Eryk Lipiński i Ha-Ga – małżeństwo rysowników działających w czasach, gdy satyra musiała walczyć w szeregach postępu. Przez dekady rozweselali też czytelników „Przekroju”. Zanim ich drogi się rozeszły, byli najsławniejszą parą polskiej karykatury.
– Jako dziecko miałam w domu dwa skrajne przekazy – mówi Zuzanna Lipińska. – Dla taty wszystko było proste. Uważał każdy swój pomysł za świetny i natychmiast go realizował. Powtarzał mi zawsze, że można osiągnąć, cokolwiek się chce. Mama nad wszystkim się zastanawiała, nieustannie się krytykowała. Nigdy nie była z siebie zadowolona.
Tata to Eryk Lipiński, centralna postać polskiej karykatury. Rysownik, grafik, autor plakatów, a także redaktor i felietonista. Mama to Hanna Gosławska-Lipińska, która do historii polskiej satyry przeszła jako Ha-Ga. Autorka popularnych rysunków humorystycznych publikowanych w prasie, przede wszystkim w „Szpilkach”. Jako słynna para, a nawet cała rodzina, wystąpili w 1957 r. w krótkim filmie, który trafił do Kroniki Filmowej. Wówczas oboje byli u szczytu sławy, poza rysunkami satyrycznymi tworzyli liczne ilustracje do książek dla dzieci, plakaty itp. Dodatkowo Lipiński był także projektantem polskich stoisk na światowych wystawach i targach, felietonistą, redaktorem, duszą środowiska. Filmik przedstawia szczęśliwą parę artystów, których twórczość współtworzy pejzaż polskiej kultury wizualnej.
Ich kilkuletnia córka Zuzanna rysuje, ma już na koncie pierwsze publikacje w prasie.
Minie kilka lat, zanim ich małżeństwo – już w momencie realizacji filmu funkcjonujące wyłącznie na papierze – przestanie istnieć także formalnie. Ich pozycja zawodowa, którą w latach 50. można jeszcze uznać za równorzędną, straci tę równowagę. Z biegiem lat rola Eryka będzie rosła, Hanny zaś będzie maleć. Eryk zaprojektuje jeszcze dziesiątki plakatów, książek, stoisk wystawienniczych, stworzy niezliczone rysunki, a nawet czołówkę słynnej Kobry – kultowego telewizyjnego teatru sensacji. Ona nadal będzie tworzyć obrazki satyryczne. Jedyna kobieta w niemal męskim gronie rysujących dla prasy; jedyna, której rubryka w „Szpilkach” przetrwa cztery dekady.
Dla Eryka wszystko było proste już od wczesnej młodości, choć jego dzieciństwo trudno uznać za sielskie. Zbiegiem rodzinnych okoliczności sporą jego część spędził w Moskwie; przeżył w niej pierwszą wojnę, rewolucję październikową, zaznał głodu, biedy, a nawet spędził jakiś czas w sierocińcu. Jednak kluczowa dla jego rozwoju była rodzina, w której się wychował, przede wszystkim zaś silna więź, która łączyła go z ojcem. Była to rodzina o tradycjach lewicowych. Ojciec, Teodor Rawicz-Lipiński, był znanym karykaturzystą i grafikiem, a także – podobnie jak później syn – człowiekiem orkiestrą, potrafiącym połączyć działalność społeczną z twórczością artystyczną. Współtworzył Towarzystwo Uniwersytetu Robotniczego PPS, wraz z robotnikami zakładał zespoły teatralne i muzyczne. Działaczką była też matka, Jadwiga z Czartoryskich, która organizowała odczyty dla robotnic oraz uszyła sztandar ruchu robotniczego zaprojektowany przez Teodora. W tej rodzinie zarówno działalność społeczna, jak i twórczość artystyczna były oczywistością, a Eryk zaczął rysować jako kilkulatek – pierwszy konkurs na plakat wygrał, pod nazwiskiem ojca, w wieku ośmiu lat.
Dla Hanny Gosławskiej-Lipińskiej sprawa nie była taka prosta. Nie przyszła na świat w inteligenckim środowisku z dużym kapitałem kulturowym. Dorastała w zwyczajnej, dość ubogiej rodzinie, w domu bez książek, pianina i obrazów. Jej ojciec był księgowym, matka zajmowała się domem, później dla podreperowania budżetu wynajmowała pokoje studentom. I choć Hanka wykazywała od dzieciństwa nieprzeciętne zdolności – bardzo wcześnie nauczyła się czytać i pięknie rysowała – być może jej losy potoczyłyby się inaczej, gdyby sąsiadami rodziny Gosławskich w podwarszawskiej Zielonce nie zostali Lipińscy. To właśnie Teodor dostrzegł w dziewczynce talent, pokazał jej świat sztuki i namówił jej rodziców, by posłali ją do dobrego prywatnego gimnazjum. A przyszli małżonkowie zdążyli się poznać i zaprzyjaźnić jeszcze jako dzieci.
Oboje zaistnieli jako satyrycy w połowie lat 30. Lipiński wraz ze Zbigniewem Mitznerem założył pod koniec 1935 r. tygodnik satyryczny „Szpilki”, który niemal od pierwszego numeru zyskał wiernych czytelników. Choć cieniutki i wydawany na brzydkim papierze, był jedynym pismem satyrycznym o charakterze lewicowym, antyfaszystowskim i antysanacyjnym, zdecydowanie walczącym także z nasilającym się w latach 30. antysemityzmem. Odważne politycznie pismo szybko zyskało cennych współpracowników, takich jak Julian Tuwim czy Zuzanna Ginczanka, która na jego łamach ukazywała satyryczną i polemiczną stronę swojego talentu. To właśnie dla „Szpilek” zaczęła rysować młodziutka wówczas studentka Hanna Gosławska-Lipińska, kryjąca się pod pseudonimem Ha-Ga (na początku samo Ha). Mimo młodego wieku w mig została jedną z najbardziej rozpoznawalnych rysowniczek pisma i to na jego łamach krystalizował się jej niepowtarzalny styl.
Na długo zanim powstał „Przekrój”, Lipińscy współpracowali już z Marianem Eilem. Ich przyjaźń zaczęła się pod koniec lat 30., gdy byli sąsiadami na warszawskim Powiślu. To wtedy do spółki m.in. z Eilem, Zuzanną Ginczanką i grupą wesołych „satyryków z Powiśla” planowali wydanie nowego pisma satyrycznego, które miało się nazywać „Ksantypa”. Jak głosi legenda, Eile przechował w pamięci planowane wówczas rubryki oraz działy i wykorzystał je później, wymyślając „Przekrój”.
*
Eryk Lipiński cieszył się opinią najdowcipniejszego człowieka w Polsce. Ale cenił też talent i dowcip u innych. To on był inicjatorem zwołania pierwszego chyba w historii Kongresu Satyryków w 1948 r. Delegaci z całego kraju zjechali do gmachu YMCA przy Konopnickiej, a wydarzenie uwieczniła kamera Polskiej Kroniki Filmowej. Widać na nim młodziutką Janinę Ipohorską, która w berecie i czarnej bluzce z białym kołnierzem zaciąga się papierosem. Wyróżnia się na tle starszych panów w garniturach, którzy z poważnymi minami kreślą nawzajem swoje karykatury. Grono było szacowne, kamera uchwyciła także m.in. Juliana Tuwima, Stefanię Grodzieńską, Maję Berezowską i oczywiście Eryka Lipińskiego. Z relacji wiemy, że poza Ipohorską „Przekrój” reprezentowali także Marian Eile i Zbigniew Lengren.
Szef wydawnictwa Czytelnik oraz przedstawiciel KC PPR Jerzy Borejsza wygłosił referat o roli satyry w nowym ustroju. „W przemówieniu swym podkreślił, że twórczość satyryczna w okresie przebudowy społecznej winna atakować mieszczańską mentalność, tytułomanię, alkoholizm, zdziczenie obyczajów i chamstwo, biurokratyzm i pieniactwo. Przedstawiciele najostrzejszych piór i najzłośliwszych języków wzięli żywy udział w dyskusji, chyba pierwszy raz w życiu zawodowi kpiarze mają tak poważne miny” – głosił lektor Kroniki Filmowej.
Podczas przemówienia Borejszy padło także wielokrotnie cytowane później zdanie: „Satyryk to nie jest zdun, któremu wszystko jedno, w czyim mieszkaniu naprawia piec”. W swoim wspomnieniowym „Drzewie szpilkowym” Eryk Lipiński komentował, że większość delegatów się z tym zdaniem zgadzało, gdyż satyryk nie może siedzieć okrakiem na barykadzie, powinien walczyć w szeregach postępu.
I Lipiński, który w swoim długim życiu nie siedział raczej okrakiem na barykadzie, przez kolejne lata walczył w szeregach postępu. Nie tylko w „Szpilkach”, lecz także na łamach „Przekroju”. W najcięższych latach stalinizmu co tydzień publikował w piśmie karykaturę. Demaskował wrogów pokoju, wrogów narodu, a przede wszystkim podżegaczy wojennych i spadkobierców Hitlera wśród zachodnich przywódców.
Tak tytułował swoje rysunki „Wrogi cień” po wizycie Eisenhowera w Europie, nr 305 (07/1951). Na innym rysunku z tego samego roku prezydent Stanów Zjednoczonych Harry Truman odsuwa tacę pełną jajek (był to numer wielkanocny) z napisem „pokój” w wielu językach z komentarzem: „Zabierzcie to natychmiast” (nr 311, 13/1951).
Choć porównanie jakiegokolwiek polityka do Hitlera wydaje się chwytem poniżej pasa, wtedy było na porządku dziennym. Trzeba też przyznać, że Lipiński nie atakował wrogów klasowych na własnym podwórku. Mierzył w tych, którzy byli wysoko i daleko, abstrakcyjnych przywódców wrogich mocarstw zagrażających stale chwiejnemu pokojowi na świecie. Nie ma świadectw na to, by zaszkodził komukolwiek w Polsce.
Czy wierzył w to, co rysował? Trudno dzisiaj ocenić. Nie ma wątpliwości, że był świadomy sytuacji geopolitycznej, w której Polska znalazła się po wojnie. Jego znajomość historii, którą zawdzięczał w dużej mierze ojcu, wykraczała poza zainteresowanie amatora. Nie miał wątpliwości, że komunizm w wydaniu radzieckim to kolejne wcielenie rosyjskiego imperializmu. Jego decyzja, by opowiedzieć się po stronie reżimu, nie była podjęta na ślepo. Wraz ze znajomymi rozważał wszystkie argumenty za i przeciw. W jego wypadku nie wchodziła w grę emigracja – ten reemigrant z Rosji czuł się z krajem organicznie związany. Lewicowe poglądy, odziedziczone po ojcu, również odegrały rolę. Wraz ze znajomymi zdecydowali po prostu, że będąc w zgodzie z reżimem, mają szansę coś dobrego zdziałać. U niego się to sprawdziło.
Zupełnie inaczej było z Hanną Gosławską-Lipińską. Ona raczej siedziała okrakiem. Co prawda również opowiedziała się po stronie systemu i zapisała do partii. Jednak na palcach jednej ręki można policzyć jej rysunki stricte polityczne. Choć sam Jerzy Borejsza nie mógłby zaprzeczyć, że wpisują się w postulaty, które ogłosił na Kongresie Satyryków – niewątpliwie bowiem obśmiewały mieszczańską mentalność, tytułomanię, może nawet zdziczenie obyczajów i niekiedy chamstwo, a na pewno biurokratyzm i pieniactwo. Trudno natomiast stosować do nich takie określenia jak „ostrze satyry”, „piętnowanie” czy „walka”. Nie na tych rejestrach operowały jej prace i na tym też polegał sekret ich popularności, która sprawiła, że jej rubryka w „Szpilkach” jako jedyna utrzymała się przez 40 lat. Była to satyra o wiele bardziej dyskretna, inteligentna, choć niekiedy cięta i gorzka. Dotyczyła najczęściej spraw życia codziennego, relacji międzyludzkich i ról, jakie odgrywamy.
„– Tu nie wolno palić! – Ale ja się nie zaciągam” – brzmiał dialog między postaciami w „Przekroju” w 1956 r. (nr 600, 41/1956). Na innym rysunku z tego samego roku rozmawia mąż z żoną: „– Gdybyś miał ochotę mnie zdradzić, proszę, powiedz mi. – Och, trzeba było mnie uprzedzić wcześniej” (nr 598, 39/1956).
Nawet te z pozoru absurdalne niosą koloryt czasów: „– Poproszę o kapelusz w czarnym kolorze. – A może mógłby być granat? – No, w takim razie wolę już bombę atomową” – brzmiał dialog klientki ze sprzedawczynią na rysunku z 1946 r. (nr 58, 20/1946).
*
Jednak choć ludzka hipokryzja jest w dużym stopniu ponadczasowa i ponadsystemowa, wiadomo, że ma także lokalne odmiany. Wiadomo również, że codzienność PRL-u obfitowała w sytuacje z dziedziny absurdu. Ha-Ga potrafiła go wyłowić, przetrawić i przekuć w lapidarną formę. Młoda dziewczyna rozmawia z dostojnym panem za biurkiem: „– Przez protekcję nikogo nie przyjmujemy. – A wie pan, czyją ja mam protekcję? – A… to przepraszam, trzeba było od razu powiedzieć” („Przekrój”).
Była kronikarką życia codziennego, a w rysowanych przez nią scenkach rodzajowych propaganda władz zderzała się brutalnie z rzeczywistością. Ilustracja z 1956 r. Warsaw by night i podpis: „Wkrótce w stolicy zabłysną neony”. Afisze na rysunkach: „Butów nr 36 brak”, „Wełny nie prowadzimy”, „Tu bywa mięso”, „»Przekroju« nie ma”. Była to więc satyra społeczna, ale niekoniecznie w tym rodzaju, z którego byłby zadowolony Jerzy Borejsza.
Czytelnicy lubili ją także za to, że potrafiła uchwycić realia: nie tylko obyczajowość epoki, także modę, wystrój wnętrz, a niekiedy i plenerów. W latach 40. i 50., gdy Warszawa podnosiła się z gruzów, scenerię jej rysunków stanowiły ruiny. Gdy rysowała ciężką zimę w mieście, spod zwałów śniegu wystawały tylko kandelabry, po których można było rozpoznać warszawski MDM. Także garderoba postaci była odtworzona z taką precyzją, że elegantki podglądały jej rysunki, aby dowiedzieć się, co jest modne (oczywiście kiedy już obejrzały rubrykę Barbary Hoff w „Przekroju”). Nic dziwnego, że zarówno „Przekrój”, jak i „Szpilki” przy okazji rozmaitych jubileuszy publikowały zbiory jej prac pod hasłem „30 lat mody w rysunkach Ha-Gi”.
Sama Hanna Gosławska kochała piękne ubrania. Tak jak wielu warszawiaków polowała na perełki na słynnych „ciuchach”, a później dawała je do przerobienia swojej krawcowej. Złośliwy Tyrmand pisał w Dzienniku 1954, że ona oraz wiele osób z jej kręgów nie miała na sobie nic krajowego. Możliwość ubierania się w rzeczy modne, lub po prostu – w przeciwieństwie do wytworów państwowego przemysłu – nadające się do noszenia, należała według niej do podstawowych praw człowieka. Na rysunku z 1973 r. pt. Co bym zrobiła, gdybym została radną, przedstawiła wejście i wyjście do Warszawskiego Domu Towarowego. Przed wejściem ‒ tłumek całkowicie nagich kobiet. Przy drzwiach wyjściowych ‒ uśmiechnięte panie ubrane od stóp do głów w najmodniejsze wtedy dzwony, płaszczyki, bereciki i kapelusze (rysunek ze zbioru Warszawa w karykaturze).
Moda była dla niej częścią kultury. Pod tym względem zgadzała się z linią „Przekroju” nakreśloną przez Eilego, wówczas bynajmniej nie popularną. Ale potrafiła wykpić także ślepe podążanie za trendami. Na rysunku z Paryża polska elegantka spotyka paryską elegantkę. Każdego dnia swojej wycieczki przejmuje od paryżanki element garderoby, by w końcu stać się jej idealnym klonem.
Brak zaangażowania Ha-Gi w socjalistyczną satyrę nie wynikał jedynie z rodzaju jej humoru. Miała co do reżimu wiele wątpliwości i z czasem zdecydowała się oddać legitymację partyjną. Nigdy nie stała się orędowniczką systemu politycznego, swoimi rysunkami demaskowała raczej jego absurdy niż wrogów.
Ha-Ga współpracowała z „Przekrojem” o wiele krócej niż jej mąż, w zasadzie jedynie do końca lat 50. Tylko raz, w grudniu 1955 r., jej ilustracja znalazła się na okładce tygodnika. Przedstawiała ulicę ogarniętą przedświąteczną gorączką. Ludziki z wielkimi oczami nabrały kolorów i zyskały rozbudowane życie społeczne: kupowały choinki, tłoczyły się wokół sklepów. To jeden z tych obrazków, na których dużo się dzieje i można długo się w nie wpatrywać, wyszukując szczegóły. W centrum sceny Ha-Ga umieściła dziewczynkę w czerwonym ubranku, w tej postaci sportretowała swoją córkę Zuzannę.
Eryk Lipiński wręcz przeciwnie – nigdy się z „Przekrojem” nie rozstał. Po odwilży nie wrócił już do karykatur politycznych, za to zaczął robić użytek ze swojej znakomitej znajomości historii, rysując satyryczne wersje historii człowieka, cywilizacji, wynalazków. Specjalizował się też w karykaturach znanych postaci, a jego portrety pisarzy można spotkać w szkołach do dzisiaj.
Karierę zrobiła jego seria rysunków z jamnikami, zwanych „Otkami”, bo ich bohaterem był przyjaciel Otto Axer w towarzystwie zmiennokształtnego jamnika. Otek i jego jamnik trafili później nawet do filmu animowanego, który został zrealizowany na podstawie projektów Lipińskiego ‒ był on jedną z osób odpowiedzialnych za popularność, jeśli nie kult, jakim cieszyły się w Polsce psy tej rasy.
Działalność Eryka Lipińskiego nie ograniczała się nigdy do jednej dziedziny. Nieustannie podejmował nowe wyzwania. Wydawał niezliczone antologie, pisał felietony, zasiadał w komisjach, jeździł po całym świecie, reprezentując polską grafikę, plakat i wystawiennictwo. Ostatnie 25 lat życia poświęcił walce o stworzenie Muzeum Karykatury, którą wygrał metodą faktów dokonanych, podstępów, zabiegów z pogranicza prawa.
Nie wyglądało na to, żeby zależało mu na karierze. Po prostu wciąż było tyle do zrobienia. Edmund Osmańczyk, który przyjaźnił się z nim od czasu procesów norymberskich, wspomina, że Eryk wymykał się z towarzystwa, by pracować. Nie dementował plotek o romansach, które go odrywają od nieustannie bankietującego grona. Ten motyw powraca w wielu wspomnieniach: przyjaciele zastanawiali się, jak mógł tyle zdziałać, a jednak zawsze znaleźć też czas na pracochłonny dowcip, pisanie listów, tworzenie własnoręcznie kartek świątecznych: „Każdego roku były, rzecz jasna, inne. Zawsze – z jakąś niespodzianką, serdecznością, pogodą. Jego jednego było stać na podobny gest. Jemu jednemu się chciało” – pisała Kira Gałczyńska.
Podczas gdy on realizował się w tysięcznych inicjatywach, Ha-Ga coraz bardziej zastygała w tej samej, stworzonej przez siebie konwencji. Wielu jej tego zazdrościło: wypracowała styl rozpoznawalny natychmiast, cieszący się uznaniem nie tylko w Polsce, ale także innych krajach bloku wschodniego.
Gosławska nigdy nie zajmowała się tworzeniem własnej legendy, listów pisała mało i nie tak piękne. Była prywatna i skryta. Lubiła urządzać niewielkie przyjęcia, dobrze gotowała. Przepisy wycinała z francuskiego pisma „Elle”, które zaprenumerował jej znany rysownik Jean Effel, znany i popularny w Polsce dzięki „Przekrojowi”. Wiele jej przyjaźni pozostało już tylko w rodzinnych opowieściach.
To do niej przychodziło się na intelektualne rozmowy, do jej przyjaciół należeli przed wojną Witold Gombrowicz, po wojnie zaś Jan Lenica, Marek Hłasko czy Stefania Grodzieńska, której humorystyczne felietony ilustrowała. W jej domu bywali także Mieczysław Piotrowski, Zygmunt Kałużyński, Kazimierz Brandys z żoną Marią, przyjaciółką Hanki ze szkoły, bywała Beata Tyszkiewicz.
*
Żarty Eryka Lipińskiego – dla wielu znajomych to najbardziej fascynująca strona jego osobowości. Nie szczędził im czasu i wysiłku. Może nawet najbardziej cenił te, które wymagały nakładu starań. Jak ten, który zrobił przyjacielowi Kazimierzowi Rudzkiemu. Wymagało to wielu kroków: po pierwsze ‒ kradzieży monogramowanej bielizny z jego domu. Po drugie ‒ zapakowania jej i dołączenia do niej karteczki po francusku o treści: „Ponieważ więcej się nie pokazałeś, odsyłam ci to, coś ostatnio zostawił. Twoja Mireille”.
Po trzecie – prośby o wysłanie paczuszki z Francji przez kogoś, kto akurat do tego kraju się wybierał. Nie takie proste w PRL, ale Lipińskiemu się udało. Niebywała synchronizacja zakładała podjęcie akcji w momencie, gdy Rudzki naprawdę był w Paryżu.
Ale nie brakowało mu też zmysłu obserwacji i wrażliwości społecznej. Choć niektóre z jego rysunków dzisiaj wydają się staroświeckie, dla odmiany felietony zaskakują aktualnością. I to nie tylko dlatego, że przewidział wynalezienie telefonów, które wszyscy będziemy nosić przy sobie. Bardziej zaskakuje jego stanowisko np. wobec hipokryzji Dnia Kobiet, kiedy to pracują one ciężej niż zwykle, ale przynajmniej dostają kwiatek. Lipiński felietonista jest także jednym z prekursorów w temacie nieodpłatnej pracy domowej kobiet: „Znam wiele pań wstających o świcie, szykujących śniadania dla dzieci, a potem dla męża, sprzątających mieszkanie, myjących podłogi. Potem panie te idą na zakupy, stoją w kolejkach, gotują obiad, myją naczynia, następnie piorą, cerują. I tak co dzień, od rana do wieczora, przez wiele lat. Zapytane, czy pracują, odpowiadają zawsze: »Nie, u nas tylko mąż pracuje«. Ale gdyby policzyć, ile należałoby zapłacić gosposi za sprzątanie i gotowanie, praczce za pranie, niani za spacery i opiekę nad dziećmi, to okazałoby się, że ta rzekomo niepracująca żona zarabia o wiele więcej od pracującego męża”.
W tym samym felietonie Lipiński dostrzega także, że sytuacja kobiety aktywnej zawodowo jest jeszcze trudniejsza, bo po powrocie z pracy nie jest przecież zwolniona z funkcji domowych: „Musi je tylko wykonywać w czasie skróconym, po południu. Toteż wieczorem jest ledwie żywa i pada na nos”. A co w tym czasie robi jej mąż? „Czasem ma pracę ciężką, czasem lekką. Ale wraca do domu i ma spokój. Zje obiad, poczyta gazetę (najlepiej »Kurier Polski«), przedrzemie się, a potem wychodzi. Bo ma »sprawy« do załatwienia. Zdarza się, że to są sprawy, ale najczęściej są to ucieczki z domu do koleżków, do kawiarni. Bo pan domu ma dobre serce i nie może patrzeć, jak się żona męczy. Rzadkie są wypadki, żeby mąż pozmywał po obiedzie, zamiótł M-3, wytrzepał dywan, wyniósł śmieci. Zajęcia takie przynoszą mu ujmę”.
Co prawda Eryk Lipiński prezentował swe feministyczne poglądy wyłącznie w teorii – w domu nie robił nic. Po rozwodzie z Hanną ożenił się po raz drugi z Marią Borowicz, zwaną Maruszką, która całkowicie wyręczała go we wszystkich kwestiach praktycznych. Jednak trzeba mu oddać sprawiedliwość, że jego myśli pisane w latach 70. świadczyły o wrażliwości społecznej. Szkoda, że po 50 latach od ich napisania pozostają aktualne.
Dzisiaj po dekadach zapomnienia powraca pamięć o obojgu artystach. Ha-Ga dzięki wystawom i publikacjom, znów jest znana. Jej obrazki, choć często gorzkie, nieodmiennie wywołują uśmiech albo wzruszenie.
Także Erykowi Lipińskiemu już mało kto wypomina mu poparcie dla władz czy występy w telewizji w czasie stanu wojennego. Odkrywamy jego ogromną spuściznę jako grafika, plakacisty, projektanta, ilustratora; obrazki artysty znów poprawiają nam humor. Jak pisała Kira Gałczyńska w książce Splątało się, zmierzchło. Wspomnienia (Iskry, 1995): „Kiedy mam gorszy dzień, popatruję na rysunki Eryka, które rozdawał szczodrą ręką. Oprawione, wiszą koło mojej sekretery, dodają odwagi, gdy jej brakuje, przypominają o konieczności keep smiling”.
Julia Pańków, Twórcze życie we dwoje, Wydawnictwo Muza S.A., Warszawa 2023.