Im dłużej Marcin przebywał w Samarkandzie i pracował w tej firmie, w tym hotelu, tym bardziej doceniał fakt, że przydzielono mu do ścisłej współpracy Parwiza. To z nim spędzał najwięcej czasu, z nim roztrząsał problemy i podejmował decyzje, z nim poznawał realia tutejszego świata. Codzienne obcowanie z tym kulturalnym i rozgarniętym człowiekiem nie tylko posuwało hotelowe sprawy do przodu, ale też stanowiło po prostu przyjemność. Można z nim było żartować i utrzymywać pogodną atmosferę niezależnie od trudów pracy, zmiennych nastrojów Szefa Grupy i codziennych kłopotów. To było niezwykle ważne. Marcin nie wytrzymałby na co dzień z człowiekiem pozbawionym poczucia humoru, z kimś, kto nie umiałby patrzeć na otaczającą go rzeczywistość z pewną dozą dystansu.
Był to młody człowiek, mniej więcej dwudziestodziewięcioletni, bardzo wykształcony erudyta i poliglota, o niemałym już doświadczeniu zawodowym. Skończył japonistykę na uniwersytecie w Taszkiencie, po studiach spędził dwa lata w Japonii. Pracował tam w różnych branżach, dorabiał, by przetrwać, a równocześnie pogłębiał wiedzę o Japonii i doskonalił znajomość języka. Po powrocie do kraju prowadził agencję turystyczną w Taszkiencie, działając już zresztą w ramach Grupy, z którą definitywnie związał swe losy.
[…]
Śmieszne były zakończenia wspólnych posiłków.
Zaczęło się od tego, co Marcin spostrzegł po zjedzeniu jednego z pierwszych wspólnych obiadów