silnie skonwencjonalizowany. W efekcie przygody herosów homogenizują się i trywializują. Na szczęście powstają dzieła, które nie tylko przełamują te schematy, ale również pokazują, że ten gatunek może być zarówno świetnym kostiumem dla problemów współczesnego człowieka, jak i poligonem doświadczalnym dla poetyki medium.
Takimi komiksami są właśnie Czarny młot i Hawkeye. Pierwszy z nich skupia się na codzienności i emocjach bohaterów. Grupa herosów trafia do prowincjonalnego miasteczka, w którym musi wieść normalne życie. Problemem przestaje być inwazja z kosmosu czy potwór z innego wymiaru – staje się nim odmienność i konieczność ukrywania przed społecznością swojej tożsamości. Jeff Lemire pokazuje supermoce jako piętno, które nie pozwala normalnie żyć bez adrenaliny, jaką daje ratowanie świata.
Z kolei Hawkeye zwraca uwagę przede wszystkim zabiegami formalnymi. W zasadzie ten komiks można wyłącznie oglądać dla szaleństwa i pomysłowości, z jakimi skomponowano plansze. Choć dominują realistyczne rysunki, część scen narysowana jest w uproszczonej stylistyce, czasem wręcz zredukowanej aż do ideogramów! Scenarzysta Matt Fraction nie boi się nawet pisać z punktu widzenia psa głównego bohatera, co ma odzwierciedlenie w tekście i rysunkach!